Artykuły

W Warszawie polecamy

Realna rzeczywistość, życie, zastąpiła tu dramaturgia. Oto bolesna, niesamowita paradoksalność sytuacji: w jednej celi mokotowskiego więzienia spotyka się hitlerowski przestępca wojenny generał SS Jürgen Stroop, obciążony zagładą warszawskiego getta i innymi zbrodniami przeciw ludzkości oraz walczący z okupantem, wybitny członek organizacji podziemnej AK, Kazimierz Moczarski. Gustaw Schielke, podoficer niemieckiej policji kryminalnej, został wplątany tu niby przypadkiem, dla uzupełnienia, kontrastu, trochę jak jednoosobowy chór rozbijający patos tragedii, komentujący nieco po Szwejkowsku to i owo z wypowiedzi dawnego nadczłowieka. Te trzy postaci - realne - mające swoje dokumenty, akta procesów, życiorysy, tragiczne i bogate przejścia wojenne, stały się bohaterami książki (wstrząsającej) K. Moczarskiego "Rozmowy z katem", a obecnie bohaterami scenicznej wersji przygotowanej dla Teatru Powszechnego w Warszawie przez Zygmunta Hübnera. Rzeczywiście są to rozmowy. Godziny, dni, tygodnie, miesiące mijały im - razem. Polak, akowiec, dziennikarz, człowiek głęboki, myślący i wrażliwy pyta towarzysza swego przymusowego bytowania. Pyta - bo chce wiedzieć, chce pojąć to, czego właściwie nie można pojąć. Jak rozumuje, co czuje człowiek, który człowiekowi zgotował taki los: śmierć, cierpienie, poniżenie godności, zagładę jednostek i narodów. Niemiec chętnie opowiada, ot gaduła. Przeszłości swej nie potępia, więc często do niej powraca. Z tych strzępów wspomnień wyłania się stopniowo mentalność, która budzi grozę. Przez swą absolutną przeciętność, miałkość myślową, ochoczo chłonną na każde najpotworniejsze głupstwo, najbardziej amoralne teorie, o ile poparte są autorytetem siły, władzy i schlebiają pysze. Mierność upaja się każdą ideą wynoszącą ją ponad tłum, ponad innych, ponad uznane wartości, i da się niewolniczo okuć w podstępne hasła porządku, dyscypliny, wierności, posłuszeństwa, bo imponuje jej tylko siła, brutalność, elitaryzm, pogarda dla słabszych. Stąd już tylko krok do takiej degeneracji myśli, która rasizm, skrajny szowinizm, kult wojny wprowadza w miejsce patriotyzmu, ludzkiej solidarności, humanizmu. Zwyrodnieniu myśli towarzyszy zwyrodnienie sfery moralnej i uczuciowej.

Autor opracowania tekstu położył nacisk na fragmenty tyczące zagłady getta w kwietniowe dni 1943 roku, dni wielkiej akcji, straszliwej "wojennej rezurekcji" Warszawy. Relacja - rzeczowa i sucha - potworna wymową faktów, nawet w ustach samego kata kładą się mimowolnie w pochwalny, świadczący o godności, bohaterstwie, człowieczeństwie mordowanych Żydów; o tym właśnie człowieczeństwie, które chciano im odebrać, zakwestionować. Fakty mówią również o solidarności mieszkańców Warszawy po drugiej stronie muru, który daremnie miał rozdzielić rodzinę człowieczą, o pomocy i ofiarności walczących żołnierzy AK. Kompozycja oparta na rozmowach - z natury swej nie dramatyczna - siłę swą czerpie tutaj z wagi materii, z wielkości spraw, których te dialogi dotyczą. Inaczej rozsypałaby się na scenie w proch. Dokument, słowo faktu, wymaga niezmiernie przemyślanej formy teatralnego przekazu. Żeby nie zafałszować. Andrzej Wajda, reżyser warszawskiej prezentacji "Rozmów z katem", użył prostych, oszczędnych środków. Atmosfera celi-klatki, która jest rzeczywistością, nie tylko tłem dla wspomnień czasów grozy, wydobył ciasnotę pomieszczenia, efektami akustycznymi, zmiennym typem oświetlenia, drobnym przemieszczeniem mebli, rekwizytów, postawą i zachowaniom się więźniów. Nie na wczasach snuli swe opowieści trzej panowie. Umiar, powściągliwość, dyskrecję reżyserską podchwycili aktorzy.Nie jest łatwo zagrać normalnego, "ludzkiego" potwora. Stanisław Zaczyk uwypuklił suchość, małowymiarowość, brak wyobraźni, brak potrzeb wyższego rzędu Stroopa, jego egoizm, tchórzostwo, kult siły, pogardę dla niższych - w randze społecznej, zaślepienie w doktrynie, ale słusznie nie demonizował postaci; uprawdopodobnił małego, pysznego człowieczka, który właśnie przez swą małość stał się narzędziem wielkiego zła. Zygmunt Hübner - jako Moczarski w podwójnej sytuacji: autor napisanej już książki (prolog) i więzień - gra przede wszystkim skupieniem. Intensywnym skupieniem, które przy minimalnych środkach zewnętrznych ma przekazać, zasugerować widzowi wielopokładową, bogatą skalę przeżyć skrywanych przed oczyma świadków. Trzecią interesującą a jakże odmienną sylwetkę stworzył Kazimierz Kaczor (Schielke): rodzajową, soczystą, choć także z umiarem. Przedstawienie jest ważne jako fakt przypomnienia istotnych treści dla życia godnego, miłującego wolność narodu, oraz jako fakt artystyczny. Dobrze, że możemy to zobaczyć, przemyśleć, przeżyć.

W obecnym repertuarze teatrów warszawskich warto obejrzeć ponadto przede wszystkim. "Sen srebrny Salomei" Słowackiego. Ta poetycka wizja grozy i wyższego choć niewidocznego sensu historii - na tle osiemnastowiecznych ukraińskich rzezi oparta - przeplatana snami, symbolicznymi znakami, wątkami perypetii miłosnych, na scenie Teatru Narodowego zachowuje swe piękności i bogactwa. Reżyser Adam Hanuszkiewicz uchwycił nastrój romantyczno-barokowego, mistycznego romansu z ojczyzną, przystrojonego w efektowną szatę wiersza. Troska o słowo, prostota pewnej rapsodyczności, współgrają z elementami wizualnymi (scenografia Jerzego Czerniawskiego). Męki niewinnie pomordowanych są tu Golgotą Gruszczyńskiego a zarazem Chrystusa. Posępne, złowróżbne anioły, trochę do palety i fantazji Malczewskiego zbliżone podtrzymują tajemną nić między niebem a ziemią, potwornością okrucieństwa a wzniosłością ofiary. Cierpiąca Ukraina. A Polska? Wernyhora nie da na to odpowiedzi - teraz też. Teatr uszanował poetę.

W Małym kolejna udana premiera (po "Fedrze", w której Zofia Kucówna ukazała piękno kameralnej siły tragizmu) - nie grany dotąd, odnaleziony dopiero po śmierci S. I. Witkiewicza, nie dokończony "Dramat nie rozpoznany". Utwór ten obraca się wokół poszukiwań - nieosiągalnych dla człowieka - absolutnego zła i absolutnego dobra. Tę intelektualną dyskusję na obrazy, skecze, komediowe fajerwerki przetworzoną językiem groteski typowym dla Witkacego, pomysłowo wyreżyserował Tadeusz Minc, w scenografii Andrzeja Sadowskiego.

W Teatrze Ateneum, należy obejrzeć "Mewę" A. Czechowa (w przekładzie Artura Sandauera, reżyserii Janusza Warmińskiego, scenografii Mariana Kołodzieja), którą wyróżnia znakomita gra zespołu. Święci triumfy Aleksandra Śląska, a sprawnie i z kunsztem sekundują jej aktorzy: Jerzy Kamas, Ignacy Machowski, Czesław Wołłejko, Andrzej Seweryn, Krystyna Janda (Nina Zarieczna - najlepsza z jej dotychczasowych ról teatralnych), i inni.

Prapremierowa inscenizacja "Ballada łomżyńskiej" Ernesta Brylla w Elblągu była skromna, prosta, surowa, utrzymana w klimacie jędrnej, ale i lirycznej, smętnej zadumy ludowej poetyki. Akcenty wizualne, muzykę, trafnie zharmonizowano z balladowymi strofami o miłości i przyjaźni zwyciężającej śmierć, a w odbiorze całości przeszkadzały tylko braki aktorskiego rzemiosła. Teatr Polski w Warszawie zmonumentalizował rzecz (reżyser August Kowalczyk), przydał jej cech operowej konwencji, użyczył wysokiego scenicznego wystroju i przemienił tym niejako wagę spraw: naczelna wydaje się tu wizja plastyka (rzeczywiście bardzo piękna, rozrzutnie bogata scenografia - Mariana Kołodzieja), potem żywioł muzyki Czesława Niemena, a gdzieś dalej dopiero poeta, wsparty aktorem. Złota klatka stała się jakby ważniejsza od śpiewającego w niej ptaka. Ale chcemy słuchać poetyckiego śpiewania, poddać się serdecznemu urokowi, który jest w balladzie Brylla.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji