Artykuły

Trening Klaty

- Niezadowolenie z siebie jest bardzo dobre. Mam na myśli poczucie grzechu. Takie poczucie napędza do życia - mówi reżyser JAN KLATA.

Tomasz Kwaśniewski: W najnowszym spektaklu "Weź, przestań" opowiadasz historię kilku postaci żyjących w warszawskim przejściu podziemnym. Co Ty w ogóle możesz wiedzieć o życiu ludzi wykluczonych?

Jan Klata: Przeżyłem swoje, gdy uciekłem z Warszawy na studia do Krakowa. Na śniadanie była wyłącznie kawa zbożowa Anatol. Zdarzało mi się sypiać na ławce na Plantach albo mieszkać w jednym pokoju z pięcioma Ormianami handlującymi na bazarze.

Wiem, co to znaczy pożyczać parę złotych na chleb, wiem, co to znaczy kraść prąd, wiem, co to znaczy beznadzieja, gdy latami dobijasz się do teatrów i nikt nie chce dać ci szansy.

Ale między Tobą a wykluczonymi jest ogromna różnica. Bo Ty skończyłeś ekskluzywne liceum, poszedłeś na studia, zawsze mogłeś liczyć na pomoc rodziców. Masz pasję, zawsze miałeś cel.

Jest jeszcze jedna fundamentalna różnica między mną a nimi. Im w tym przejściu dla pieszych jest dobrze.

Jak to?

Na swój sposób to jest ich świat. Gdy mieszkałem w kamienicy komunalnej na Grochowie, miałem wrażenie, że moim sąsiadom jest dobrze.

Jednego z nich pamiętam dokładnie. Był potężnym, szalenie przystojnym mężczyzną, miał pięćdziesiąt parę lat i chodził o kulach. Był totalnym alkoholikiem, twierdził, że jest synem Franka Sinatry, i uwielbiał swoje radio, a szczególnie hit 'To ja, to dla ciebie gram, twoje radio'. Gdy leciał, to nastawiał na cały regulator i krzyczał: 'Moje radio'. No i ten facet był szczęśliwy. Miał psa, romans z sąsiadką, uśmiechał się, żył pełnią życia. Zresztą pamiętam tylko jeden moment, gdy był nieszczęśliwy. To było wtedy, gdy jego brat, zamożny posiadacz kilku cukierni, nie zaprosił go na święta. Całą Wielkanoc mój sąsiad wył i pił. Zaczął w Wielki Piątek.

Naprawdę myślisz, że ludzie, którzy muszą siedzieć w przejściu podziemnym, sprzedawać sznurówki, pić, kraść, są szczęśliwi?

Nauczyłem się tego, by nie mierzyć ludzi poprzez własną ambicję.

Kto jest dla Ciebie człowiekiem wykluczonym?

Miałem sąsiada, który był brukarzem. On oczywiście strasznie pił, ale to jest w Polsce normalne. Problem w tym, że ten brukarz miał syna. I mnie martwi, że ten syn ma tylko dwie drogi: może zostać sportowcem albo bandytą.

Dlaczego?

Bo przez miejsce i sytuację, w której się urodził, jest skazany na to, by powtarzać życie rodziców. To jest rzeczywiście strukturalne. Dookoła jego kamienicy zaczęły pojawiać się domy, w których mieszka klasa średnia. One są ogrodzone maksymalnie, wszystko jest absolutnie strzeżone. Syn brukarza nie ma żadnego dostępu do tamtego świata. On się nawet angielskiego nie nauczy, on nie ma perspektyw.

Skąd pomysł, by o wykluczonych opowiadać w teatrze?

Stąd, że czasem można zabłądzić i takich ludzi zobaczyć.

Pamiętam, że jak byłem młodszy - strasznie się dziś tego wstydzę - czułem się w takich przypadkach jak Bronisław Malinowski. Chodziłem między nimi i dziwiłem się, jacy oni inni.

Ja też pamiętam wycieczki z moim warszawskim liceum, gdy z walkmanem na uszach chodziłem wśród miejscowych i patrzyłem, co to za ludzie, co oni mogą, jak żyją? Zupełnie jakbym brał udział w badaniach terenowych.

Lubisz robić zamieszanie?

Do niedawna w teatrze nic się nie zdarzało, nikogo nie interesowało to, co się tam dzieje. I wszyscy byli zadowoleni, środowisko się głaskało, a do teatru chodziło tylko premierowe towarzystwo wzajemnej adoracji. Tymczasem teatr jest po to, żeby wzniecać pył.

Masz problem z poczuciem własnej wartości?

Mam bardzo często poczucie, że nie jestem dobrym człowiekiem. W takim ludzkim sensie. Rozumiesz?

Czasem sobie myślę, że jestem niedobrym mężem, ojcem, synem, człowiekiem. Bo można zrobić lepiej, można nie ranić ludzi. Ale nie będę opowiadał szczegółów, bo to jest szalenie intymne. Powiem tylko, że myślę, że to niezadowolenie z siebie jest bardzo dobre. Że to jest najważniejsza rzecz, którą ludzie na Zachodzie stracili, a u nas jeszcze nie.

Mam na myśli poczucie grzechu. Strasznie niemodne słowo, ale bardzo potrzebne w życiu. Takie poczucie napędza do życia. Bez niego traci się siły witalne.

Jesteś wierzący?

Ja wiem, że to bardzo egzotyczne w środowisku, ale tak, jestem katolikiem, a moja wiara sprowadza się do naśladowania pewnej osoby, która pojawiła się na świecie ponad dwa tysiące lat temu i stawiała sobie niesamowite wymagania.

Zdarzało Ci się użalać nad sobą?

No jasne, ale to okropne. Żenujące. Nikt nie ma prawa niczego od życia oczekiwać.

Czy Ty w ogóle lubisz opowiadać o sobie?

Tak sobie.

Artysta, który się wstydzi?

Ja nie opowiadam o sobie, siedząc na ławce w parku i udzielając wywiadu. Ja opowiadam o sobie w postaci Bonusa, który robi badania terenowe w warszawskim przejściu podziemnym. Opowiadam o sobie w postaci Barneya Meyersona z 'Trzech stygmatów Palmera Eldritcha' i w każdym innym spektaklu.

Ale trochę się kamuflujesz?

Bo nikogo nie interesuje takie jeden do jednego.

Mnie interesuje. Powiedz na przykład, kiedy przestałeś brać pieniądze od rodziców?

Rzeczywiście długo mi pomagali - kosztem poważnych wyrzeczeń zresztą. Nawet jak już miałem żonę, dzieci, pracowałem tylko dorywczo. Był też moment, kiedy utrzymywała mnie żona. Uniezależniłem się dopiero wtedy, gdy stwierdziłem, że w teatrze już nic nie uda mi się zrobić. Wtedy zacząłem pracę w show-biznesie. Miałem 28 lat i byłem reżyserem talk-show pt. 'Humory Waldemara Ogińskiego' w telewizji Puls.

Zupełnie zrezygnowałeś z teatru?

Pukałem do różnych drzwi. Odwiedziłem kilkudziesięciu dyrektorów i wszędzie mnie spuszczali. Nie chcieli ryzykować. Może mieli rację. Nie mam pretensji.

Była frustracja?

Ogromna. Zwłaszcza że ja cały czas miałem głębokie przekonanie o własnym talencie. Przecież byłem cudownym dzieckiem. W wieku 12 lat byłem drukowany w piśmie 'Dialog', w którym się drukuje Mrożka. Jeździłem za granicę na festiwale młodych dramaturgów. Moje teksty były tłumaczone na angielski, wystawiane w Australii. Byłem w krajowym funduszu na rzecz dzieci wybitnie uzdolnionych z różnymi fenomenalnymi skrzypkami, fizykami, informatykami.

Ludzie Ci mówili: 'Ty, Klata, miałeś być taki świetny, a wyszło do bani'?

Cała perfidia polega na tym, że jak idzie kiepsko, to wszyscy się miło i sympatycznie użalają. Problem powstaje, gdy zaczyna być dobrze. Wtedy się pojawiają negatywna energia i zawiść. Środowisko zaczyna mówić o hochsztaplerce, zaczyna się deprecjonowanie.

W końcu rzuciłeś pracę w telewizji?

Pewnego dnia żona stwierdziła, że rośnie mi brzuszek. Pomyślałem wtedy, że za dziesięć lat może i będę dobrze prosperował finansowo, ale jedynym moim powodem istnienia będzie ten właśnie brzuszek. Przestraszyłem się. I to się splotło w czasie z ogłoszeniem konkursu dramaturgicznego, na który wysłałem 'Uśmiech grejpfruta'. Wygrałem i pojawiła się nadzieja, że jednak mogę coś w teatrze zrobić.

Lekko o tym opowiadasz. Tak jakby brzuszek był wystarczającym powodem podjęcia decyzji, która na szali położyła życie Twoje i Twoich bliskich.

Bo to się lekko mówi, ale ja za to wszystko zapłaciłem chorobą serca. Wiesz, jak normalnie ludzie mają 80 uderzeń na minutę, to mnie robiło się pyk i miałem 240. Po prostu kupa śmiechu. Rafał Maćkowiak w 'Weź, przestań' świetnie to przedstawia.

No i wyobraź sobie, że po latach frustracji pojawia się propozycja, że możesz robić teatr, ale bez pieniędzy, a ty masz na utrzymaniu żonę w ciąży i dwójkę malutkich dzieci, i w Wałbrzychu, co z perspektywy Warszawy jest dziurą na końcu świata.

Jak Justyna pakowała mój plecaczek, to miałem takie uczucie, że albo się uda, albo po prostu finito. Ten wyjazd na Dolny Śląsk to było jak wyruszenie na front.

A potem zaczęła się szaleńcza praca, a ja z przerażeniem patrzyłem, jak kończą się oszczędności, jak pojawiają się długi, a my musimy się wyprowadzić z wygodnego mieszkanka na Ochocie i wprowadzić się do kamienicy komunalnej na Grochowie.

Najgorszy moment?

Gdy dostałem zaproszenie na dziesięciolecie matury w Batorym [elitarne warszawskie liceum]. Trzeba było zapłacić 200 złotych, a my nie mieliśmy na jedzenie dla dzieci. Pamiętam nocne telefony od rozbawionych kolegów i koleżanek, dlaczego mnie nie ma. Nie przyznałem się, że jestem biedny. Udawałem, że nie przepadam za rocznicami.

Opłacało się?

Dziś nie mogę narzekać.

Czy przez te lata walki opracowałeś sobie jakiś sposób na rozładowywanie stresu?

Chodzę na spacery.

Może siłownia byłaby lepsza?

Ja się nazywam Klata i nie muszę trenować klaty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji