Artykuły

Kuchnia polska

Ciekawa rzecz... Spektakl "Giewont" jest jak sztuka "Giewont", sztuka "Giewont" jawi się niczym pasztet z romantyzmu, ten zaś - jako reprezentant gatunku - zawiera w sobie wszystkie kluczowe cechy wszystkich kluczowych pasztetów - choćby tego z gęsich wątróbek - głównie zaś słynną zasadę przyrządzania, zwaną powszechnie misz-maszem. A zatem - spektakl "Giewont" jest jak pasztet z gęsich wątróbek. Czyżby więc -przez żołądek do serca teatromana? Ciekawe, nawet bardzo ciekawe.

Aby produkt, pasztetem z owych wątróbek zwany, otrzymać, należy zrobić, co następuje. Grzyby starannie umyć. Namoczyć, dodać mleka, gotować do miękkości. Wywar odparować. Cebulę obrać, pokrajać w cienkie plasterki i udusić na smalcu podlewając wodą, aby się nie zrumieniła. Pod koniec duszenia dodać opłukane, pokrajane wątróbki, dusić około 10 minut. Uduszoną cebulę i wątróbkę przetrzeć przez sito i wymieszać z wywarem grzybowym. Do masy dodać masło i utrzeć bardzo starannie. Przyprawić. Pasztet - co dla ogólnego wyglądu spektaklu "Giewont" nie jest bez znaczenia - ułożyć w formę piramidki na okrągłym półmisku i przybrać listkami sałaty.

Gdy zmienić ingrediencje - w istocie niewiele się zmienia. Gdy - jak w "Giewoncie" - miejsce wątróbek, cebulek oraz grzybków zajmą parodyjki kluczowych wątków romantycznej i okołoromantycznej literatury, wtedy, miast strawy dla ciała, otrzymujemy strawę dla ducha. Taka różnica. Pasztet jednak, jak to pasztet, pasztetem pozostaje.

"Giewont" zakrojony jest iście epicko. Czegóż tutaj nie ma! Jest Słowacki, Mickiewicz, Wyspiański i Goethe! "Kordian", "Dziady", "Pan Tadeusz", "Wesele", "Wyzwolenie" i "Faust" na deser! Jest Kraków, czyli miejsca święte - krypty nasze narodowe, w których wielkie dusze wielkich naszych rodaków na wieki spoczywają, kościoły legendarne, legendarne witraże Wyspiańskiego, legendamy Rynek z legendarnymi Sukiennicami, legendarny sprzedawca legendarnych pawich piór - co lisio sugeruje słynną czapkę z "Wesela", legendarne schody do legendarnej Piwnicy pod Baranami prowadzące, a w niej legendarny Piotr Skrzynecki w legendarnym kapeluszu z legendarnym piórkiem, znalezionym na legendarnych Plantach, który to Skrzynecki zapowiada legendarne piosenki, dzwoniąc legendarnym dzwoneczkiem. Po owym Rynku przechadzają się legendarne galicyjskie córy Koryntu, powtarzając w kółko - "kurwa" oraz inne "tatita" powtarzając. Przechadza się również oszalały matematyk, rozczochrany rzecz jasna. Jest też pokój legendarnie oszalałego z miłości romantycznego kochanka, tropiącego tajemniczą i legendarną kobietę w czerni. Ów smutas ma legendarnego sługę, mądrego oczywiście, trochę Starego Wiarusa, trochę Józefa Piłsudskiego - co lisio odsyła nas do "Kordiana". Jedźmy dalej, pamiętając, by nieustannie myśleć o przymiotniku "legendarny". Oraz o tym, że wszystko w tym spektaklu lisio odsyła nas do czegoś tam, a ściślej - do wszystkiego. A zatem: Zakopane, Tatry, połoniny, uparcie śpiący Giewont, rasowy góral, władający nieskazitelną góralszczyzną i równie rasowa góralka z tą samą cechą, rodak z Ameryki, którego akcent przypomina znaną frazę "Polska wódka jest bardzo dzieńdobry", diabeł, stwarzający dla Polaków potwora po to, by otrząsnęli się z romantycznych zadęć. Są jeszcze czarownice, z lekka kuriozalnie prezentujące się pielęgniarki oraz ogromna flaga organizacji SS co graficznie naprowadza widza na Księdza Piotra i jego czterdzieści i cztery. W końcu jest również legendarny krakowski hejnalista, od którego cały ten fundamentalny sceniczny misz-masz się rozpoczyna. Oto mętne, z piekła rodem, indywiduum tarmosi za krtań właśnie trąbiącego hejnał trębacza, przypominając jednocześnie nieszczęśnikowi ową fatalną tatarską strzałę, która dziś tarmoszoną krtań, ongiś przeszyła. Indywiduum bezlitośnie gruchocze jabłko Adama hejnalisty i kradnie mu instrument. Widz łka "Miałeś chamie złotą trąbkę". Przedstawienie się zaczyna, przedstawienie, którego fabuły nie podejmuję się opowiedzieć.

Ale bo też i nie o nią, jak sądzę; głównie tutaj chodzi. W pierwszym rzędzie chodzi o zabieg dość w Teatrze Słowackiego znajomy. Otóż - o kolejną, bezlitosną, szczerą, w pięty idącą penetrację chorej do cna Duszy Polskiej. Jak Mikołaj Grabowski fedrował litą skałę naszych narowów via Sas, tak Jacek Chmielnik - w jednej osobie autor i reżyser "Giewontu" - postanowił nas przefedrować via Romantyk. A ściślej - zgruchotać adamowe jabłko naszych wyzwoleńczo-romantyczno-chrysiusowo-artystowsko-miłosno-krakowsko-mgielno-wawelsko-mogilno-wieszczo-galicyjsko-wiślanych zadęć postanowił. Wybrał zaś poetykę parodystycznego misz-maszu. Nasze rozdymane niby do nieprzytomności dusze polskie przejrzeć się miały w krzywym zwierciadle jego teatralnej stylistyki. Chmielnik parodiuje styl klasyków, parodiuje myśl klasyków, parodiuje, że tak powiem, motywy przewodnie romantyzmu. Na dokładkę parodiuje krakowsko-zakopiańskie widzenie romantyzmu, które już samo w sobie jest według Chmielnika koszmarnie nadętą parodią. Parodiując więc romantyków, zarazem parodiuje nadętą parodię z romantyków. Przy okazji zaś misz-masz w założeniu na ostro, zmienia mu się tak w reżyserii i scenografii, jak i w aktorstwie, w misz-masz słodkawy, rodem z Jasełek. Generalnie jest tak, że nie bardzo wiadomo jak mianowicie z naszymi duszami polskimi jest. Oglądamy "Giewont" i nie pojmujemy, czy to dobrze, że Mickiewicz i Skrzynecki, czy też źle? Czy mamy do nich zdrowy, czy chory stosunek? Czy my, krakusy, w legendarnym "Zwisie" popijać winniśmy nie za dużo, czy też nie za mało? Dusze nasze, jak widać, w rozterkę popadły. Pasztet, misz-masz, jesełka i tysiące innych różności. Za dużo na nas spadło. Najpierw "Opis obyczjów II", a teraz "Giewont". Lękamy się, że w najbliższym czasie ktoś znowu spenetruje nas bezlitośnie. Mamy więc propozycję.

W "Giewoncie", co widać jak na dłoni, Piotr Skrzynecki wdrapuje się na Giewont i gwarzy z góralem. Jeśli Piotr Skrzynecki da nam przykład i porzuci zgubny nałóg permanentnego wczołgiwania się na Giewont, a na dodatek zrezygnuje z pretensjonalnych kapeluszy i sprawi sobie gustowną czapeczkę z napisem "Chicago Bulls", wtedy i my się zmienimy. Odwrócimy się od naszych alpinistycznych pasji, Mickiewicz pofrunie w kąt, zaś puste po nim miejsce zajmie legendarny koszykarz Jordan, posiadający niezwykłą umiejętność wkładania piłki do kosza lewym uchem. I tym sposobem nikt już nie będzie zmuszony do bezlitosnych i bezowocnych penetracji.

Teatr Nowy z Łodzi, Jacek Chmielnik "Giewont", reż. Jacek Chmielnik, muz. Bolesław Rawski, scen. Jerzy Boduch - gościnne występy w Teatrze Słowackiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji