Artykuły

Mrożek. Obchodziły go wyłącznie świat i życie

Nie lubił wywiadów. - Niech mnie pani pocałuje w... - potrafił odezwać się do dziennikarki. Wymagający i ironiczny, dziwny i wybitny. W środę minęła piąta rocznica jego śmierci.

Była niedziela, 15 maja 2002 roku. Siedziałem przy stole i pisałem, nie pamiętam już co (...) Susana zorientowała się pierwsza, że coś jest nie w porządku, i zadzwoniła po dr. Krzysztofa Strózika. Na szczęście był w domu, ale zupełnie nie pamiętam, jak się pojawił. Pamiętam tylko, że stałem w pełnym słońcu na ulicy i czekałem na karetkę.

Było mi jakoś żal tego dnia. Wiedziałem, że nie odzyskam go już nigdy. Leżąc w karetce, patrzyłem na błękitne niebo i nawet żal stał mi się obojętny. Karetka się zatrzymała. Potem były jakieś korytarze, jakieś przejścia i twarze pochylające się nade mną, co chwila inne. Wszystko było splątane i bezładne. Zaczęło się najgorsze. Byłem w miejscu, gdzie spotworniałe przedmioty nie dały się zatrzymać. (...)

Jeszcze w szpitalu, gdy zacząłem się poruszać, żyłem złudzeniami. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że straciłem mowę. Później domyśliłem się, dlaczego. Na razie zajmowałem się układankami z klocków, nie zdając sobie sprawy z tego, że są one tak ważne dla dalszych postępów w terapii po udarze. Dnia 15 maja 2002 roku miałem udar mózgu, którego wynikiem była afazja. Afazja jest to częściowa lub całkowita utrata zdolności posługiwania się językiem spowodowana uszkodzeniem niektórych struktur mózgowych. (...)

Utraciłem umiejętność posługiwania się maszyną do pisania, komputerem, faksem i telefonem. Nie umiałem liczyć i nie umiałem też odnaleźć się w kalendarzu. Znałem kilka języków obcych. Po powrocie ze szpitala okazało się, że nie potrafię rozmawiać w żadnym z nich. Język polski, będący moim ojczystym językiem, stał się nagle niezrozumiały. Konieczność wyjścia na ulicę budziła we mnie zdecydowany sprzeciw. Jedyne, co mi pozostało, to umiejętność słuchania muzyki".

Ten fragment pochodzi z autobiografii Mrożka "Baltazar", jednego z największych współczesnych pisarzy polskich, którą autor napisał w celach terapeutycznych. Powstała z tysięcy zabazgranych kulfonami liter kartek. Ukończył ją w 2005 roku, dedykując wspomnienia wszystkim, których ta straszliwa choroba dotknęła. To swoisty raport o życiu jego czy też kogoś innego?

Noce z karabinem w ręku

"Świętowaliśmy narodziny nowego domu, ukochanej Epifanii w Meksyku" - wspomina Susana w naszej rozmowie. "Nagle Sławomir zaczął tracić przytomność. Przez kilometry pustkowi pędziliśmy samochodem do szpitala w Mexico City. Wtedy, po raz pierwszy, Sławomir otarł się o śmierć. Wstawiono mu sztuczną aortę. Potem zaczęło się niebezpieczne życie w Meksyku, bo rozwijała się anarchia, naszemu życiu zagrażały wędrujące uzbrojone bandy. A i pośród pracowników rancho nie czuliśmy się zbyt pewnie. Często spędzaliśmy noce z karabinem w ręku. Wreszcie nie wytrzymaliśmy tego napięcia, Sławomir zadecydował: jedziemy do Polski! Tu, po kilku spokojnych latach, kolejna katastrofa - udar mózgu u Sławomira, którego konsekwencją jest afazja. Sławomir miał już siedemdziesiąt dwa lata, a trzeba było podjąć z nim od podstaw naukę wszystkiego: począwszy od wiązania sznurowadeł i wykonywania tysiąca drobnych, a potrzebnych rzeczy, aż do mówienia, pisania, zapamiętywania... Terapia, rehabilitacja, cierpliwość. Takie rzeczy niesamowicie ludzi łączą; wtedy naprawdę można poznać drugiego człowieka".

Mówili o nim: milczek, dziwak, outsider, w przykrótkim płaszczyku wstydzący się dziewcząt. Doskonały kompan. Wspaniały przyjaciel. Człowiek o niespożytym poczuciu humoru, zawsze ironiczny wobec swojej pozycji komentatora rzeczywistości. Cynik i twórca osobny. Zabójca dla średniaków i amatorów.

Sławomir Mrożek mawiał: Humor, podobnie jak literatura, grafika, teatr, film czy cokolwiek innego w tym rodzaju - nic mnie nie obchodzi.

Przez wiele lat mieszkał w Domu Literatów przy Krupniczej 22. Nie znosił tego miejsca. Tam właśnie gotował makaron z mięsem dla Witolda Gombrowicza, z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim spędził sylwestra w Neapolu, z Beckettem pomilczał przy irlandzkiej whisky.

Dbał o wąsy, wciąż nowe kapelusiki i czapeczki, bo bardzo marzł w głowę, zaś za pomocą kombinerek rozprawiał się z homarem. Lubił ruskie pierogi i barszcz, a czerwone wino obowiązkowo pił do kolacji. - "Przekłuwacz baniek absurdu, czytany i grywany pod każdą szerokością geograficzną. Dla nas był przede wszystkim czyścicielem złogów pseudoromantycznego myślenia nad Wisłą" - mówił Olgierd Łukaszewicz.

Patologiczny skąpiec

Sławomir Mrożek odszedł pięć lat temu, 15 sierpnia. Pozostał w pamięci czytelników, widzów, przyjaciół, a może przede wszystkim tych, którzy mieli szczęście z nim współpracować. I właśnie okruchy z ich pamięci zawiera książka "Mrożek w odsłonach" wydana przez Wydawnictwo Literackie w pierwszą rocznicę śmierci pisarza. To 39 znakomitych opowieści z różnych miejsc i czasów. Opowieści bardzo osobistych, świadczących o wyjątkowości, a zarazem zwyczajności Mrożka jako pisarza i człowieka.

Są w tej książce opowieści o słynnych loteryjkach u Wisławy Szymborskiej, niemych obiadach w "Guliwierze" na Brackiej, o pani Loli z Krupniczej, o kontaktach z Gombrowiczem, o tangu tańczonym przez mistrza na Rynku wraz z tysiącami krakowian, o londyńskim skandalu. Poznajemy też Mrożka "patologicznego" skąpca, skandalistę, histeryka o wrażliwości motyla.

Nie lubił wywiadów. Podczas jego urodzin dziennikarka z Berlina zaczęła z nim rozmowę, na którą nie miał ochoty. "Co pan czuje, gdy siada pan każdego ranka nad białą kartką papieru?" - zapytała. Mrożek nie wytrzymał. Niech mnie pani pocałuje.... I wyszedł. Tak skończył się wywiad, bo Mrożek nie znosił banału, minoderii, przemądrzalstwa i w takich sytuacjach potrafił być mało przyjemny.

Mrożek w PRL objaśniał nam rzeczywistość i ratował przed schizofrenią. I teraz przydałoby się nam trochę jego przenikliwości, humoru i krytycyzmu.

Kraków to miejsce szczególne w biografii Sławomira Mrożka, którego dzieła tłumaczono na kilkanaście języków i grano na wielu scenach świata. Często, choć nie był człowiekiem sentymentalnym, wspominał gród Kraka, bo przecież tutaj zaczęło się dla niego tak wiele. Tutaj, w mieście "Dziennika Polskiego", "Przekroju", z którymi współpracował, mieście Piwnicy pod Baranami, Jamy Michalika i znakomitych twórców, tu, gdzie rodziły się wspaniałe przyjaźnie, jak z Leszkiem Herdegenem, Janem Błońskim czy Stanisławem Lemem, chciał spędzić jesień swego życia. Stąd wyjeżdżał, dusząc się w gomułkowskim socjalizmie, tutaj wracał z Susaną, swoją drugą żoną. Nie pozostał jednak na stałe. Wybrał inaczej. Zamieszkał w Nicei, "bo tam klimat lepszy na stare lata".

Wędrówka

Sławomir był najważniejszy w moim życiu - mówi mi Susaną, Meksykanka, znawczyni kuchni, restauratorka, w której żyłach płynie hiszpańska i indiańska krew. - On był moim światem. Dla niego rzuciłam teatr, choć grałam w Meksyku w jego sztukach i dzięki temu poznaliśmy się. W czasie zaręczyn śpiewał mi serenadę, a ślub wzięliśmy w Paryżu. Potem zaczęła się nasza wędrówka. Kilkanaście razy zmienialiśmy miejsce zamieszkania. W Meksyku miałam małą wytwórnię konfitur, tak więc Sławomir pisał, a ja przygotowywałam konfitury - wspomina Susana. - Byłam pierwszym czytelnikiem i recenzentem jego sztuk. Życie z nim było niezwykłe, fascynujące, ale i trudne. Nasze życie to była nasza belle epoque. Od Sławomira i dla niego nauczyłam się smażyć kotlety schabowe - żartuje.

Przez ostatnie osiem lat pisarz był coraz aktywniejszy. Chciał wrócić do sprawności nadludzkim wysiłkiem. Oprócz "Baltazara" napisał jednoaktówkę "Mołotow" (prapremierę słuchowiska zrealizowało Polskie Radio) i sztukę "Karnawał", podjął decyzję o publikacji swej bogatej korespondencji oraz "Dziennika". Niemal do końca był ciekaw spraw i ludzi. Ale też sporo wypoczywał: odbywał codzienne spacery, często po nabrzeżu Nicei, do dobrej kolacji wypijał kieliszek czerwonego wina, słuchał muzyki klasycznej -współczesnej, tej głośnej, nie znosił.

Groteskowa maska

Nam, tu w Krakowie, dane było w ostatnim czasie, na kilka miesięcy przed śmiercią spotykać pisarza, choćby podczas wręczenia mu nagrody Ecce Homo. Miał wrócić raz jeszcze, na premierę swej ostatniej sztuki "Karnawał, czyli pierwsza żona Adama" zrealizowanej w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Nie wrócił. Nie zdążył. Ale wciąż powraca w opowieściach opublikowanych we wspomnianej książce. O swoich, często niezwykłych spotkaniach z autorem "Tanga" opowiadają w tej bardzo ciekawej publikacji m.in. Maciej Englert, Rita Gombrowicz, Antoni Libera, Bronisław Maj, Jan Nowicki, Joanna Olczak-Ronikier, Wojciech Plewiński, Wojciech Pszoniak.

39 osób przywołuje w pamięci swe spotkania z dramaturgiem, najczęściej zdobiąc je anegdotą, żartem, dowcipem czy zabawnym zdarzeniem. I takie wspomnienia pozwalają nam poznać nieco inną twarz Sławomira Mrożka, może mniej znaną, a może skrywaną.

Czy te wspomnienia pozwolą nam odpowiedzieć na pytanie: kim naprawdę był Sławomir Mrożek? Może rację ma Bronisław Maj, krakowski poeta, pisząc: "Obroną przed nudą i trwogą, oswojeniem i przezwyciężeniem pospolitej grozy istnienia była dla niego swoista teatralizacja życia. Chorobliwie nieśmiały, zakompleksiony, chował się za groteskową maską, za rolą, jak aktor. Bo jego świat bolał, ranił, przerażał...) Reżyserowanie tak zwanego życia dawało złudne poczucie, że się może nad tym wszystkim panuje".

Moja historia

Miałam zaszczyt znać Mistrza, wielokrotnie z nim rozmawiać, spędzić w jego towarzystwie (i jego żony Susany) wiele godzin.

Nie był łatwym rozmówcą. Był wymagający, rzeczowy aż do bólu. Kiedy przewodniczył po raz pierwszy i ostatni w życiu jury Festiwalu Sztuk Współczesnych R@port w Gdyni, odbywał długie nadmorskie spacery zalecane przez lekarzy. - Dzięki temu festiwalowi poznaję polski współczesny teatr, jest bardzo interesujący - powiedział mi.

Podczas jednej z naszych rozmów żartobliwie skomentował nieopublikowany jeszcze wówczas utwór "Karnawał": - Wreszcie, kiedy się zestarzałem, wypadało mi napisać sztukę o seksie. I napisałem. O tajemnicy płci. Szatan majstruje w losach człowieka, a do swoich procedur używa kobiety.

Bardzo cieszył się na krakowską premierę "Karnawału". Omówione były szczegóły jego premierowej wizyty.

No ale nie doczekał tej wizyty. Niestety.

Pochowany został w swym ukochanym Krakowie, w Panteonie Narodowym kościoła św. Piotra i Pawła.

Znamy wiele znakomitych powiedzeń, sentencji i aforyzmów Mrożka. Jedno z nich, pochodzące z "Rzeźni" jego autorstwa wydaje się niezwykle aktualne: "Owszem, rzeźnie zawsze bywały, ale za miastem. Teraz przeniosły się między nas, do szkół i katedr, do muzeów i sal koncertowych. Szlachtuz przemieszał się z akademią, a bydło z intelektem".

Ale to już zupełnie inna historia...

SŁAWOMIR MROŻEK

1930-2013. Dramatopisarz (zaliczany do nurtu teatru absurdu), prozaik, rysownik. Światową sławę przyniósł mu dramat "Tango" z 1964 roku. W1963 roku wyemigrował; mieszkał m.in. we Francji, USA, Meksyku. W1996 roku wrócił do Polski, ale potem przeprowadził się do Nicei.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji