Artykuły

Łódź i Wrocław

Nie ruszając się ze swej "loży" w Warszawie, obejrzałem interesujące przedstawienia Teatru Nowego z Łodzi i Teatru Polskiego z Wrocławia. Dzięki dobrze realizowanej zasadzie występów gościnnych. Nie zawsze chce się chwalić urząd. Tym razem - tak. Teatr Nowy przywiózł swój słynny "Dialogus de Passione" oraz "Wielkiego Fryderyka" Adolfa Nowaczyńskiego, oba widowiska W reżyserii Kazimierza Dejmka. Sztuka Nowaczyńskiego zawdzięcza swą" nową karierę sceniczną tematowi politycznemu. Sprawy polsko-pruskie i szerzej. Także zręczne portrety psychologiczne pruskiego króla i polskiego biskupa. Świderski w Warszawie (w przedstawieniu w Ateneum) dał młodzieńczo bujny portret człowieka, dominującego nad otoczeniem, portret starego twórcy pruskiej potęgi, pruskiej filozofii, pruskich metod. Butrym w Łodzi był starczo skostniały, ukrył też w cieniu francuską ogładę Fryderyka. Siłą przedstawienia łódzkiego był wybór tekstu, jakim posłużył się Dejmek, położenie nacisku na nabrzmiałe "sprawy publiczne". Widz zareagował gorąco. Nowaczyński, który był przede wszystkim publicystą, cieszyłby się z takiego rezultatu. W przedstawieniu mocne miejsce znaleźli Janusz Kubicki jako racjonalista i dworski purpurat i Róża Czapiewska, swobodna dama na salonach. Jakby to było wczoraj, pamiętam niechęć, z jaką przed laty jechałem do Łodzi na prapremierę (!) "Żywotu Józefa" Mikołaja Reja, utworu, który Dejmek odważył się wystawić w 413 lat po jego napisaniu. Jechałem z poczucia obowiązku - wróciłem świadom, że gdyby Dejmek żadnej innej zasługi w teatrze polskim nie miał, prócz tego wskrzeszenia teatru staropolskiego dla widzów współczesnych, już by się w dziejach polskiego teatru zapisał złotymi zgłoskami. Niemożliwe okazało się możliwe - teatr dawnej Polski z cmentarza archiwaliów powrócił między żywych. "Dialogus de Passione albo Żałosna tragedyja o Męce Jezusa" - zwarta całość, złożona z najrozmaitszych fragmentów i urywków - jest najdojrzalszym osiągnięciem Dejmka, z którym w tym zakresie nikt nie może rywalizować. Czy są tu jednak możliwe dalsze rewelacje? Wątpię. Teatr Nowy pokazał sztuki tradycyjne. Teatr Polski z Wrocławia sztuki z pieczęcią nowatorstwa: "Kartotekę" Różewicza, "Iwonę" Gombrowicza. Nigdy nie przekonałem się do "Iwony, księżniczki Burgunda". Odnajdują w niej Bóg wie jakie głębie, analizują każdy jej motyw, dla mnie to nadal parodia scen szekspirowskich, wiele ze sztubactwa w duchu "Króla Ubu". Gdy w 1935 roku ogłosił był "Iwonę" nader przecież wpływowy Skamander - nikt się tą sztuką nie zainteresował, nie była pora na literaturę prześmiewczą, na teatr groteski. Po latach przyszła na groteskę pora, "Iwona" przeszła zwycięsko przez wiele teatrów, stała się swego rodzaju rewelacją. Jej wznawianie u schyłku lat 70-tych każe zapytać, czy groteska, drwina, parodia zachowały nienaruszony walor oddziaływania na widza, na jego upodobania i emocje. Wydaje mi się, że odpowiedź wypada negatywna. Groteska w teatrze postarzała się jak jej twórcy. Wracamy do tonu serio. "Łyse śpiewaczki" i "Księżniczki Burgundy" żyją głównie z łaski przeszłości. Podejrzewam, że szczytowy okres percepcji tego typu sztuk minął na długo. Zatem "Iwona" już nie epatuje. Chłodno przyglądamy się jej' chwytom, od dawna nie nowym. Reżyser Witold Zatorski rozbudował sytuacje sceniczne nad miarę, stawiał kropki nad i tam nawet, gdzie ich Gombrowicz nie stawiał. Obrał linię "Operetki" co było zresztą pomysłem przymiernym, bowiem niewątpliwie "Iwona" zapowiada już "Operetkę". "Kartoteka" jest najlepszą sztuką Różewicza. Tadeusz Minc uznał ją za (kapitalny) scenariusz, co zresztą Różewiczowi chyba odpowiada. Na tle "Kartoteki" rozwinął Minc bogatą inwencję reżyserską, bogatą scenicznie, konsekwentną myślowo. Działając swobodnie i suwerennie utrzymał się jednak w kartotece wyobraźni autora i chociaż zwłaszcza sceny finalne rozrosły mu się nad finał Różewicza, pozostał jego intencjom wierny. Brawurowa scena z Sekretarką (wyborna Ewa Kamas) i końcowa "koronacja" przegranego Bohatera domyśla i rozwija założenia sztuki. "Kartoteka" powstała w pięknym roku 1958, kiedy to groteska i ironia, Ionesco i Gombrowicz zawędrowali nad Wisłę i bez szyderstwa ani rusz. Kompleksy, urazy polskie - Różewicz wyczuwał u nas ten splot spraw jak mało kto. "Kartoteka" jest mądrym świadectwem czasu, w którym powstała. Bohaterem obu wieczorów teatru wrocławskiego był Zdzisław Kozień, uosobienie zdrowego rozsądku w konflikcie z dziwnymi sytuacjami, w które każą mu wdepnąć. Dało to wyniki sceniczne bardzo dodatnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji