Artykuły

Ruiny tchnęły w operę nowe życie

Jeśli iść na operę, to na pewno nie do opery. Rzeki lub jeziora, skały albo ruiny spalonego teatru to najmodniejsze dziś miejsca dla tych szacownych dzieł muzycznych. Spektakle oper klasycznych w niekonwencjonalnych miejscach budzą zainteresowanie. Ludziom nie chciało się chodzić do oper, więc opera przyszła do ludzi - pisze Magdalena Łukasiewicz w tygodniku Newsweek Polska.

Ten pył mnie wykończy, osiadł już na bluzce. Nie wiem, czy moje gardło wytrzyma - mówi pełnym pretensji głosem Małgorzata Walewska. Rozgląda się, a po chwili z entuzjazmem oznajmia: - Dla tego miejsca warto się poświęcić. "Carmen" świetnie tu się wpasuje. To pierwsza próba Walewskiej, znanej na całym świecie gwiazdy operowej, w ruinach teatru w Gliwicach. - Mam za sobą udział w dziesięciu realizacjach "Carmen", ale w tak fantastycznych ruinach jeszcze nie śpiewałam - mówi. Premiera widowiska 2 czerwca. Wejściówki na operę Georges'a Bizeta w Gliwicach są niemal tak pożądane, jak bilety na "Kod da Vinci". - Każdego dnia dzwonią do nas setki ludzi i chcą zarezerwować miejsca. Żaden spektakl nie przeżywał dotąd takiego oblężenia

- twierdzi Paweł Gabara, dyrektor Gliwickiego Teatru Muzycznego.

Spektakle oper klasycznych w niekonwencjonalnych miejscach budzą zainteresowanie. Ludziom nie chciało się chodzić do oper, więc opera przyszła do ludzi. Na miejskie place, pokłady statków, amfiteatry. Takie przedstawienia będą prezentowane na tegorocznym Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth i w czasie obchodów Roku Mozartowskiego w Salzburgu.

Znawcy uznają, że dotąd największym sukcesem plenerowej opery było wystawienie "La Boheme" Giacomo Pucciniego w lipcu 2001 roku na Jeziorze Bodeńskim w austriackiej Bregencji. Przeszło do historii jako spektakularne, a przy tym świetnie wyreżyserowane i zaśpiewane widowisko. W Polsce z sukcesem wystawiono na Zamku Królewskim w Niepołomicach "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki, na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie pokazano "Toscę" i "Nabucco", a w Starym Browarze w Poznaniu - "Makbeta" i właśnie "Carmen".

Głównym specjalistą od opery w plenerze jest Krzysztof Jasiński - dwa lata temu wystawił "Halkę" Moniuszki w podkrakowskich Skałkach Twardowskiego. Rok wcześniej wsławił się realizacją "Giocondy" Amilcare Ponchiellego na Odrze we Wrocławiu. Akcja rozgrywała się na scenie umieszczonej na rzece. Kilkanaście tysięcy widzów obserwowało spektakl z nabrzeży i na specjalnych telebimach. Wrocławska "Gioconda" zyskała sławę w całej Europie - chcą ją oglądać w Budapeszcie. Na potrzeby widowiska powstanie sztuczna wyspa na jeziorze leżącym w stolicy Węgier. Takie niestandardowe realizacje przyciągają turystów i to się opłaca.

Śląsk raczej nie słynął dotąd z promowania wysokiej kultury. Ale sukces "Carmen" - którego wszyscy się spodziewają - może to zmienić. Spektakl ma wszystkie atuty. Jest jedną z najpopularniejszych oper w historii, występuje w nim wielka gwiazda w tytułowej roli, zostanie wystawiony w nietypowym miejscu. No i nad całością czuwa Paweł Szkotak, reżyser słynący z monumentalnych przedstawień ulicznych cenionego na świecie teatru Biuro Podróży, z którym zdobył nagrodę na prestiżowym festiwalu w Edynburgu. Szkotak zrealizował także przedstawienie "Millennium Mysteries" w ruinach katedry w Coventry.

Akcję "Carmen" przeniósł w lata 30. XX wieku, w czasy wojny domowej w Hiszpanii. Przyznaje, że jego "Carmen", tak jak wszystkie spektakle Biura Podróży, będzie widowiskiem zaangażowanym. - Nie interesowało mnie zrobienie klasycznej opery w teatrze. Przecież te ruiny determinują cały spektakl - tłumaczy. Wypalony budynek teatru, zrujnowane balkony, osmalone ceglane ściany kojarzą się z wojną i stanowią naturalną scenografię przedstawienia.

- Nie byłbym sobą, gdybym nie użył jeszcze innych elementów - dodaje Szkotak. Dotąd kojarzyły się one raczej z teatrami ulicznymi: ziejący ogniem szczudlarze, lalkarze, spełniające różne funkcje ogromne metalowe konstrukcje (mieszkanie, góry) czy projekcje wideo. Widzowie przyzwyczajeni do klasycznych przedstawień "Carmen" nie powinni się spodziewać styropianowego byka. - Raczej symbolicznego - mówi reżyser. Dzięki temu przerażające zgliszcza teatru będą grały. - One oddają stan duszy Carmen. Ona walczyła ze światem. Była rewolucjonistką - opowiada Walewska, która właśnie pojawiła się na próbie po chwili nieobecności. Tym razem już w kostiumie i rudej, długowłosej peruce. W niczym nie przypomina Cyganki Carmen stworzonej przez Bizeta. - Jestem teraz Carmen Szkotaka i tych ruin - mówi. Już jej nie przeszkadza pył ani to, że reżyser każe jej lekko się zamoczyć w basenie, który właśnie wjeżdża na miejsce akcji. Miejsce akcji, bo nie można mówić w tym przypadku o scenie. Jej obszar jest umowny. Tu, gdzie przed wojną była scena, staną krzesła dla publiczności, a na dawnej widowni występować będzie ponad 150-osobowy zespół.

"Carmen" to jedna z wielu produkcji Gliwickiego Teatru Muzycznego. I gdyby nie ruiny, pewnie pozostałaby właśnie jedną z wielu. Ale paradoksalnie to ruiny tchnęły w operę nowe życie.

Zdjęcie w próby "Carmen" w Ruinach Reatru Miejskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji