Artykuły

Ratując substancję. Kompromis w Starym Teatrze

W grudniu ubiegłego roku, podczas krakowskiego koncertu zespołu Czerwone Świnie, Monika Strzępka i Paweł Demirski, znakomici dramaturdzy i założyciele tej kapeli, zadedykowali jeden z utworów dyrektorowi Starego Teatru Markowi Mikosowi. Utwór nosił tytuł "Debil". Niecały rok później duet wraca do Starego, żeby reżyserować. Mikos jest nadal dyrektorem - komemtarz Michała Olszewskiego w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Ważniejsze od tego, jak będzie wyglądało spotkanie dramaturgów z Mikosem (o ile, rzecz jasna, w ogóle do niego dojdzie, bo dyrektor chadza w teatrze innymi korytarzami niż artyści), wydaje się pytanie o kształt kompromisu zawartego na scenie narodowej. Po odwołaniu Jana Polewki z funkcji dyrektora artystycznego do gry wkroczyli aktorzy, którzy de facto przejęli opiekę nad repertuarem teatralnym.

Ani kroku w tył

Wydaje się, że nie ma najmniejszych możliwości, by w najbliższym czasie Marek Mikos przestał pełnić swoją funkcję. Mimo że jego obecność na posadzie dyrektora okazała się kompletnym nieporozumieniem, Ministerstwo Kultury będzie utrzymywało go na stanowisku, odwołanie oznaczałoby bowiem przyznanie się do poważnego błędu, jakim było powołanie Mikosa na stanowisko.

Ministerstwo świadomie zapłaciło wysoką cenę za pozbycie się z teatru znienawidzonego przez prawicową krytykę Jana Klaty. Na miejsce człowieka utalentowanego i z wizją przyszedł nominat bez talentu i bez wizji, ale za to o słusznych poglądach. I na stanowisku pozostanie, ponieważ nowej władzy przyświeca radzieckie hasło "Ni szagu nazad" (Ani kroku w tył), co widać nie tylko w teatrze, ale w całej przestrzeni publicznej. Władza panicznie boi się odwoływania swoich nominatów, traktując gest dymisji jak obnażenie własnej słabości, tak intelektualnej jak i kadrowej. To, co w innych okolicznościach byłoby normalną korektą błędów, w wojnie polsko-polskiej urasta do grzechu niewybaczalnego. Dobra zmiana musi utrzymywać pozycje za wszelką cenę. Nawet za cenę kompromitacji.

Jakie wyjście mieli krakowscy aktorzy? Mogli zdecydować się na wariant wrocławski, rzucić papierami i pójść na cztery wiatry. To wariant piękny i słuszny, poradziliby sobie gdzie indziej, ale, jak widać na przykładzie Wrocławia, nie ma w nim oczywistych zwycięzców. Dobra zmiana zniszczyła wrocławską scenę, pozostawiając po znakomitym teatrze gruzowisko. Ucieczka aktorów ze Starego przyniosłaby te same konsekwencje, a koszty moralnego zwycięstwa byłyby bardzo wysokie.

Odwołanie Polewki (przypomnę: dyrektor artystyczny jednej z najważniejszych scen w kraju zapowiedział w swoim credo, że nie zamierza rozmawiać z zagranicznymi reżyserami) otworzyło możliwości cichej ugody, która jest w gruncie rzeczy dotkliwą porażką kulturalnej dobrej zmiany i marzeń o nowym, narodowym teatrze: zakładam, że sens całej operacji zmierza do wycofania Marka Mikosa w zacisze gabinetu i ograniczenia jego roli do podpisywania listy płac, co, swoją drogą, oznacza głębokie upokorzenie dyrektora. Jeśli tak się stanie, do teatru powrócą głośne nazwiska teatralne. Nazwiska Strzępki i Demirskiego to pierwsze z nich.

W taki oto sposób Stary Teatr wchodzi w kolejny etap konfliktu: dobra zmiana dała krok w tył, przyznając nie wprost (bo przecież wprost nie przyzna tego nigdy), że operacja odwołania Jana Klaty i zastąpienia go Markiem Mikosem była błędem. Aktorzy odzyskali niemałą część substancji zagarniętej przez kulturalną rewolucję. Strzępka i Demirski, wypada mieć nadzieję, nie są wyjątkiem od reguł rządzących ostatnio życiem społecznym, tylko przyczółkiem normalności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji