Artykuły

Polacy po raz pierwszy zaśpiewają na festiwalu w Bayreuth

W środę 25 lipca zaczyna się słynny festiwal muzyczny w Bayreuth. Impreza dla snobów czy dla wielbicieli Wagnera? Na pewno jest to wydarzenie kulturalne w Niemczech, na które co roku przyjeżdża kanclerz Angela Merkel. Piotr Beczała i Tomasz Konieczny wystąpią razem w "Lohengrinie"- rozmowa Anny S. Dębowskiej z Tomaszem Koniecznym w Gazecie Wyborczej.

Piotr Beczała i Tomasz Konieczny [na zdjęciu] już raz śpiewali razem w "Lohengrinie" w Semperoper w Dreźnie, gdzie w 2016 r. wznowiono ten tytuł pod batutą Christiana Thielemanna. W niemieckich mediach huczało wtedy przede wszystkim od informacji na temat słynnego duetu wokalnego. Chodziło o Piotra Beczałę (tenor) i Annę Netrebko (sopran), którzy są dziś topowymi śpiewakami na świecie. Triumfowali w Metropolitan Opera w Nowym Jorku i na festiwalu w Salzburgu jako para kochanków w "Romeo i Julii", "Manon", "Cyganerii", "Jolancie" i "Eugeniuszu Onieginie". W Dreźnie spróbowali sił w wymagającej specjalnych predyspozycji muzyce Wagnera debiutowali w roli Lohengrina i jego narzeczonej Elsy, co spotkało się z uznaniem niemieckiej krytyki.

W innej sytuacji był towarzyszący im wówczas polski bas-baryton Tomasz Konieczny, który Wagnera śpiewa od lat i jest w tym znakomity zarówno pod względem wokalnym, aktorskim, jak i językowym. Stale występuje w rolach wagnerowskich w Wiedniu i Berlinie. W przyszłym roku ma debiutować w nowojorskiej Metropolitan Opera jako Wotan w "Pierścieniu Nibelunga".

Ów drezdeński polsko-rosyjski tercet Beczała - Netrebko - Konieczny "skomponował" dyrygent Christian Thielemann, jeden z największych autorytetów w dziedzinie muzyki Wagnera. Thielemann jest szefem muzycznym festiwalu w Bayreuth, decyduje o obsadach, choć ostatnie słowo ma dyrektor generalna, reżyserka Katharina Wagner, prawnuczka Richarda Wagnera.

Drezdeńskiego tercetu nie udało się w Bayreuth powtórzyć. Anna Netrebko wybrała trasę koncertową w Ameryce Południowej, ale zastąpi ją doskonała Anja Harteros. Partię tytułową miał śpiewać zupełnie kto inny. Katharina Wagner zabiegała o francuskiego gwiazdora Roberto Alagnę. Pewne było więc tylko to, że w roli Hrabiego Telramunda, podobnie jak w Dreźnie, wystąpi Tomasz Konieczny. I że będzie to pierwszy polski śpiewak, który wystąpi w głównej roli na tym elitarnym, odbywającym się od 142 lat festiwalu.

Bieg wydarzeń zaskoczył organizatorów. Pod koniec czerwca Alagna zrezygnował z roli Lohengrina. Nie nauczył się całości, odłożył więc swój debiut na przyszły rok. Po dwóch tygodniach pełnego napięcia oczekiwania Bayreuth ogłosiło: francuskiego tenora zastąpi Piotr Beczała.

Mamy więc podwójny polski debiut w świątyni Wagnera. To nie znaczy, że wcześniej nie było tam naszych śpiewaków, zawsze jednak występowali w epizodach. Były to m.in.: Maria Janowska, która w 1925 r. śpiewała partię Leśnego Ptaszka (Waldvogel) w "Zygfrydzie" i Dziewczę-Kwiat w "Parsifalu", oraz 55 lat później Alina Wodnicka, również w "Parsifalu". Niektóre źródła (I tom "Słownika biograficznego Teatru Polskiego") podają, że w 1901 r. pojawiła się w Bayreuth niezwykle ceniona polska śpiewaczka Felicja Kaszowska. Do partii Brunhildy w "Pierścieniu Nibelunga" miała ją zaprosić sama Cosima Wagner, kierująca festiwalem wdowa po kompozytorze. Jednak tej informacji nie udało nam się potwierdzić.

"Lohengrina" reżyseruje 39-letni Yuval Sharon. Dla niego to również debiut. Co więcej, będzie on pierwszym amerykańskim reżyserem na Zielonym Wzgórzu, na którym położony jest teatr festiwalowy wzniesiony według pomysłu Wagnera w 1875 r.

***

Anna S. Dębowska: O pana udział w festiwalu Wagnerowie zabiegali od dawna?

Tomasz Konieczny: Pierwsze zaproszenie wyszło jeszcze od Wolfganga Wagnera, wnuka kompozytora. Wolfgang kierował festiwalem ponad pół wieku. Jakieś dziesięć lat temu, krótko przed śmiercią, chciał mnie obsadzić w roli Klingsora w "Parsifalu". Nie mogłem. Następną propozycję złożyła mi jego córka, reżyserka Katharina Wagner, nowa dyrektorka festiwalu - miałem śpiewać Hansa Sachsa w "Śpiewakach norymberskich", ale teatr w Düsseldorfie nie dał mi urlopu, więc znów musiałem odmówić.

Po skandalu związanym z rosyjskim śpiewakiem Jewgienijem Nikitinem próbowano mnie ściągnąć do Bayreuth do tytułowej roli w "Latającym Holendrze". Nikitin, który miał śpiewać Holendra, w młodości był muzykiem rockowym i miał na ciele mnóstwo tatuaży, m.in. swastykę. I o tę swastykę poszło. Bayreuth wciąż jest kojarzone z brunatną przeszłością, a dyrygent Christian Thielemann, obecny dyrektor muzyczny, w młodości przejawiał pewne skrajne sympatie. Teraz musiał się odciąć od Nikitina. Gdyby go dopuścił na scenę, mogłoby się skończyć bojkotem. Szukano więc zastępcy, lecz po raz kolejny musiałem odmówić.

Dlaczego? Taka okazja!

- To było zbyt ryzykowne przedsięwzięcie, a ja byłem w tym czasie w Grecji na żaglach, nie do końca zdrowy...

Dla mnie jako śpiewaka specjalizującego się w muzyce niemieckiej, zwłaszcza w rolach wagnerowskich, Bayreuth jest ważnym punktem w karierze, ale nie jedynym. To snobistyczne miejsce, najsłynniejszy niemiecki festiwal muzyczny, jednak wcale nie najważniejszy na świecie. Wagnera gra się wszędzie, a na najwyższym poziomie w Operze Wiedeńskiej, gdzie śpiewam od wielu lat, w monachijskiej, na festiwalu w Salzburgu i w Budapeszcie prowadzonym znakomicie przez Adama Fischera. Ważnym miejscem wagnerowskim jest Metropolitan Opera w Nowym Jorku. W przyszłym roku właśnie w Met śpiewam Alberyka w "Pierścieniu Nibelunga". Pożegnam się tam scenicznie z tą rolą.

Bayreuth jest jednak związane z życiem Wagnera, to miejsce kultu. Tu został pochowany.

- Festiwal odbywa się od 142 lat w teatrze zaprojektowanym przez samego kompozytora. Historycznie to ważne miejsce, ale nie chciałem tu występować za cenę przekreślania innych planów. Kontrakt z Bayreuth zobowiązuje na kilka lat, dlatego wielu czołowych śpiewaków omija to miejsce. Tym bardziej że gaże najczęściej nie są tak wysokie jak gdzie indziej.

Ponad dwa lata temu zaproponowano mi w Bayreuth śpiewanie Wotana w "Pierścieniu...", ale wybrałem wtedy Jowisza w "Miłości Danae" Richarda Straussa w Salzburgu. To wciąż najważniejszy festiwal w Europie i był to niezwykle ważny dla mnie projekt. Z nagrania tej produkcji na DVD/Blu-ray jestem bardzo dumny.

Ostatecznie wystąpi pan w Bayreuth w "Lohengrinie" w roli Hrabiego Telramunda, podobnie jak dwa lata temu w Dreźnie pod dyrekcją Thielemanna. Czy to pokłosie pana współpracy z tym dyrygentem?

- Znamy się od dawna. Występowałem pod jego batutą w "Pierścieniu Nibelunga" w Wiedniu. Moje kreacje skłoniły go do zaproponowania mi Telramunda w Dreźnie i w Bayreuth. To ciężka rola, ale czuję się w niej pewnie. Trochę żałuję, że Roberto Alagna odwołał występy i nie zaśpiewa tutaj Lohengrina - to przecież prawdziwy gwiazdor. Jednocześnie bardzo się cieszę, że zastąpi go Piotr Beczała. Dzięki temu mamy podwójny polski debiut w Bayreuth!

W Dreźnie pogłębił pan rolę Telramunda. To nie była kukiełka z etykietką "zły bohater", ale człowiek pełen wątpliwości i rozterek.

- Nie lubię postaci jednowymiarowych, jednoznacznie złych, jak śpiewany przeze mnie ostatnio w Wiedniu Don Pizarro w "Fideliu" Beethovena. Większość śpiewaków pasjonujących się Wagnerem ma talent aktorski, ten twórca po prostu tego wymaga. Telramund jest skomponowany z dysonansów. Jego postępowanie ma wiarygodne psychologiczne podłoże: przeżywa, że popadł w niełaskę króla i stracił honor. Jego główną przywarą jest to, że ulega złym podszeptom Ortrudy. Oskarża więc Lohengrina o kontakt z siłami piekielnymi, a wcześniej staje z nim do pojedynku, wierząc, że rację ma po swojej stronie.

To postać tragiczna, a rola bardzo ciężka, fizycznie trudna do uniesienia. Po każdym występie mam zakwasy na strunach głosowych i całym ciele, jak sportowiec, i muszę mieć kilka dni przerwy. Ale wziąłem rower do Bayreuth, dbam o kondycję, codziennie ćwiczę.

Co roku na otwarcie festiwalu przyjeżdża kanclerz Angela Merkel.

- Zostałem już zaproszony na bankiet, który wydaje premier Bawarii. Życzyłbym sobie, żeby politycy pojawiali się w Polsce na koncertach tak często jak ich niemieccy koledzy. Nic mi np. nie wiadomo o tym, żeby prezydent Andrzej Duda miał zaszczycić Bayreuth swoją obecnością, choć przecież szykują się "wokalne mistrzostwa świata" w wykonaniu Polaków.

Sęk w tym, że na ten festiwal przyjeżdżał inny kanclerz - Adolf Hitler. Zdumiewające, jak udało się przetrwać tej imprezie mimo jawnego poparcia organizatorów dla wodza III Rzeszy.

- Może sądzili, że tylko tak mogą przetrwać. Nie usprawiedliwiam ich, ale oburza mnie przenoszenie na Wagnera odpowiedzialności za nazizm. On zmarł przecież w 1883 r.! Wprawdzie jako patriota marzył o zjednoczeniu Niemiec, ale trudno łączyć go bezpośrednio z ideologią nazistowską. To prawda, że takie poglądy miała jego synowa Winifred Wagner, Angielka z pochodzenia, zaprzyjaźniona z Hitlerem. Ale czy z tego powodu należało skasować festiwal? Nie jestem przekonany.

Wiem natomiast, że Polacy lubią odsądzać innych od czci i wiary, a to w Warszawie nacjonaliści legalnie maszerują przez miasto w święto narodowe i rząd polski się tym nie przejmuje. Tymczasem w Niemczech wszelkie przejawy nacjonalizmu czy nazizmu są tępione. Hitler jest piętnowany. Nikt nie kwestionuje Holocaustu. Moi trzej synowie uczyli się w niemieckiej szkole i nigdy nie spotkali się z inwektywami z powodu tego, że są z rodziny imigranckiej czy że mają polskie pochodzenie. W przeciwieństwie do Austriaków Niemcy odrobili swoją lekcję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji