Artykuły

O radości w teatrze

"Młody Frankenstein" Mela Brooksa i Thomasa Meehana w reż. Jacka Bończyka w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Dawid Dudko w Teatrze dla Was.

Pół serio

Być może z Frankensteinem jest jak z Marilyn Monroe. Każdy zna i lubi, ale żeby tak konkretnie, po tytułach i ze szczegółami, to już trochę gorzej. Dla tych co nie wiedzą albo zdążyli zapomnieć jak brzmi historia o potworze wyglądającym z piórników i koszulek, krótkie wprowadzenie. Stwór wymyślony dwieście lat temu przez pisarkę Mary Shelley to efekt nieudanego eksperymentu niejakiego Wiktora Frankensteina. Naukowiec obsesyjnie próbujący dorównać dokonaniami samemu Bogu ani myślał o zagrożeniu i ewentualnych (nieszczęśliwych) konsekwencjach. Monstrum ku jego zdziwieniu okazało się działać inaczej, niż zaplanował. Zamiast uwielbienia wobec stwórcy nastała bezwzględna zemsta, którą doktor i jego rodzina przypłacili życiem. Streszczenie dotyczy rzecz jasna pierwotnej wersji Frankowej historii. Wariacji na temat tej, można śmiało powiedzieć klasyki horroru jest tyle, ile dajmy na to pomysłów na uwspółcześnienie Hamleta. Jacek Bończyk - aktor, piosenkarz, w tym przypadku reżyser chorzowskiego przedstawienia - nie sięga po melodramatyczny wariant z filmu Kennetha Branagha (skądinąd mocno już przestarzałego), lecz po ironiczną wersję Mela Brooksa, od którego dzieła pochodzi tytuł spektaklu. Brooks w swoim filmie z 1974 roku przedstawił historię Frankensteina jako pastisz. Spektakl Bończyka, wykorzystując musicalową formę (bardzo dobry przekład libretta Grzegorza Wasowskiego), obśmiewa gatunek kina strachu. Idzie w abstrakcję i nie unika przy tym zamierzonej sztuczności.

W gruncie rzeczy jesteśmy dobrzy

Młody Frankenstein rozpoczyna się jak klasyczna opowieść i w duchu linearnej opowieści pozostaje. Na początku następuje przedstawienie bohatera - uznanego chirurga. Chwila, by poznać jego codzienność, na którą składają się aspirujący do wielkich rzeczy studenci i zadufana narzeczona (Wioletta Białk). Wreszcie doktor otrzymuje list. Wzywają go do posiadłości w Transylwanii, gdzie niegdyś jego dziadek stworzył instrukcję pozwalającą ożywić martwe ciało. Wiktor Frankenstin (bo tak karze nazywać się profesor, aby nie być kojarzonym z nielubianymi przodkami) bardziej z zawodowej ciekawości, niż chęci, wyrusza w podróż. Ta, jak nietrudno się domyśleć, zmieni jego, jego otoczenie i wzajemne relacje postaci (w tym stosunek do brzydkiego "innego"). Młody Frankenstein nie tylko tasuje rozmaitymi konwencjami, od groteskowego kina klasy B, po roztańczony musical z epickim rozmachem. Przede wszystkim przypomina, że w każdym z nas drzemie wrażliwiec o dobrym sercu. Trzeba tylko odrzucić uprzedzenia i dobrze poszukać.

Dyskretny urok scenografii

Od spektaklu, który obiecuje zabawę i to z wykorzystaniem musicalu w duchu tych najlepszych (w 2007 roku przedstawienie Brooksa zadebiutowało na Broadwayu) oczekuje się nie tylko, by fabuła chciała się oglądać, a muzyka słuchać, ale też nieskromnej inscenizacji. Nagrodzony Złotą Maską scenograf Grzegorz Policiński połączył (najwyraźniej) spory budżet, swoje filmowe doświadczenie i wyobraźnię przestrzenną. Jeśli pośród dynamicznie zmieniających się prospektów, pomyślicie, że wizualnie nic Was tu już nie zaskoczy, poczekajcie aż Waszym oczom ukażą się komnaty pracowni starego Frankensteina. Chorzowski spektakl jest jednym z tych "na bogato", więc porównania z jego Broadwayowskim odpowiednikiem są tu całkiem na miejscu.

Śmiesznie i strasznie

Niby mógł powstać klasyczny musical romantyczny z paroma miłosnymi woltami. Pewnie większość widowni również byłaby "kontenta". Jednak opozycyjne zetknięcie dwóch światów, efektownej inscenizacji i prymitywnie śmieszno-strasznej opowiastki jest tyleż ciekawe, co bezpretensjonalne i bardzo filmowe. Do głowy przychodzą choćby słynny The Rocky Horror Show, Rodzina Adamsów czy wreszcie czarno-biały film Brooksa, któremu spektakl oddaje hołd, podążając jego estetycznym kluczem. Groza, strach i tajemniczość są tu nie tyle dziełem człowieka, ile zwyczajnego, mało romantycznego przypadku (patrz zgubiony but Pani Benning).

Rytm, czar, luz

Prawie trzygodzinny spektakl (przyznaję, mogło być nieco krócej bez straty dla całości) udanie korzysta z abstrakcyjnego humoru. Eksponuje łzawość miłosnych wątków, wzmaga nierzeczywistość sytuacji. Bohaterowie skonstruowani są na zasadzie typów. Wszystkich już gdzieś widzieliśmy, ale zgromadzeni w jednym miejscu (świetna scena grupowego tańca z Frankensteinem jako przykład miejskiej integracji) tworzą grupę groteskowych dziwaków. Co prawda trochę drażni (zamierzona?) nijakość Artura Święsa w roli doktora Fryderyka. Ale za to jego wystawiająca dłoń do pocałunków, pseudo cnotliwa żona Wioletty Białk, toporny w ruchach i głupowaty Potwór Tomasza Jedza dowodzą, że chorzowscy aktorzy dobrze wiedzą co to zabawa konwencją. Moimi ulubienicami pozostają służący: garbaty Igor (zwany Ajgorem) Dariusza Niebudka i kochanka zmarłego dziadka Frankensteina Pani Frau Blucher (Maria Meyer). Ta, gdy tylko wypowiada swoje trudno brzmiące nazwisko, zagłuszają ją rżące konie. Potęguje to wrażenie kuriozalności bohaterki, kumulującej stereotypy na temat podstarzałej pensjonarki. Z dużą korzyścią dla przedstawienia.

Wszyscy razem w jednym tempie

Tłumnie zgromadzona publiczność (dwa lata po premierze udaje się niemal w całości zapełnić widownię Dużej Sceny) nie tylko dopinguje śpiewających aktorów oklaskami, ale w finale wstaje ze swoich miejsc, skandując na bis. Bo choć trudno nie wypomnieć spektaklowi kilku zbyt rozciągniętych scen albo niektórych przestarzałych żartów (zbyt mało abstrakcyjnych, by traktować je jako element konwencji), to jednego odmówić nie sposób - uroku i koncertowej żywiołowości. Czegóż innego oczekiwać od przedstawienia z gatunku rozrywka, jeśli nie zabawy bez uszczerbku na inteligencji? "Młody Frankenstein" sprawdza się właśnie jako sposób na "oderwanie", bez wstydliwego "odmóżdżania". Musical trochę w starym stylu, zaśmiejesz się z czułością, zanucisz pod nosem i przymkniesz oko na niedociągnięcia. Ot, taki znak czasu - pomyślisz, wychodząc z teatru z uśmiechem.

**

MŁODY FRANKENSTEIN

Teatr Rozrywki

CHorzów

Reżyseria: Jacek Bończyk

Obsada: Andrzej Lichosyt, Tomasz Jedz, Joanna Możdżan, Paweł Stefan, Daniel Cebula-Onirycz, OLiwia Kindla, Aleksandra Dyjas, Dariusz Niebudek, Izabela Malik, Wioletta Białk, Artur Święs, Adam Szymura, Jarosław Czarnecki, Izabella Malik, Maria Meyer, Ewa Grysko, Kamil Baron, Dagmara Żuchnicka, Estera Sławińska-Dziurosz , Jacek Pacholski , Anna Surma, Rafał Gajewski

Premiera: 23/04/2016

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji