Artykuły

Oswajanie cienia

Coraz ciężej zdobyć kęs kiełbasy połtawskiej, coraz trudniej o łyk chlebowego kwasu - jak więc żyć?

Nie dość, że jest rok 1928, że Sankt-Petersburg nie jest już Sankt-Petersburgiem - jest miastem Lenina w dziesięć lat po sławetnym Październiku, nie dosyć, że świat z wolna staje się siny, w kolorze i smaku nabiera walorów zimnego gwoździa - to na domiar złego brakuje głównych dań odwiecznej gastronomii. Nie ma już legendarnej kiełbasy, nie ma mitycznego kwasu i jest spora ilość ludzkich - jak powie piękna, cała w bielach Tatiana - zewłoków, na które trzeba bardzo uważać. Jak zatem żyć? Bo przecież jakoś trzeba.

Nie ma więc połtawskiej i chlebowego, ale są słowa. To niewiele. Nie można jednak liczyć na nic więcej. Zresztą chodzi o poetów, a tym wystarczają same słowa - zwłaszcza, że są Oberiutami. Daniel Charms, Mikołaj Zabołocki, Mikołaj Olejników i Aleksander Wwiedienski wejdą na scenę od dołu, jakby wychodzili z piwnicy. Scenografia jest godna tamtych czasów - płaska, bylejaka, bez wyraźnych perspektyw, kilkoma pociągnięciami pędzla malowana na ogromnych płótnach. Sina i szara, nieprzyjemna jak chłodny prysznic zimą. Z hukiem otworzy się ogromna klapa w podłodze i w samym środku szarości staną cztery szare indywidua o przestraszonych oczach i w trochę dziwnych melonikach, głęboko nasuniętych na czoła. Odegrają przed nami i sobą ostatnią swą oberiucką rewię, "Rewię pure nonsense z ponurym zakończeniem". To pyszne kabaretowe kuglarstwo będzie miało jeszcze jednego widza - ową piękną, całą w bielach Tatianę, "dziwną panią z podtekstem metafizycznym". To ona właśnie trzyma wszystkie nici. Opowie o brakach w gastronomii i o nadmiarze zewłoków. Ona łaskawie zgodzi się na występ. Ona w końcu zaprosi poetów do tańca definitywnego. Tymczasem jednak - bawią się i igrają.

Nie ma kiełbasy połtawskiej i kwasu chlebowego, ale jest fantastyczna Oberiucka Maszyna do Robienia Wielkiego Nic, coś jakby srebrzysta fuzja samowaru i piecyka "kozy". Jest powykrzywiana szafa, z której co i raz wyskakiwać będzie i w której będzie znikać groteskowy znak tamtych czasów - Irena, "komsomołka w stanie permanentnego kryzysu tożsamości", trujący zlepek rasowej dziwki i bezpłciowości nieprzejednanej działaczki wiadomych urzędów. I są słowa, które w ustach poetów zaczynają tańczyć. Słowa wyjęte z ich wierszy, krótkich satyrycznych próz i sztuk teatralnych. Stąd właśnie - z ich teatru - wyskoczy trzecia kobieta, fikcyjna Elżbieta Bam - po trosze skretyniała intelektualistka, zdewociała rozpustnica i podupadła arystokratka, "chwilowo oskarżona o zamordowanie Aleksandra Wwiedienskiego". Poeci klecą z tego wszystkiego godzinę i czterdzieści minut kabaretu, bardzo dziwnego kabaretu. Trochę w tym nonsensu, trochę absurdu, groteski i parodii. Humor jest tutaj cokolwiek wisielczy, a śmiech - jakby podszyty łzą. Żadnej fabuły i logiki - przynajmniej tej zwyczajnej, codziennej. Króluje alogiczność i zaskoczenie, łączenie ognia z wodą i sensu z bezsensem. Ale w tych z pozoru niewinnych igraszkach jest coś jeszcze, jest jakby odrobina tlącej się na dnie smutnej czułości. Poeci wiedzą, że igrają, nade wszystko jednak wiedzą, że igrają na krawędzi, poza którą czeka już ostateczny koniec, czyli milczenie. I rzeczywiście. Większość Oberiutów skończyła tragicznie - w więzieniach i łagrach. Zabołocki zaś, który przeżył, w latach chruszczowowskiej odwilży wyszukiwał, wyłudzał od ludzi swoje wczesne utwory tylko po to, by je niszczyć. On, który za młodu, w Leningradzie lat 20. podobno pysznił się swym złotym zębem, na starość pali sam siebie.

Wszyscy obsadzeni są w tym spektaklu świetnie. I są świetni. Ale ten dziwny cień, o który chodziło, jest bodaj najwyraźniejszy u Artura Święsa grającego Charmsa. Gdy - jak to zwykle z Charmsem bywało - siedzi na szafie i paląc legendarną fajkę opowiada nam swe z pozoru nieistotne dyrdymały, da się w nim wyczuć rodzaj oswojonego lęku. Jego oczy to nie są oczy byle dowcipnisia, pracującego w absurdzie. To zimne oczy mądrego błazna, któremu dane jest trochę więcej przeczuwać i widzieć trochę dalej. Ciągła obecność cienia jest chyba głównym walorem "Tanga Oberiu 1928". Obecność cienia i wyczucie szczegółu. Oto Zabołocki (Krzysztof Wierzchowski) i Olejnikow (Mirosław Książek) bawią się dorodnym czerwonym jabłkiem. Jabłko i wiśniowa fajka Zabołockiego to jedyne żywe kolory w siniejącej rzeczywistości. Wygrywa Olejnikow. Zaczyna łapczywie pożerać owoc. Przy samym końcu wypada mu z ust mały okruch - zwykły sceniczny wypadek przy pracy, nic więcej. Ale Książek miał tę przytomność, że podniósł go i zjadł. Ze smakiem. Z wielkim smakiem. Bywa, że oczekiwanie na nieuchronny koniec zmienia się w przerażającą pedanterię.

Nie leży w gestii teatru rozstrzyganie kwestii historycznoliterackich. Czy to, co pozostało po Oberiutach, to rzeczy duże czy małe - nie jest tutaj istotne. Dość, że Łukaszowi Czujowi udało się zgrabnie odtworzyć smak dziwnej rosyjskiej awangardy lat 20., naturę tych kilka lat trwających wybryków literacko-kabaretowych, kształt owych intelektualnych koziołków, fikanych przez indywidua obdarzone bezwzględnym poczuciem wolności i równie bezwzględnym wyczuciem końca. W twardej i szarej skorupie absurdalnej rzeczywistości udało im się wyskrobać szczelinę absurdalną właśnie i spojrzeć na wzrastający bezsens jakby z drugiej strony. Absurd odcisnęli w absurdzie. Oswoili go. Przynajmniej dla siebie.

Dlatego właśnie, gdy piękna biała pani zaprasza ich na koniec do ostatniego, wiadomego tańca, przyjmują jej gest łagodnie, bez oporów. Niczym bohater filmu "Cały ten zgiełk", po którego przychodzi olśniewająca Jessica Lange. Tańczą zatem, tańczą z nią coś, co trochę jest tangiem, a trochę kazaczokiem. I znikają pod sceną. "Dziwna pani z podtekstem metafizycznym" z hukiem zamyka za nimi klapę. Na proscenium pozostają cztery czarne meloniki. Meloniki i jeden poważny niedosyt. Otóż - całość denerwująco się rozłazi. Spektakl trwa o pół godziny za długo. Rezygnacja ze studiów na Wydziale Reżyserii Dramatu w Krakowskiej PWST zrobiła Czujowi - jak widać - bardzo dobrze. Z drugiej strony jednak, kto wie, gdyby został w szkole jeszcze z miesiąc - może polubiłby nożyce?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji