Artykuły

Polacy w mateczniku Wagnera

W teatrze wybudowanym w 1875 r. według projektu samego Richarda Wagnera reżyser Yuval Sharon umieścił "Lohengrina" inspirowanego mrocznym fantasy, ze scenografią spowitą w odcienie sinego błękitu oraz w kable elektryczne. A Polacy po raz pierwszy zaśpiewali tu główne role - pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Publiczność Festiwalu Wagnerowskiego w Bayreuth jest bardzo wymagająca. Wykonawcom nie daje taryfy ulgowej, rozlicza ich z najdrobniejszych niedociągnięć. Można się było o tym przekonać po niedzielnym (29 lipca) przedstawieniu "Lohengrina" (1848) Richarda Wagnera w reżyserii Yuvala Sharona. Było to pierwsze przedstawienie po środowej premierze tej inscenizacji (25 lipca), która zainaugurowała tegoroczny festiwal.

Jak donoszą niemieckie media, obecna na premierze kanclerz Niemiec Angela Merkel, która kocha muzykę i stale przyjeżdża do Bayreuth, była bardzo zadowolona z wykonania i serdecznie gratulowała artystom, m.in. dwóm polskim śpiewakom: Piotrowi Beczale (tenor), który debiutował w Bayreuth jako tytułowy bohater, i Tomaszowi Koniecznemu (bas-baryton), śpiewającemu partię złego Hrabiego Telramunda.

Teatr, jakiego nigdzie nie ma

Odbiór muzyki w teatrze festiwalowym (Festspielhaus), wybudowanym w 1875 r. według projektu samego Wagnera, to niezwykłe doświadczenie. Siedzi się na widowni w całkowitej ciemności, mając przed oczami tylko ramę sceniczną przykrytą kurtyną. Rozpoczynające "Lohengrina" pastelowe, rozświetlone jasnym brzmieniem skrzypiec Preludium zdaje się dochodzić zewsząd i znikąd zarazem, tak jakby nie było źródła dźwięku.

Orkiestry nie widać, prowadzącego spektakl Christiana Thielemanna też. Muzyka niematerialnego, wydawałoby się, pochodzenia przenosi słuchacza od razu w inny, mistyczny wymiar. Pozostaje niewidzialna, dopóki nie odsłoni się kurtyna i nie pojawią się śpiewacy.

Jest to oryginalne rozwiązanie techniczne - znakomita orkiestra festiwalowa (zespół złożony z znuzyków najlepszych niemieckich orkiestr operowych i symfonicznych spotyka się raz w roku) siedzi w kanale położonym 12 metrów poniżej sceny. Dlatego z liczącego 1974 miejsca audytorium nie widać ani muzyków, ani dyrygenta.

Zarazem proporcje dźwięku między orkiestrą i śpiewakami są wprost idealne. Akustyka teatru festiwalowego jest zresztą doskonała - solistów słychać znakomicie niezależnie od tego, czy śpiewają z przodu sceny, czy w głębi. Widownia i scena w całości są skonstruowane z drewna. Działają jak wielkie pudło rezonansowe. Nie ma nawet fundamentów, pod podłogą jest trawa i pieńki ściętych drzew.

Festspielhaus to rodzaj pawilonu, który powstał jako prowizorka, ale dzięki determinacji wdowy po Wagnerze, Cosimy Wagner, oraz jej następców przetrwał do dzisiaj. Uruchamiany jest tylko latem, na czas festiwalu, poza sezonem jest zamknięty. W środku przez cały rok nie ma ani ogrzewania, ani klimatyzacji. Aby wytrwać sześć godzin w takim wnętrzu w upalne lato, siedząc na twardych, wąskich krzesłach, trzeba naprawdę kochać Wagnera. Na szczęście między aktami są trwające godzinę przerwy, można się przejść po parku, zjeść bawarską kiełbaskę, popijając piwem.

Beczała na medal

Chór festiwalowy, kreujący w "Lohengrinie" mieszkańców Brabancji, brzmiał czysto i szlachetnie - zachwycił mnie nośnym, przejrzystym dźwiękiem. Jednak i tak część widowni go wybuczała. Nie mogła darować chórzystom kilku momentów dekoncentracji, w których zaśpiewali nierówno. Podobny los spotkał Tomasza Koniecznego - mimo znakomitej dykcji, zniuansowanej pod względem dramatycznym wokalistyki i dobrej gry aktorskiej część publiczności nie zaakceptowała jego kreacji. Śpiewak tak się tym przejął, że nie wyszedł ponownie do ukłonów.

Publiczność jest tu wymagająca i uważna, słucha muzyki w absolutnej ciszy. Tym większa była satysfakcja, gdy widownia nagrodziła Piotra Beczałę długimi brawami. Dla Niemców bohaterami przedstawienia byli oczywiście "ich" śpiewacy: doskonały bas Georg Zeppenfeld jako Król Henryk, wielka gwiazda wagnerowska Waltraud Meier, pamiętna Izolda, która do Bayreuth wróciła po 18 latach nieobecności i zaśpiewała złą Ortrudę, żonę Telramunda, oraz Anja Harteros, która partnerowała Piotrowi Beczale jako Elsa, jego ukochana.

Polski tenor nie jest śpiewakiem stricte wagnerowskim. Jako Lohengrin debiutował trzy lata temu w Dreźnie pod batutą Christiana Thielemanna, ale jego specjalnością jest opera włoska i francuska. Z drugiej strony pierwsze kroki w karierze stawiał w Linzu i Zurychu w operach Mozarta, świetnie więc odnajduje się w języku niemieckim.

W wywiadzie dla radiowej "Dwójki" Beczała mówił, że nie wiąże z Wagnerem wielkiej przyszłości - zamierza dalej śpiewać Lohengrina, bo ta liryczna partia bardzo mu odpowiada, większe znaczenie mają jednak dla niego role włoskie, m.in. zapowiadany już od pewnego czasu Cavaradossi w "Tosce" i Manrico w "Trubadurze". Na występie w Bayreuth Beczale bardzo jednak zależało. Dyrektor artystyczna festiwalu Katharina Wagner, prawnuczka kompozytora, wolała w roli Lohengrina Roberto Alagnę. Gdy ten wycofał się w ostatniej chwili, o zastępstwo poproszono Beczałę, który przyjechał do Bayreuth w glorii jednego z czołowych śpiewaków słynnej Metropolitan Opera w Nowym Jorku.

Rycerz w statku kosmicznym

Głos Piotra Beczały zabrzmiał z liryzmem, miękkością i finezją. Lohengrin to postać z legend arturiańskich, szlachetny rycerz Graala, który na białym łabędziu przybywa do Brabancji, aby uratować księżniczkę Elsę przed zemstą mrocznych dusz - Ortrudy i Telramunda. Lohengrin z całego serca zakochuje się w Elsie, prosi ją jednak, aby nie pytała go o imię i kraj pochodzenia. Narzeczona, pod wpływem podszeptów intrygantki Ortrudy, poddaje się zwątpieniu i zadaje fatalne pytania. Wtedy Lohengrin wyjawia tajemnicę, ale Brabancja traci przez to kandydata na dobrego władcę.

Debiutujący w Bayreuth 39-letni chicagowski reżyser Yuval Sharon zrobił spektakl inspirowany mrocznym fantasy, ze scenografią przywołującą fragmenty średniowiecznych murów i wież zegarowych, spowitą w różne odcienie sinego błękitu oraz w kable elektryczne. To bardzo malarska inscenizacja, dzieło małżeństwa niemieckich scenografów - Neo Raucha i Rosy Loy. Zgodnie z zamysłem Wagnera opowiada się tu o walce dobra i zła, o świecie ciemności, który potrzebuje oświecenia.

Lohengrin przybywa do mitycznej Brabancji nie na łabędziu, ale na białym jak śnieg statku kosmicznym, który ląduje na ratuszowej wieży, a jego pasażer pojawia się w lotniczym kombinezonie w samą porę - oto bowiem żołnierze Króla Henryka mają spalić na stosie Elsę, oskarżoną przez Telramunda o zabicie Gottfrieda, następcy tronu. Lohengrin zwycięża Telramunda w pojedynku, który reżyser rozgrywa w powietrzu: Beczała i Konieczny podwieszeni na linach najeżdżają na siebie z mieczami. W tym pojedynku Telramund traci skrzydło.

Kochankowie w żarówce

"Lohengrin - z życia owadów", tak można by określić inscenizację, w której atrybutem wysoko urodzonych bohaterów są przytwierdzone do kostiumów owadzie skrzydła. Sharonowi nie brakuje poczucia humoru. Wielki duet Elsy i Lohengrina rozgrywa się we wnętrzu... żarówki, która zaaranżowana jest na miłosne gniazdko kochanków. A gdy Telramund będzie usiłował przerwać sielankę, dojdzie do elektrycznego zwarcia, w wyniku którego hrabia-owad straci życie.

Gruchanie dwojga "gołąbków" przerodzi się w kłótnię - Elsa dopytuje Lohengrina o imię, ten stara się ją zdominować, wiążąc dziewczynę grubą liną. Nawet najszlachetniejszy mężczyzna, niosący feudalnej społeczności oświecenie i dobro, będzie próbował zdominować kobietę - zdaje się mówić Yuval Sharon w jawnie feministycznym tonie. Za swą ludzką dociekliwość, za zerwanie owocu poznania z drzewa poznania dobra i zła Elsa zapłaci wysoką cenę - straci Lohengrina.

W finale Beczała wiesza na ramionach Anji Harteros plecak, pod którego pokrywą kryje się rozświetlone wnętrze - zyskała wiedzę, ale za cenę bólu i rozpaczy. Tak może udać się w świat w towarzystwie zielonego ludzika, odzyskanego brata Gottfrieda. Yuval Sharon tworzy zupełnie "odleciane" zakończenie, w którym to nie Elsa umiera, ale cały lud Brabancji, a była narzeczona Lohengrina udaje się we wspólną drogę z Ortrudą, swoją dotychczasową przeciwniczką. Sharon zrobił jednak dość konserwatywne przedstawienie, właśnie w duchu historycznej fantasy. W Stanach Zjednoczonych robił rzeczy dużo bardziej progresywne, np. operę happeningową, której słucha się w plenerze na słuchawkach.

Festiwal trwa do 29 sierpnia, zakończy się "Walkirią" w reżyserii Franka Castorfa pod dyrekcją Placido Domingo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji