Artykuły

Szekspirowska karuzela charakterów na elżbietańskiej scenie w Gdańsku

"Wesołe kumoszki z Windsoru" Williama Szekspira w reż. Pawła Aignera - koprodukcja Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego i Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Anna Czajkowska na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

"Wesołe kumoszki z Windsoru" ("The Merry Wives of Windsor"), pierwszy spektakl Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego przygotowany w 2015 roku na scenę elżbietańską, niezmiennie cieszy się popularnością zarówno wśród mieszkańców, jak i przybywających do Trójmiasta gości. Inscenizację komedii autorstwa Williama Shakespeare'a wyreżyserował Paweł Aigner, pozostając wiernym oryginałowi, w którym genialny stratfordczyk umiejętnie odmalował obyczajowość swojej epoki. Warto wspomnieć, że Gdański Teatr Szekspirowski powstał w miejscu, gdzie od początku XVII wieku funkcjonowała Szkoła Fechtunku, pełniąca też funkcję pierwszego teatru publicznego w Rzeczpospolitej. Budynek był bardzo podobny do teatrów elżbietańskiej Anglii, zwłaszcza do "The Fortune", jednego z nielicznych w Londynie teatrów o czworobocznym kształcie i służył Gdańskowi przez blisko 200 lat. W latach 1612-1654 występowały w nim głównie wędrowne zespoły aktorów angielskich lub mieszane, angielsko-niemieckie. Jak za czasów Szekspira, gdy sztuki adresowane były do wszystkich grup społecznych, nasycone humorem i pełne zabawnych zwrotów akcji przedstawienie Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego przede wszystkim bawi, trochę poucza, a czasem budzi leciutki dreszczyk emocji.

"Wesołe kumoszki z Windsoru", podobnie jak większość komicznych dramatów Shakespeare'a, to komedia którą dziś nazwalibyśmy romantyczną. Miłosna intryga stanowi w niej główną oś akcji, a humor, intryga, aluzje i dwuznaczności są nieodłącznym elementem fabuły. Występujący w przedstawieniu aktorzy przyzwyczaili się już do specyfiki sceny, grania na trzy strony, obecności widzów, którzy przez blisko dwie i pół godziny stoją wokół nich, zmieniają miejsca, wchodzą i wychodzą. W czasach, gdy tworzył Szekspir, aktorzy poruszali się na podwyższeniu otoczonym z trzech stron przez widzów, nieodgrodzeni od nich żadną barierą (nie inaczej dzieje się w gdańskim teatrze). Publiczność przemieszczała się wzdłuż sceny, a oglądający żywo reagowali na akcję, często hałaśliwie i gwałtownie. Sami aktorzy często zwracali się bezpośrednio do nich, przykuwając w ten sposób uwagę gawiedzi. Obecnie Paweł Aigner nawiązuje do tych obyczajów, budując nastrój rodem z szesnastowiecznego londyńskiego "The Globe". Aktorzy zaczepiają widzów, zadają im pytania, przechodzą między nimi i podają rekwizyty. Cały zespół prezentuje się znakomicie, tempo spektaklu nie spada, a błyskotliwe dialogi, gierki słowne, zabawa wieloznacznością i niedopowiedzeniem wywołują śmiech i gromkie brawa.

Najważniejszy wątek dramatu, którego akcja rozgrywa się wśród mieszczan z Windsoru w ciągu zaledwie kilku dni, dotyczy Sir Johna Falstaffa - otyłego, rozpustnego opoja, przechwalającego się i rubasznego, który postanawia uwieść równocześnie dwie zamężne mieszczki: panią Page i panią Ford. Zadufany w sobie, wiecznie bez grosza przy duszy szlachcic chce w ten sposób dobrać się do sakiewek mężów cnotliwych pań. Obie niewiasty, najlepsze przyjaciółki, szybko domyślają się jego planów i postanawiają zemścić się na nim. Czeka go seria niewybrednych i upokarzających żartów, które fundują mu sprytne kobiety. Dramat zawiera też liczne wątki poboczne, z których dwa są wyraźnie zarysowane. Aby je poznać, warto wybrać się do gdańskiego teatru i zobaczyć "Wesołe kumoszki z Windsoru" w otoczeniu inspirowanym dawnym teatrem elżbietańskim.

Spektakl grany jest z aktorską brawurą i fantazją, a także swobodą i naturalnością, choć ujętą w karby dobrze przemyślanej, misternie skonstruowanej fabuły dramatu oraz przemyślanej reżyserii Pawła Aignera. Twórcy "Wesołych kumoszek z Windsoru" starają się - z powodzeniem - zaspokoić gusta szerokiej publiczności. Błahy motyw przebieranek, omyłki, a przede wszystkim intryga mistrzowsko przeprowadzona przez dwie panie z Windsoru - Małgorzatę Page i Alicję Ford - tworzą oś tej zabawnej miłosnej komedii. Zgodnie z reżyserską koncepcją spektakl ma płynnie zmienną, ale utrzymującą się na wysokim poziomie dynamikę, dzięki czemu nie nuży, choć do najkrótszych nie należy. Jednym ze znaczących elementów jest brak efektów specjalnych - jak w elżbietańskim teatrze, gdzie aktorzy sami imitowali siły natury, ruch maszyn i przedmiotów. Nie inaczej jest w inscenizacji Pawła Aignera. Odpowiedni gest i plastyczne ciała aktorów to wystarczający element, by stworzyć iluzję niemal każdej sytuacji. Nastrój i klimat spektaklu tworzą przepiękne, stylizowane stroje autorstwa Zofia de Ines oraz scenografia Magdalena Gajewska, które przenoszą nas w elżbietański świat. Ich aluzyjność i umowność jest oczywista, ponieważ każdy bez trudu dostrzeże współczesny rys w kostiumach. Pomysłowość reżysera i ciekawe rozwiązania inscenizacyjne, z niewielkim udziałem rekwizytów, znakomicie przemawiają do wyobraźni widza.

Aktorzy doskonale wyczuwają rytm, klimat dramatu i bawią się nim. W swej grze wykorzystują lekkość komedii, elementy farsy, pantomimę i sytuacyjne gagi. Na scenie pojawia się cała galeria wyrazistych, barwnych postaci. Każda z nich obdarzona jest niepowtarzalnym charakterem, niekiedy w wyrazie przesadzonym, jak na komedię przystało. W tej konwencji świetnie odnajduje się przezabawny Grzegorz Gzyl w roli zadufanego w sobie megaloman Falstaffa, starego rozpustnika i otyłego pijanicy, który nie dostrzega własnej groteskowości i wad. Komediowy talent aktora pozwala mu grać na najwyższych obrotach, budząc aplauz widowni. Wystarczy wspomnieć scenę, w której śmieszy do łez - leżąc na drewnianej podłodze, niczym żuk przewrócony na grzbiet, usiłuje się przekręcić, ale wielki brzuch na to mu nie pozwala. Pozostali aktorzy wypadają równie dobrze. Serce publiczności podbija dość szybko młodziutki aktor Marcin Miodek, wcielając się w drugoplanową postać tępego sługi o wymownym nazwisku Tuman, obdarzonego przez aktora aparycją w stylu karła o wątpliwej, groteskowej urodzie. Podziwiam plastyczną mimikę Marcin Miodek oraz umiejętność przeistaczania się w innych bohaterów, a nawet przedmioty - przypomnę tylko znakomitą scenę z lustrzanym odbiciem (w dodatku bez lustra).

Komizm sytuacji i postaci z powodzeniem wykorzystują również panie, tytułowe Kumoszki - pełna energii i wdzięku Marta Herman jako Alicja Ford i pozornie spokojna, acz obdarzona zdecydowanym charakterkiem Magdalena Boć jako Małgorzata Page. Obie aktorki z gracją oddają jarmarczno-ludyczny charakter inscenizacji, kreując postacie uroczych i sprytnych małżonek.

W niczym nie ustępuje im Monika Chomicka-Szymaniak, wcielając się w sympatyczną, niezwykle ruchliwą, czasem mało bystrą i trochę wścibską panią Chybcik, ochmistrzynię w domu doktora Caiusa. Jej groteskowe zabiegi, by zaspokoić żądania wszystkich proszących o pomoc (poparte rzecz jasna sakiewką), budzą gromki śmiech publiczności. Justyna Bartoszewicz w roli Anny Page, córki Page'ów, zadziwia nie tylko ostrym językiem, ale i sprawnością fizyczną. Aktorka z naturalnością i wdziękiem kreśli charakter panny, która nie przypomina wcale pokornych córek, z uległością czekających na wybranego przez rodziców męża. Pragnie spełniać swe marzenia i nie godzi się na wskazanego jej przez ojca narzeczonego. Kolejna przezabawna, świetnie zagrana postać to pleban Hugo Evans. Cezary Rybiński bawi nas tą rolą, eksponując humorystycznie wadę wymowy bohatera - bezdźwięczność, przysparzającą nieco zamieszania i kłopotów. Pleban nie jest spokojnym księżulem, w razie potrzeby zrzuca sutannę i staje do pojedynku z rapierem w dłoni, ale też wspomoże modlitwą, przepyta z gramatyki i bez wahania wda się w intrygę, by wydać pannę Annę za upatrzonego młodziana, Abrahama Mizerka. W roli Mizerka reżyser obsadził kobietę - Dorota Androsz. To wyraźna aluzja do Szekspira, acz wielce smakowicie przewrotna i zabawna - w teatrze elżbietańskim występowali przecież sami mężczyźni! I jeszcze jeden aktor, który wyraźnie zaznaczył swą obecność w tej znakomitej karuzeli szekspirowskich charakterów i charakterków - Piotr Biedroń. W pełni wykorzystując swój talent komiczny, kreuje postać temperamentnego elegancika, francuskiego Doktora Caiusa (ach, to typowe francuskie "rrr!" i fraza: "tak mi dopomóż Bóg-ee"!! ).

Wysmakowane, wystylizowane, osadzone w elżbietańskim świecie z elementami naszej współczesnej kultury widowisko tworzą przede wszystkim aktorzy, którzy traktują swoje postacie z przymrużeniem oka, ale zadania aktorskie jak najpoważniej. Wprawnie prowadzeni przez reżysera grają ciałem, przerysowanym celowo gestem, a przede wszystkim słowem. Nie po raz pierwszy dowodzą, że dobry teatr opiera się na kunszcie występujących artystów, ich nienagannej technice gry i znakomitej dykcji. I taki teatr warto docenić!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji