Artykuły

Jubileusz Michała Bajora, czyli 45 lat w świecie piosenki

Zawsze chciał być artystą, ale nie do końca wiedział, której muzie chce służyć: Melpomenie - tej od teatru, czy Polihymnii - tej od pieśni. W końcu jego panią stała się ta druga. Swoje artystyczne urodziny Michał Bajor będzie świętował podczas Polsat SuperHit Festiwal w Sopocie. Z Michałem Bajorem rozmawia Dorota Szymborska w Gazecie Wyorczej.

Dorota Szymborska: Zacznijmy od początku, w sensie dosłownym, bo mam na myśli piosenkę "Początek drogi", którą nagrał pan na swojej pierwszej płycie. Czy pan jako młody artysta wziął sobie do serca słowa tej piosenki?

Michał Bajor: Ta droga zaczęła się bardzo szybko, bo miałem 13 lat, kiedy startowałem w eliminacjach do Festiwalu Polskiej Piosenki w moim Opolu. Wcześniej grałem u taty w spektaklach dziecięcych [Ryszard Bajor był aktorem teatru lalkowego]. W domu wyłączałem rodzicom telewizor i mówiłem, że umiem lepiej. Odgrywałem różne sceny albo siadałem do pianina i próbowałem coś brzdąkać, jakby to był koncert telewizyjny. Wszyscy wiedzieli, że na pewno nie będę lekarzem czy matematykiem. No a potem dostałem się do szkoły teatralnej.

"Początek drogi", który napisał dla mnie Wojciech Młynarski, zaśpiewałem, nie będąc już debiutantem. Byłem po najważniejszym dla mnie festiwalu, Sopot '86, a także po wielu filmach. Wiedziałem, że znalazłem swoje silne miejsce. Teraz promuję podwójną płytę ["Od Kofty do Korcza"], na której nagrałem moje stare piosenki na nowo. Niektóre z nich dopiero dzisiaj w pełni zrozumiałem. Od początku autorzy widzieli we mnie dojrzałego wykonawcę. Może przez interpretację aktorską A ja często śpiewałem intuicyjnie, bo nie miałem jeszcze takich przeżyć, tyle empatii i byłem po prostu za młody.

Jako chłopak wychowany w Opolu brał pan udział w eliminacjach do opolskiego festiwalu, od tego się zaczęło. Ale skąd się pan wziął w 1973 r. w Zielonej Górze na Festiwalu Piosenki Radzieckiej?

- Do Zielonej Góry pojechałem, żeby zaśpiewać melodyjną piosenkę i zaistnieć. I to się udało. Zostałem jednym z kilku laureatów. Dostałem też wtedy swoją pierwszą nagrodę dziennikarzy, a to najbardziej cenię. Wiedziałem również o tym, że ten festiwal to ważne okienko dla mnie. Nie obchodziło mnie, czy to radziecka, czy rumuńska piosenka. Miałem zaledwie 16 lat... A tam była telewizja, wielka orkiestra. To przyniosło zaproszenia na zdjęcia próbne do filmów. I od razu dwa miesiące później był Sopot '73.

A czy pamięta pan ten czas, kiedy pan zdecydował o tym, że chce wykonywać taki, a nie inny repertuar?

- Czy marzyłem na początku, że będę Krzysztofem Krawczykiem albo Demisem Roussosem? Pewnie, że tak. Jak każdy młody artysta chciałem, żeby moje przeboje były śpiewane od rana do wieczora od Tatr po morze. Po festiwalu sopockim dostałem propozycję, żeby wyjechać do Włoch na dwuletni kontrakt. Rodzice się nie zgodzili, bo woleli, żeby syn zdał maturę. Dzisiaj ich rozumiem. Nie wiadomo, jakim człowiekiem bym wrócił Od początku nie śpiewałem piosenek czysto rozrywkowych, bo zawsze bardziej ciągnęło mnie do ambitnego repertuaru.

Do piosenek o czymś. Po Zielonej Górze była chwila przerwy, zacząłem poważnie myśleć o studiach teatralnych. Pierwszą piosenkę napisaną specjalnie dla mnie dostałem dopiero w 1985 r. W latach 70. i na początku 80. śpiewałem repertuar innych wykonawców. Podobała mi się piosenka francuska - Edith Piaf, Charles Aznavour. Zaczynałem poznawać Brela. Nie wiem, czy byłbym dzisiaj Bajorem, gdybym np. zaczął śpiewać piosenki takie, jak śpiewają czysto popowi piosenkarze.

Czy był ktoś obok pana, kto panu pomagał w wyborze drogi i piosenkarskiej, i artystycznej? Czy ktoś pana w tym wspierał?

- Na początku rodzice i babcia, która pięknie śpiewała. Pedagodzy w liceum, którzy od początku wiedzieli, że nie ma co mnie gnębić z fizyki czy z chemii, bo i tak nie będę ścisłym umysłem. Miałem świetnego profesora, który mówił: "Młodzieży droga, on nie umie matematyki, ale ja go nie zostawię na drugi rok w tej samej klasie, ponieważ ma bardzo skonkretyzowane zainteresowania. Jest po prostu humanistą".

Jednak obok repertuaru poetyckiego w 1983 r. wydarzyło się w pana życiu artystycznym zupełnie coś innego - wziął pan udział w musicalu "Kompot".

Do tego spektaklu zaprosił mnie Jonasz Kofta. Od tego czasu zaczął mi podarowywać różne piękne teksty, również napisane specjalnie dla mnie. A potem w Ateneum przyszły spektakle muzyczne: "Niebo zawiedzionych" i najważniejszy - "Brel", bo to było spotkanie z Wojciechem Młynarskim. Właśnie wtedy zrozumiałem, że to będzie moje życie, tego typu repertuar - tzw. piosenka literacka. Już później, jak zacząłem śpiewać bardziej melodyjne piosenki, nazwałem to sobie popem literackim.

Mówiliśmy przed chwilą o Jonaszu Kofcie, ale najważniejszym w pana życiu autorem tekstów był oczywiście Wojciech Młynarski. Jednak pierwszy pana przebój jego autorstwa wcale nie był napisany dla pana. Mam na myśli "Ogrzej mnie".

- Wiosną 1986 na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu triumfalnie i fenomenalnie zaśpiewała go Krystyna Janda. Pożyczyła mi tę piosenkę na Sopot. Ale Młynarski z Włodzimierzem Korczem uznali, że na festiwal muszę mieć coś całkiem własnego. Nie przypuszczali, że "Ogrzej mnie" w moim wykonaniu zostanie przyjęte tak entuzjastycznie i stanie się jedną z moich sztandarowych piosenek. Więc napisali mi "Błędnego rycerza". I to była absolutnie moja pierwsza własna piosenka.

Od tamtej pory współpraca pana z Wojciechem Młynarskim rozwinęła się bujnie i owocnie.

- Ostatnie sześć lat życia Młynarskiego, co mocno podkreślam, bo jestem z tego dumny, i ostatnie trzy z rzędu moje płyty to jest on. Napisał mi autorskie piosenki, część przetłumaczył, a część podarował z repertuaru innych artystów. Nie ma drugiego artysty w Polsce, który by w ciągu tak krótkiego czasu nagrał trzy płyty z Młynarskim, który temu szefował jako guru literacki. Trzeci album nagraliśmy, kiedy Wojciech już odchodził.

A co sprawiło, że panowie tak dobrze się rozumieli? Bo on wiedział, jak dla pana napisać, a pan wiedział, jak to zinterpretować.

- Kiedyś poprosił mnie, żebym napisał mu konspekt mojego życia. Wiedział, że bardzo lubię podróżować po świecie, i powiedział: "To ja ci o tym napiszę płytę" ["Moje podróże"]. Opisałem mu swoje fascynacje, a on sobie wybrał 13 odsłon i powstały i Argentyna, i rodzinne Opole, i flamenco z Hiszpanii, i portugalskie fado. To bardzo ciekawa płyta w mojej fonografii.

Za każdym razem szukał u pana sugestii do tego, co ma powstać?

To nie było tak, że on do mnie wydzwaniał, że ma dla mnie piosenki. To ja do niego dzwoniłem. Ale on zawsze był gotów. Zresztą Agata, jego córka, mówi, że dla wykonawców, których poważał, zawsze miał czas, mimo że był straszliwie zapracowany i rozchwytywany. Jako artysta był po prostu geniuszem. Mało takich było i według mnie już nie będzie takich jak on. Równie odważnych jak on, co warto podkreślić.

A muzycznie rozumie się pan najlepiej z dwoma panami, czyli z Włodzimierzem Korczem i Wojciechem Borkowskim.

- Tak, choć muszę wymienić tu jeszcze Piotra Rubika. Korcz jest melodykiem na serio. Natomiast Piotrek jest finezyjny, bardziej komercyjny w dobrym tego słowa znaczeniu. Ludzie lubią jego "Chciałbym" czy "Taka miłość w sam raz" i proszą o to często. Natomiast Wojciech Borkowski to dodatkowo wybitny aranżer. A Korcz - autorytet, który mnie współtworzył. To on swoimi piosenkami spowodował, że tak mocno zaistniałem w świadomości słuchaczy. I na pewno świetny, kreatywny Janusz Stokłosa i paru innych, których nie sposób wymienić.

A wracając do tekstów, to nigdy pan nie zaśpiewał żadnej piosenki Agnieszki Osieckiej. Dlaczego?

- Pytałem ją o to. Powiedziała: "Ja piszę głównie dla kobiet, a ty jesteś dla mnie za silny, twoje piosenki są bardzo silne. Nie miałabym na ciebie pomysłu". Bardzo sobie ceniłem tę jej szczerość. Tak samo jest z Magdą Czapińską.

Ale Magda Czapińska napisała.

- Bardzo ją męczyłem, męczyłem i napisała. Agnieszka odeszła stosunkowo dawno. Może gdyby usłyszała parę moich pogodniejszych piosenek, które potem włączyłem do repertuaru, to uznałaby, że warto coś dla mnie cieplejszego napisać. Ale wtedy, kiedy mnie poznała, byłem bardziej Brechtowy, Brelowy, mocno już Młynarski...

A nie kusi pana, żeby teraz zaśpiewać jakąś piosenkę Osieckiej?

- Prędzej bym zaśpiewał piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk, bo niektóre z nich może wykonywać i mężczyzna, i kobieta. Ale Osiecka? Nie wiem. Musiałbym dokładniej przyjrzeć się antologii poezji i piosenek Agnieszki, sprawdzić, czy rzeczywiście bym się tam zmieścił. Może poddała mi pani jakiś pomysł

Mam wrażenie, że pan jest artystą szalenie zorganizowanym i systematycznym.

- Zawodowo bardzo, ale np. w domu bałaganiarz.

Mam na myśli to, że nagrywa pan nową płytę co dwa lata, a w międzyczasie gra mnóstwo koncertów. Jak pan to robi?

- Za każdym razem, jak mija drugi rok trasy koncertowej, moja publiczność przypomina mi: "Czekamy po wakacjach na kolejny krążek". I to stało się już motywacją i twórczym obyczajem. Nagrałem 20 płyt. To dużo jak na tzw. artystę niemodnego, nieprzebojowego i siedzącego w swojej niszy. Strasznie mnie bawi, jak tak czytam czasami o sobie. No bo jak można mnie nazwać niszowym wykonawcą, skoro wypełniam opery i filharmonie, a mój nieoceniony menedżer Janusz Kulik ma nadkomplet zaproszeń koncertowych.

Wracając jeszcze do pana odbiorców. Skoro mężczyzna nie boi się śpiewać wzruszających piosenek, to dlaczego drugi mężczyzna boi się przy nich wzruszać?

- Moja publiczność to głównie kobiety, bo to one tworzą kulturę świata. Czasami przychodzi na siłę przyprowadzony mąż, który z reguły nie przepadał za moim repertuarem. I wtedy mam największą frajdę i bigiel w oczach. Po koncercie, przy autografach podchodzi i mówi: "Dobra, powiem panu, nie lubiłem pana. I powiem panu - przyjdę w przyszłym roku". To jest największy mój sukces.

A dostaje pan listy czy maile od sympatyków czy od tych osób, które mniej pana lubią?

- Nie zaglądam do internetu. Chyba że planuję wakacje albo autoryzuję wywiady. Muszę zmartwić tych, którzy po naszym wywiadzie będą chcieli napisać, że mają mnie w nosie albo kochają - przepraszam, nie czytam. Wolę kontakt z widzem na koncercie albo krótką rozmowę na ulicy. Ale zawsze w myśl zasady "popularność tak, klepanie po ramieniu nie".

Czy po tych wszystkich latach na scenie umiałby pan wymienić swoją ulubioną piosenkę? Albo trzy.

- To jest pytanie do artysty, który nagrał dwie płyty albo zagrał dwie role. Wtedy może sobie z nich wybrać. Natomiast z przeszło 500 piosenek napisanych bądź przetłumaczonych dla mnie albo z kilkudziesięciu ról wybrać najważniejszą - to jest prawie niemożliwe. Spróbuję, choć z obawą, co powiedzą reżyserzy, autorzy i kompozytorzy, których nie wymienię.

"Nie chcę więcej" - to na pewno. "Ogrzej mnie" jest piosenką, od której czasami muszę odpocząć pół roku, rok. I znowu do niej wracam. Utworem, o który publiczność często prosi, jest "Chciałbym". To może te trzy. A z filmów debiut u Agnieszki Holland, "Był jazz" Falka, "Limuzyna Daimler-Benz" Bajona, gdzie zagraliśmy z bratem Piotrem, "Medium" Koprowicza, przygoda z Neronem i parę innych

Ale tak naprawdę nie ma co oglądać się za siebie. Jestem w tej chwili w świetnej wytwórni, w fantastycznym momencie mojego życia, planów, zdrowia i wśród przyjaciół. Jeżeli tak będzie, jak jest teraz, to mi to wystarczy.

***

Michał Bajor

Urodził się w Głuchołazach w roku 1957. Rok później rodzice przenieśli się do Opola. Jako trzynastolatek zadebiutował w eliminacjach do Festiwalu Polskiej Piosenki. Pierwszy sukces odniósł jednak trzy lata później w Zielonej Górze na Festiwalu Piosenki Radzieckiej. Dzięki temu został zaproszony do gościnnego udziału w 13. Międzynarodowym Festiwalu Sopot '73.

Jako młody chłopak marzył nie o karierze piosenkarskiej, lecz aktorskiej, bo miał już za sobą udany debiut filmowy - w 1975 r. wystąpił w "Wieczorze u Abdona" Agnieszki Holland.

W 1979 roku, jeszcze jako student, zagrał błyskotliwą rolę Alana w spektaklu "Equus" Petera Shaffera w Teatrze Ateneum. I z tym teatrem na wiele lat związał swój artystyczny los. Bajor zagrał także kilkadziesiąt ról filmowych i telewizyjnych. W "Hanussenie" (1988) Istvána Szabó nominowanym do Oscara pojawił się u boku Klausa Marii Brandauera. Ale rolą wprost stworzoną dla Bajora była postać Nerona w "Quo vadis" (2001) Jerzego Kawalerowicza, choć musiał tam - wbrew swojemu talentowi i umiejętnościom - nieco fałszować, śpiewając pieśni niezbyt wysokich lotów.

Za kinem i teatrem trochę tęskni. Ale jego koncerty stały się rodzajem spektakli muzycznych: Bajor nie tylko śpiewa, ale sam swobodnie i dowcipnie prowadzi konferansjerkę. A materiału do koncertowania jest bardzo dużo. Od czasu pierwszej płyty, jeszcze winylowej "Michał Bajor. Live" (1987), artysta nagrał 20 albumów. I to na pewno jeszcze nie koniec.

Prywatnie pasją Michała Bajora są podróże. Lubi prowadzić samochód i latać samolotami, spędza dużo czasu z rodziną i przyjaciółmi. Nie bywa bohaterem plotek czy skandali, wciąż jest nieco tajemniczy. I tak już od 45 lat...

Początek drogi

słowa: Wojciech Młynarski

muzyka: Janusz Stokłosa

Przodkowie moi pochowani

W niepoświęconej ziemi

Artyści znani i nieznani

Śpiący w Krainie Cieni

Wy, których rózga losu siekła

Cyrkowcy i kuglarze

Ze swego czyśćca, nieba, piekła

Słuchajcie, o czym marzę

(...)

Niech serca wasze ogrzewa

Mój z błyskotkami kram

Piosenka, którą śpiewam

Komedia, którą gram

By nosił w wianku pamiątek

Mój znak choć listek ubogi

Oto mój plan na początek

Początek mojej drogi

Przodkowie moi pochowani

Hen, za cmentarnym murem

Nie kpijcie z moich planów

Ani nie śmiejcie się ponuro

Grywaliście za strawy miskę

Albo za marne grosze

Więc z gwiazdki, co nade mną błyska

Słuchajcie, o co proszę

Niech się na scenie me słowo

Prosto i jasno tłumaczy

Niech będzie co dzień na nowo

Przeciwko czemuś, za czymś

Chcę prawdę wyrwać spod maski

I dodam szczegół zabawny

Chcę zbierać za to oklaski

Ja jeszcze chcę być sławny

A wy, gwiazdorzy kochani

Ze swych dalekich gwiazd

Ech, bądźcie kolegami

Szepnijcie mi choć raz

Gdy buchnie oklasków wrzątek

Nie szczędźcie mi przestrogi

Że to dopiero początek

Początek mojej drogi

"Od Kofty... do Korcza"

Dwupłytowy album jest pewnym podsumowaniem kilkudziesięciu lat przygody Michała Bajora z piosenką. Pojawiły się na nim piosenki znane, ale na nowo zaaranżowane przez Wojciecha Borkowskiego. Sam artysta twierdzi, że do niektórych utworów dopiero teraz dojrzał, dlatego bardzo chciał nagrać je jeszcze raz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji