Artykuły

Czy teatr klasyczny bywa politycznie aktualny

- Idę nadal według własnej, indywidualnej potrzeby, i mogę to stwierdzić nawet po tak sporej ilości lat pracy, że tę poprzeczkę zawsze stawiałem sobie wysoko - mówi Jerzy Stuhr w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Maria Malatyńska: Tak pan był ostatnio zniechęcony do politycznej publicystyki, że, jak się wydaje, znowu pan odnalazł radość "mówienia teatrem". Po niedawnych "Szewcach" Witkacego, o czym pisaliśmy, teraz zrobił pan "Bal Manekinów" Brunona Jasieńskiego, za chwilę przyjedzie pan do Krakowa z "Balem w Operze" Tuwima. Czy ten dobór sztuk, to przypadek?

Jerzy Stuhr: Oczywiście nie jest to przypadek, takie sztuki zawsze oddają mój stan ducha. W tej chwili jestem przy "Balu Manekinów". Rzecz niemal sama przenosi się we współczesne niepokoje, choć powstała w latach trzydziestych i od tamtego czasu jest popularna w świecie, bo przetłumaczona na wiele języków, należy do stałego, świetnie przyjmowanego repertuaru! Groteskowa w formie, wtopiona w klimaty futurystyczne, napisana przez jednego futurystę, Brunona Jasieńskiego, spolszczona przez drugiego, Anatola Sterna, świetnie oddaje ducha politycznych gierek, które są chyba wciąż takie same!

A że można przy tej okazji pokazać różne style teatralne, i to jeszcze w ciągłym ruchu, w tańcu i w pantomimie, może to być dodatkowo atrakcyjne. Powtórzyłem w pewnym stopniu i rozwinąłem moje niedawne doświadczenie ze studentami, bo przecież przygotowałem dwa lata temu tę sztukę, jako dyplom ze studentami z Bytomia, czyli z Wydziału Teatru Tańca naszej Szkoły Teatralnej.

Zwykle tak jest, i to jest najbardziej ekscytujące w teatrze, ale też stresujące, że przedstawienie rodzi się właściwie w ostatni tydzień! Wszystkie elementy kumulują się w ostatnich dniach, już trudno cokolwiek poprawić, jeszcze masz wprawdzie pierwszą próbę generalną, w której możesz coś zmienić, potem drugą generalną, ale musisz bardzo szybko myśleć! Ale to, że to dojrzewanie przedstawienia przypada na "ostatni tydzień" daje mu energię i niepokój tego, co w danej chwili nas otacza. A w odczytaniu nie jestem sam. Mam jeszcze obok siedemnaście osób, siedemnaście żywych organizmów, z których każdy trochę inaczej to widzi, więc problem zawsze polega na tym, jak mu podpowiedzieć, żeby przyjął mój sposób patrzenia?

Więc urodziło się to przedstawienie... i ono będzie jeszcze dojrzewać. W chwili, gdy rozmawiamy, to dopiero początek tej drogi. Ale zobaczyłem, że ten "Bal Manekinów" rzeczywiście oddaje mój stan ducha. Że wciąż mam otwartość do świata, jak manekin, który dostał ludzką głowę i poszedł na bal do ludzi. I mówił: mam paszport, który mi daje możliwość spacerowania

To najbardziej ekscytujące w teatrze, ale też stresujące, że przedstawienie rodzi się właściwie w ostatni tydzień!

tu i tam, wśród ludzi, idę na bal do ludzi! Jest szczęśliwy, że może wejść w świat ludzi. I strasznie się rozczarowuje, bo widzi, jak mówi na końcu: a ja myślałem, że wy tylko nam, manekinom, żyć nie dajecie, a wy sobie też nie dajecie żyć! I strasznie jest rozczarowany, zdejmuje ludzką głowę, którą dostał i mówi: trzymajcie ją, odchodzę w świat manekinów, który jest lepszy! Bardziej niewinny.

Jak słucham tych słów, a jest to prosty przekaz, to sobie myślę: oddaje mój stan ducha! Bo ja też nie chcę w tym, co wokół, uczestniczyć. Szukam lepszego świata!

Manekiny są niewinne. Ale, jak tylko stykają się z żywym człowiekiem, zaczynają przejmować jego złe cechy. Póki nie było spotkania z człowiekiem, ich taniec był zupełnie szczery. A po tym spotkaniu manekiny zaczynają być złośliwe, głowy ludzkie nazywają dyniami, chcą człowieka "zabić", "ściąć mu głowę" i ścinają, potem losują, wygrywa jeden manekin, nakłada sobie tę ludzką głowę i idzie do ludzi, jako "człowiek".

O tym zrobiłem przedstawienie. To wszystko jest dość klarowne: przypowiastka filozoficzno-społeczna, ale może teraz jest czas na takie proste przypowiastki?

Idę więc nadal według własnej, indywidualnej potrzeby, i mogę to stwierdzić nawet po tak sporej ilości lat pracy, że tę poprzeczkę zawsze stawiałem sobie wysoko. I nie zawsze mi się wszystko udawało. Ale to już są cechy charakterologiczne. Zawsze jednak byłem odporny na cudze opinie. Najbardziej mogła mnie zaboleć moja własna opinia. To, że mnie się nie udało to, co chciałem - to było najbardziej bolesne.

Ale liczyłem się jeszcze z jednym: z moimi mistrzami. Tak było zawsze, gdziekolwiek pracowałem na świecie, to zawsze to przyrównywałem do Krakowa. Gdzieś coś robiłem, a tu nagle myśl: co by Jarocki o tym powiedział? Albo Piotr Skrzynecki. Albo Tadeusz Łomnicki. Albo któryś z moich profesorów z polonistyki.

Mówimy o autorytetach i właśnie one były dla mnie ważne. Nieraz już dawno ich nie było na scenie, często nawet nie było ich już na świecie, ale wiedziałem, czego mnie nauczyli. Byli wciąż "za mną" i wyznaczali poziom mojej pracy, moje dążenia. A jak teraz wciąż jeszcze gram w "32 omdleniach" Czechowa, to realizuję szkołę Łomnickiego. Gdy zmieniam się w różne typy, to przecież on stoi za moimi plecami! I z tym teatrem trafiam do ludzi. Nie ma takich, którzy powiedzieliby, e, po co taki teatr! On wciąż trafia. Są tłumy, które przyszły, żeby oglądać Krysię Jandę, pana Gogolewskiego i mnie. Ale w każdy wieczór ludzie, którzy są moimi autorytetami istnieją we mnie i stoją za mną.

Taki teatr uprawiam i cieszę się, że taki teatr bliski jest współczesnemu widzowi. Jego wyraża.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji