Artykuły

Kino nocne w Małym

Przez kilkanaście sobotnich wieczorów telewizja usiłowała emocjonować widzów angielskim horrorem. Były to jak pamiętamy, zręcznie robione dreszczowce, w których główne role grały mściwe upiory. Nie żałowano czerwonej farby, aurę niesamowitości przeciwstawiano lirycznym krajobrazem angielskiej prowincji. Pani Anastazja Nibek ze sztuki Stanisława Ignacego Witkiewicza wystawianej ostatnio w teatrze Małym w Warszawie jest Widmem wyjątkowym. Marzena Trybała postarała się o to, by urocze a nieco roztargnione Widmo pani Anastazji zachowujące pełną gamę swoich ziemskich wdzięków usprawiedliwiało prawdziwość wzruszeń byłych kochanków przedwcześnie zmarłej Nibekowej. Pani Anastazja pełni więc swoje obowiązki widma, ba, nawet upiora z wdziękiem, który nie zakłóca spowodowana przez nią śmierć ukochanych córeczek i samobójstwo męża rogacza.

Perypetie pp. Nibeków, amory oficjalisty i rezydenta. cały zamęt spowodowany spirytystycznymi seansami znudzonych mieszkańców małego dworku jest w sztuce Witkacego pretekstem do kpiny z przyziemności pozornie sielskiego życia, a także drwiącym grymasem przeciw przyziemnej mentalności drobnego posiadacza, który na równi stawia zmartwienie o zborsuczone suki, ceny zboża, jak i o swe małżeńskie perypetie i miłosne udręki. Wszystko rozgrywa się na planie realistyczno-sielskiego obrazka znudzonych drobnoziemian, który od czasu do czasu zakłóca jak zgrzyt po kościach świadomość, że poza tym wszystkim jest jeszcze coś ważniejszego. Mamy tutaj tak charakterystyczne dla twórczości Witkacego zmaganie się z totalną nudą, mamy wypowiedzi trzymanej jednak w ryzach wyobraźni słowotwórczej pisarza. I owo wielokroć nadużywane przez krytyków "zborsuczenie" może też być małym kluczykiem do starannie ukrytego sensu tego utworu. I tak np. "zborsuczona" pani Anastazja woli uchronić córeczki od losu podobnego do jej przeżyć.

No i dramat gotowy. Ale powinien być to dramacik, w którym nie wszystko jest śmieszne, a czasem pojawia się cień lęku. Niestety ani miłego dreszczyku, ani śmiechu szczerego z paradoksów sytuacji nie zbyt wielu w tym przedstawieniu zrealizowanym przez Jana Syczą nie otrzymaliśmy. Oglądaliśmy za to przeciętną komedyjkę w ładnych dekoracjach z kilku dobrze i z kilku fatalnie zagranymi rolami. Najbliższy Witkacemu był na pewno Dyapanazy Nibek, któremu Witold Pyrkosz nie odmówił śmieszności, ale też na szczęście do tego się nie ograniczał. Gustaw Kron przedstawiając swego Kozdronia jako nieatrakcyjnego podstarzałego kawalera wydobył właśnie ową paradoksalność sytuacji, jeśli pamiętamy, że to właśnie Kozdroń korzystał z wdzięków pani Anastazji. Lech Sołuba w roli specjalisty od odborsuczania Józefa Maszejki był zabawny, choć lekko przeszarżował. Joanna Marczak w roli Zosi i Małgorzata Kaczmarska jako Amelka zaznaczyły zarówno przedwczesną dojrzałość jak i infantylność swoich pupilek. Dobry był w swojej rumianej gapowatości chłopiec kuchenny dzięki Markowi Robaczewskiemu. Niestety reszta ról nie przekonywała i wydawało się, że aktorzy na serio wzięli sugestię reżysera, że to takie kino nocne, tylko, bez tańca szkieletów i raczej do śmiechu. Na szczęście nie wywołano ducha Autora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji