Artykuły

Witkacy nieznany - znany

TO jest na pewno wydarzenie w skali krajowej, a może i światowej, bo chociaż Stanisław Ignacy Witkiewicz, pokazany światu z niemal półwiekowym opóźnieniem, uchodzi na Zachodzie raczej za epigona niż prekursora awangardy teatralnej lat pięćdziesiątych, to jednak jego dramaty, w Polsce upowszechnione dopiero po wojnie i już wręcz "sklasyczniałe" mają poza jej granicami ciągle jeszcze dużą siłę przebicia.

No więc zdawało się, że znamy już cały dorobek dramatopisarski autora "Szewców" - i oto w Teatrze Małym drugiej scenie Narodowego - Tadeusz Minc występuje z prapremierą nieznanego utworu Witkacego. Autograf jego, zbutwiały i bardzo zniszczony, znaleziono w papierach p. Witkiewiczowej dopiero po jej śmierci; brak w nim początku i zakończenia, jak również tytułu i daty powstania. Dlatego też nazwano go "Dramatem nie rozpoznanym".

Jest to wpisany w Witkacowską poetykę burleski traktat filozoficzny na temat odpowiedzialności oraz pokuty wynikającej z jej wewnętrznej potrzeby i "pokuty narzuconej" ale przede wszystkim na temat "dobra absolutnego", które jest nie wymienną monetą, nie towarem na wadze "do ut des", lecz wartością absolutną. Chyba w żadnym ze swych utworów dramatycznych Witkacy nie przenosi tak wiele ze swojego systemu filozoficznego, jak właśnie w tym "nie rozpoznanym".

Rzecz ma charakter uscenieznionego "monologu wewnętrznego" bohatera sztuki Józefa prowadzonego systemem dwóch racji, a więc rozbitego na dialog między Józefem a jego prowokującym "alter ego" Karnakiem. Mimo burleskowego charakteru utworu i cyrkowego sztafażu przedstawienia - dialog ten brzmi bardzo serio, reżyser i adaptator tekstu nie próbuje nawet rozładowywać tej powagi, wręcz przeciwnie: każe mówić wiodącym aktorom (Krzysztof Wakuliński jako Karnak i Gustaw Kron w roli Józefa) głosem nasilającym się często, może zbyt często, aż do krzyku, nie cofając się nawet przed patosem.

Ładunek intelektualny zapewnia jednak treściom dialogu odpowiednią nośność i sugestywność, zaś działania groteskowych postaci drugiego planu: Zofia - Ewy Żukowskiej, Mania - Marleny Marczyńskiej, Matka - Bohdany Majdy, Głos - Wiktora Zborowskiego, Hrabia - Lecha Komarnickiego, Sędzia - Janusza Kłosińskiego i in. - współkreujące "akcję", ciągle nam przypominając, że jesteśmy w Teatrze Witkacego. Brakuje nam jednak tym razem orzeźwiającego śmiechu - kontrapunktu dla tragicznej szamotaniny Józefa - Fausta, który do końca trwa samotny bez swego Mefista.

PODCZAS gdy w Teatrze Małym - Józef próbuje zbawić siebie, pnąc się na coraz wyższe szczeble ku "dobru absolutnemu", w Teatrze Ziemi Mazowieckiej bohater sztuki Mrożka "Tango" usiłuje zbawić świat. Bardzo interesujące i pouczające jest to spotkanie z "Tangiem" blisko 13 lat po jego bydgoskiej prapremierze, która zapoczątkowała triumfalny wręcz pochód sztuki po licznych scenach polskich a później zagranicznych. Witkacy w swoim traktacie filozoficznym mówi o tragicznej niemożności samozbawienia jednostki kroczącej samotnie drogą dobra do jego absolutu, Mrożek w swoim traktacie moralnym mówi o tragicznej niemożności zbawienia świata, wyzbytego wszelkich norm porządkujących, jedynie przez formę. Tylko że traktat Mrożka jest też dla świata groźnym ostrzeżeniem: tam gdzie nie ma żadnych wartości porządkujących - pojawia się wypełniająca tę lukę brutalna siła, która na narzucany przez Artura przymus formy odpowiada przymusem bardziej groźnym zniewoleniem człowieka.

Ale jakże inny jest dziś kontekst odbioru "Tanga" od tego z roku prapremiery. No bo zważmy: w 10 lat po napisaniu "Tanga" świat próbuje "uzdrowienia" poprzez nawrót do starej obyczajowości i sposobu bycia, ale tylko w warstwie czysto zewnętrznej - przez kilka lat trwa również u nas, wygasająca dopiero teraz, zupełnie bezpłodna, jak się okazało, moda na "retro", a więc świat zaczął realizować postulat Artura, skompromitowany przez Mrożka w jego "Tangu"...

Może dlatego już bez wypieków na twarzy oglądamy tę sztukę po latach, w świecie już jednak trochę innym, z nowymi doświadczeniami, chociaż cień Edka ciągle się jeszcze czai za piecami naiwnych, hamletyzujących Arturów, a nie brak też ani Stomilów, którzy figowym listkiem pseudopostępowości i "zupełnego wyzwolenia" przykrywają swą pustkę i nihilistyczny oportunizm, ani wujów Eugeniuszów, skłonnych służyć każdemu, kto chce uszczęśliwiać ludzi przemocą.

Twórcą przedstawienia w TZM jest Teresa Żukowska, autorka bydgoskiej prapremiery. Zrobiła spektakl bardzo przyzwoity i czytelny, zapomniała jednak być może o tym innym, "kontekście", tak jak Edek - Krzysztofa Kumora zapomniał o niebezpieczeństwie przerysowania końcówki: kiedy zaczyna tańczyć z wujem Eugeniuszem "Tango" - groźna pointa w kolejnych aktach zniewalania przez Edka otoczenia - część widowni reaguje śmiechem...

Po tych dwóch przedstawieniach jak szokującą egzotykę odbiera się "Balladę łomżyńską" - najnowszą sztukę Ernesta Brylla (o której pisaliśmy już dwukrotnie) zrealizowaną w Teatrze Polskim. Ten tchnący baśniową naiwnością i szlachetnością moralitet o sile miłości, która przezwycięża śmierć, zrealizowany - jako prapremiera - w teatrze elbląskim, obecnie otrzymał bardzo rozbudowaną i efektowną oprawę sceniczną, która wprawdzie cieszy oko, ale przygniata nieco dość wątłą dramaturgię i umowną akcję sztuki. Wynosimy więc z teatru przede wszystkim urzekający niekiedy kształt inscenizacyjny przedstawienia oraz ważny dla sztuki jej kształt muzyczny. Wiodącą rolę Dziewczyny gra czysto i ładnie Krystyna Królówna, zbyt umownie granym - jakby "przebierańcem" - wskrzeszonym przez miłość z grobu żołnierzem Powróconym jest Janusz Zakrzeński. Blisko 40-osobowy zespół aktorski wypełnia - indywidualnie i w interesujących układach scenicznych - funkcje współkreatorów tej szlachetnej i naiwnej ballady.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji