Artykuły

Ciekawość życia

HALINA KWIATKOWSKA, dama krakowskich teatrów, a także pedagog w PWST, autorka książek i koleżanka papieża Polaka obchodzi jubileusz 65-lecia pracy artystycznej.

Grala role efektownych kochanek i amantki w sztukach Szekspira. Była też m.in. Iriną w "Trzech siostrach", Rachelą w "Weselu", Markizą w "Niebezpiecznych związkach" czy Warwarą w "Wiśniowym sadzie". A jednak do ulubionych ról artystki należą dwie biegunowo różne: Dwojra w "Zmierzchu" Babla w reżyserii Jerzego Jarockiego, gdzie była zohydzona i zeszpecona przez scenografa, i śmieszna alkoholiczka w "Czarnej komedii" zrealizowanej przez Zygmunta Hübnera. W swym dorobku ma 65 ról, a już niebawem znów zobaczymy artystkę jako Panią Pernel w "Tartuffie" Moliera, przygotowywanym przez Mikołaja Grabowskiego w Starym Teatrze. Wcześniej, bo 29 maja, aktorka obchodząca w tym roku jubileusz 65-lecia pracy artystycznej będzie gościem cyklu "Spotkanie w antrakcie", organizowanego przez narodową scenę, z którą związana była przez blisko trzydzieści lat.

Halina Kwiatkowska, dama krakowskich teatrów, a także pedagog w PWST, autorka książek i koleżanka papieża Polaka, o którym napisała wspomnienia pt. "Wielki kolega", wznowione ostatnio po raz trzeci. Mimo iż nie gra od wielu lat, to jednak wciąż uczestniczy w życiu teatralnym. Panią profesor spotkać można na wielu premierach i środowiskowych uroczystościach. Zawsze wytworna, z nienaganną fryzurą, w eleganckim kapeluszu. Emanuje energią, poczuciem humoru i uśmiechem. Ale bywa też surowa, o czym niejednokrotnie mogli przekonać się jej studenci. - Może to zabrzmi banalnie, ale siłę daje mi nieustanna ciekawość ludzi, zdarzeń, zawodu, świata, który zwiedziłam podczas moich licznych podróży. Przez całe życie ciężko pracowałam i to w różnych dziedzinach. Wchodziłam na swoją życiową górkę, sprawdzałam, jak na niej jest i znów wchodziłam na kolejną, dotąd nieznaną. Tak trwa to do dziś. Zasadniczości, surowości wyzbyłam się przed laty. Teraz jestem zdecydowanie łagodniejsza.

Przygodę artystyczną Halina Kwiatkowska zaczęła w wieku pięciu lat, gdy pierwszy raz wystąpiła na scenie, mówiąc monolog zakochanego w lalce pajaca. Potem był teatr szkolny w wadowickim gimnazjum gdzie grała Balladynę, Antygonę i Anielę obok ucznia - Karola Wojtyły, wcielającego się w postaci Kirkora, Hajmona i Gucia. Podczas jednej z pielgrzymek, Ojciec Święty, będąc w Wadowicach, wspominał ten szkolny teatr i swój występ w "Antygonie" wraz z panią Haliną, co bardzo wzruszyło aktorkę. - Karol wyróżniał się wybitnym talentem aktorskim. Miał idealne warunki aktora: przystojny, smukły, o bardzo pięknym głosie. Jako Gucio był wprost wspaniały. Juliusz Osterwa prorokował mu wielką karierę. Studiowaliśmy razem na polonistyce na UJ. To był wspaniały rocznik: Tadek Hołuj, Wojtek Żukrowski, Julek Kydryński, Krysia Zbijewska, Janka Garycka, Marian Pankowski, Jurek Bober i Tadeusz Kwiatkowski - mój przyszły mąż.

Po wybuchu wojny Halina Kwiatkowska wróciła na rok do Wadowic. Tam, dzięki wizytom u rodziny Kotlarczyków, zaprzyjaźniła się z Mieczysławem Kotlarczykiem, twórcą Teatru Słowa i późniejszego Rapsodycznego. - Kiedy brat Mietka został zamordowany, wówczas Wojtyła przygarnął Kotlarczyków do swojego maleńkiego mieszkania na Tynieckiej. Tam właśnie, w suterenie zwanej przez nas katakumbami, odbywały się pierwsze próby Teatru Słowa.

Przez czas okupacji spędzonej w Krakowie aktorka wielokrotnie zmieniała mieszkania. Wyrzucana przez Niemców, z wielką walizką wędrowała w inne miejsca. Studiowała i utrzymywała się z udzielanych korepetycji. Aż wreszcie nadszedł 1 listopada 1941 r., kiedy po raz pierwszy stanęła na scenie podziemnego Teatru Rapsodycznego w "Królu Duchu". Współtworzyła zespół wraz z Kotlarczykiem, Wojtyłą, Danutą Michałowską i Krystyną Ostaszewską. Wzięła udział w siedmiu premierach - wszystkie narodziły się na Tynieckiej, a grane były w prywatnych mieszkaniach. - Mimo ówczesnych lęków i niebezpieczeństw wspominam ten czas z zachwytem, bo tak bardzo wierzyliśmy w sens tego, co robiliśmy. Kiedy Karol przerwał polonistykę i poszedł na teologię, dogrywał we wszystkich przedstawieniach. Ostatnią naszą premierą był "Samuel Zborowski".

W 1945 r. aktorka wyszła za mąż za Tadeusza Kwiatkowskiego i zamieszkali w Domu Literatów na Krupniczej. Gdy na świat przyszła córka Monika, chrztu udzielił jej Karol Wojtyła. Dom Literatów zamieszkiwali wspaniali ludzie i choć wszyscy byli biedni, to jednak tętniło życie towarzyskie, odbywały się gry intelektualne, a w stołówce soboty literackie i nierzadko tańce przy skromnej zakąsce.

Nadszedł jednak czas, kiedy aktorka zatęskniła za "normalnym" teatrem, słowo już jej nie wystarczało. W 1947 r. przeszła na sezon do Teatru TUR-a, a potem do Słowackiego. Opuszczając Rapsodyków urządziła pożegnalne przyjęcie, serwując truskawki z bitą śmietaną. - W Słowackim grałam sporo. Tam też zaczynali ze mną Rysiówna i Hanuszkiewicz w "Mieszczanach", a Zofia Jaroszewska, której partnerowałam w "Obcym cieniu", "zdzierała" ze mnie styl rapsodyczny. Aż wreszcie nadszedł czas Starego Teatru, w którym zadebiutowałam w słynnym spektaklu "Wiśniowy sad" w reżyserii Władysława Krzemińskiego. Miałam szczęście współpracować z najwybitniejszymi reżyserami: Jerzym Jarockim, u którego grałam wspomnianą Dwojrę, Królową w "Cymbelinie", Damę w "Śnie o bezgrzesznej", z Konradem Swinarskim w "Nie-Boskiej komedii", "Dziadach" i "Wyzwoleniu" czy z Józefem Szajną, który obsadził mnie jako Rosikę w "Onych" i Tatianę w "Nowym wyzwoleniu". Pamiętam, jak Kazimierz Wyka powiedział mi: "Idź do kościoła i na kolanach dziękuj, że grasz w tak wspaniałym teatrze Swinarskiego". Cieszę się też, że przeszłam szkołę Jarockiego, mimo że nie był on dla aktora łaskawym reżyserem. Ironiczny, surowy, czasem zgryźliwy, ale precyzyjny w pracy jak chirurg. Z kolei u Szajny forma wyznaczała postać. W "Nowym wyzwoleniu" założył mi na głowę perukę z taśm filmowych. Ale ja lubiłam, kiedy zmieniano mi fizyczność. Zdarzył mi się nawet osobliwy striptiz w "Apelacji Villona", naturalnie w cielistym trykocie, z wymalowanymi przez Jurka Skarżyńskiego sutkami. Moją ostatnią rolą w Starym była Neli w "Końcówce" Becketta i po tym, w 1981 r., przeszłam na emeryturę. To było akurat 40-lecie mojej pracy artystycznej. Pamiętał o nim jedynie mój wspaniały kolega Tadziu Łomnicki, wręczając mi kwiaty.

Halina Kwiatkowska wielokrotnie zbierała za swą pracę znakomite recenzje. Krytycy podkreślali, że jej aktorstwo cechuje dynamika połączona ze skupieniem i oszczędnością środków wyrazu, wielka kultura i precyzja słowa, perfekcyjne operowanie głosem i doskonałe opanowanie sylwetki. Znakomity głos i muzykalność artystki wykorzystywał nie tylko teatr, ale i kabaret "Jama Michalika", z którym aktorka związana była przez dwadzieścia lat.

- Próby, spektakle, nocne wyjazdy z teatrem, kabaret, zajęcia w szkole teatralnej - to była ciężka harówka. Zwykle kładłam się spać o czwartej nad ranem, a jednak wspominam te czasy jako wspaniałe. Pamiętam, jak kiedyś nocą wracaliśmy po występach w "Jamie" do domu. Na Floriańskiej spotykamy panienki lekkich obyczajów, a one do nas: "Jak miło spotkać. Państwo już po pracy, a my dopiero zaczynamy".

Kilkakrotnie miałam przyjemność odwiedzać panią profesor w jej pięknym, pełnym antyków mieszkaniu. Naszym spotkaniom towarzyszył zwykle kieliszek dobrej, domowej nalewki i papieros, którego od czasu do czasu aktorka sobie nie odmawia. I wspomnienia: o szkole teatralnej, w której jako pedagog spędziła 40 lat, wypuszczając spod swoich skrzydeł m.in. Ewę Demarczyk, Jana Peszka, Jerzego Trelę, Wojciecha Pszoniaka, Jerzego Stuhra i Mikołaja Grabowskiego, o wielokrotnych spotkaniach ż Ojcem Świętym, o poznanych wybitnych artystach, jak Peter Brook, John Giełgud czy Gerard Philip. - Brooka gościłam u siebie w domu, gdy chciał zwiedzić Kraków, a miejsc w hotelach nie było. Z kolei Giełguda poznałam w Anglii. Po jego spektaklu wręczyłam mu prezent z Polski - glinianego, cepeliowskiego koguta, a on odwiózł mnie swoim rolls-royce'em do hotelu. Po spotkaniu z Gerardem Philipem, któremu wręczałam kwiaty, a on przeprowadził mnie przez całą scenę do garderoby - kochałam się w nim przez całe trzy dni. Długo mogłabym wspominać kontakty z różnymi wspaniałymi ludźmi, a te najważniejsze były zawsze z Ojcem Świętym, szczególnie w trakcie zjazdów maturalnych w Watykanie: wspólne obiady, spacery, koncerty...

Halina Kwiatkowska jest też autorką dwóch sztuk teatralnych, napisanych wspólnie z Ewą Otwinowska: "Ogłoszenia matrymonialnego", granego przed laty z powodzeniem z Ireną Kwiatkowską i Wojciechem Pokorą w rolach głównych i "Sytuacji bez wyjścia". Napisała też dwie książki biograficzne: "Porachunki z pamięci" i "Wielki Kolega". Ta ostatnia poświęcona jest zdarzeniom związanym z Karolem Wojtyłą, których autorka była świadkiem. Jest także autorką, wraz z Brunonem Miecugowem, wspomnień "Boyowym szlakiem" o "Jamie Michalika". Niebawem, bo w Dzień Dziecka, do "Dziennika Polskiego" dołączona będzie bajka "Magiczna sałatka", również autorstwa aktorki.

Pani Halina ma też na swym koncie kilka filmów, m.in. "Popiół i diament", "Lalkę", a ostatnio wystąpiła w obrazie "Karol, człowiek, który został papieżem". Zagrała niewielką rólkę z Piotrem Adamczykiem, a radością był dla niej udział w rzymskiej i krakowskiej premierze.

Wielką pasją artystki są podróże. Objechała niemal cały świat. Podróżą życia była wyprawa do Stanów Zjednoczonych - w ciągu siedmiu tygodni zwiedziła 14 stanów, przemierzając 14 tys. kilometrów. - Bardzo ważnym przeżyciem był dla mnie ostatni pobyt w Londynie. 2 kwietnia, w rocznicę śmierci papieża, miałam koncerty w tamtejszym POSK-u. Przez niespełna półtorej godziny recytowałam poezję z czasów Rapsodyków przeplataną wspomnieniami o papieżu. To były wspaniałe, wzruszające wieczory. Gościli mnie po nich w swoich domach zupełnie obcy ludzie, zostałam też zaproszona przez państwa Kaczorowskich, do dziś otrzymuję listy i telefony od tamtejszej Polonii. Być może jesienią uda mi się wyjechać z tym programem do USA. Ale wcześniej, bo w wakacje, planuję podróż do Norwegii, żeby zwiedzić fiordy. Teraz zaabsorbowana jestem pracą nad rolą Pani Pernel. Ogromnie ucieszyłam się z tej propozycji Mikołaja Grabowskiego, tym bardziej, że gram z moimi studentami, m.in. Krzysiem Globiszem, Tadziem Hukiem i Kasią Gniewkowską. Przyznam szczerze, że niegdyś o wiele bardziej przeżyłam odejście z PWST niż z teatru. Im dłużej żyję, tym bardziej doceniam 40-Iecie pracy pedagogicznej. Ten kontakt z młodymi, ich szalonymi pomysłami, do dziś mi procentuje. W tym roku strzela mi 65-lecie pracy artystycznej i tej okazji poświęcony będzie poniedziałkowy wieczór. Szczegółów nie zdradzę, ale mogę zapewnić, że będzie to zupełnie inny jubileusz od dotychczas przeze mnie obchodzonych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji