Artykuły

O (nie)polityczności słów kilka

"Kariera Artura Ui" Bertolta Brechta w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Wiktoria Tabak w portalu e-splot.pl.

Wydźwięk "Kariery Artura Ui" w reżyserii Remigiusza Brzyka ma charakter dwoisty. Niestety nie wskutek zamierzonych działań twórczych, a raczej piętrzących się antagonizmów i nieścisłości narracyjnych. Z jednej strony, jest to przedstawienie pełne jednoznacznych nawiązań do Hitlera i budzącego się nazizmu, nieomal zwalniających publiczność z podejmowania wysiłku intelektualnego. Z drugiej, trudno wyzbyć się wrażenia, że pod tą warstwą uproszczeń znajduje się konstrukt o wiele bardziej zagmatwany i bogaty w różnorodne aluzje autotematyczne. Tyle, że żadne z tych założeń nie zostaje do końca skonkretyzowane, wskutek czego odbiorca niejednokrotnie gubi się w sprzecznych komunikatach.

Brzyk w swojej interpretacji scenicznej zachował historyczne i geograficzne realia dramatu Bertolta Brechta, jednak trudno orzec, czy ów zabieg miał na celu skomentowanie współczesności w zawoalowany i nienachalny sposób, czy też był to ruch ubezpieczający artystów w przypadku podejrzeń o niepotrzebną polityczność i wynikające z niej kontrowersje. W efekcie "Kariera Artura Ui" to wystawne widowisko, w którym tekst dramatyczny jest głównym narzędziem komunikacji z widzem. Pomimo wykorzystania kilku prostych strategii partycypacji (kwesta wśród publiczności, zamiana miejsc, aktorzy wychodzący na scenę z widowni) odbiorca nie staje się równorzędnym partnerem do dyskusji.

Z niejednoznaczności zbudowany jest również główny bohater. Początkowo Arturo Ui (Michał Majnicz) jest prostym, prymitywnym gangsterem - trudno się go nawet bać. Równocześnie można go podejrzewać o chorobę umysłową, którą sugerowałaby wyraźnie sparaliżowana część twarzy oraz problemy z poprawną artykulacją dźwięków. Wraz z rozwojem akcji scenicznej postać ta ewoluuje, stopniowo wspina się po szczeblach kariery, by finalnie stać się orędownikiem tłumów. W procesie tym nieodzowną pomoc wyświadcza mu słynny aktor (Andrzej Grabowski), który posiłkując się dramatem Szekspira Juliusz Cezar, instruuje Ui w jaki sposób ma się poruszać, gestykulować czy mówić, by wyglądać przekonująco - choć efekt jest raczej groteskowy.

Nie da się jednak do końca stwierdzić, czy Ui jest bystrym politykiem wykorzystującym owe nauki do osiągnięcia swojego celu, czy może jest zwykłą marionetką na usługach szarych eminencji zmuszoną do wykonywania podyktowanych poleceń (tak, jak to ma miejsce podczas finałowej sceny, gdzie słowa przemowy są dyktowane Ui do ucha, by ten mógł je wypowiedzieć na głos).

Tutaj można by przywołać tezy Hanny Arendt o banalności zła. Wszak niemiecka filozofka, powołując się na przykład hitlerowskiego zbrodniarza - Adolfa Eichmanna - tłumaczyła, że ludzie, którzy najczęściej przyczyniają się do eskalacji zła, nie są żadnymi fantazmatycznymi wielkościami, ale prostymi gangsterami, złodziejaszkami czy urzędnikami zwykle bagatelizowanymi i klasyfikowanymi jako nieszkodliwi1. W efekcie zło rodzi się przy biernej aprobacie otumanionego tłumu. Podobnego mechanizmu można próbować dopatrywać się w spektaklu Brzyka, ale nie zostaje on konsekwentnie poprowadzony przez realizatorów. Jednakowoż na scenę z aktorem, można spojrzeć jeszcze z innej strony, odwołując się do spektaklu Brzyka wyprodukowanego kilka lat wcześniej w Teatrze Polskim we Wrocławiu, zbudowanego na podstawie tego samego Szekspirowskiego dramatu, w którym Michał Majnicz wcielał się w postać Marka Antoniusza. Przyjęcie takiej perspektywy i wynikających z niej analogii byłoby intrygującym punktem odniesienie do dalszej interpretacji, tylko pytanie, dla kogo spoza wąskiego grona odbiorców, to posunięcie mogłoby być w ogóle czytelne?

W finale przedstawienia następuje reorganizacja miejsc: część publiki przenosi się na scenę, a aktorzy lokują się w loży cesarskiej - tej, którą niegdyś zajmował Hans Frank. Scena zostaje odgrodzona od widowni żelazną kurtyną, na której wyświetlane jest symultaniczne nagranie przemowy Ui, do złudzenia przypominające orędzia Hitlera. Mógłby to być mocny akcent końcowy, gdyby cały spektakl był utrzymany w podobnej konwencji, a tak owa transgresja zdaje się tylko wymuszonym zabiegiem. Być może modyfikacja ta miała na celu ukazanie, że mimo pozornej zmiany miejsca ciągle poruszamy się w skostniałych strukturach plasujących nas zawsze w relacji podległości (widownia jest usytuowana niżej od sceny, scena niżej od loży etc.), a być może jest to już pewna nadinterpretacja.

Kariera Artura Ui to bezpieczna propozycja repertuarowa miejskiego teatru i wbrew informacjom pochodzącym z materiałów promocyjnych, wcale nie staje się narzędziem badawczym służącym zweryfikowaniu współczesności. Wszystkie odnośniki do obecnej sytuacji społeczno-politycznej - jak chociażby nacjonalistyczne bojówki - są raczej pokłosiem nieodzownych, subiektywnych skojarzeń odbiorców niźli przekazem wychodzącym od strony artystów. Zatem finalnie otrzymujemy spektakl w fazie work in progress, co chyba nie było celowe.

Przypisy:

[1]Hanna Arendt, Eichmann w Jerozolimie, tłum. Adam Szostkiewicz, Wydawnictwo Znak, Kraków 2004.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji