Artykuły

Ewa Kaim: Najtrudniejsza z ról? Zdecydowanie rola mamy

Ewa Kaim to przede wszystkim aktorka Starego Teatru. Teraz możemy ją oglądać w kinie. Pochodząca z Oświęcimia artystka gra główną rolę w thrillerze "Odnajdę cię"; to po latach jej pierwsza główna rola kinowa

Beata Dzianowicz powiedziała, że napisała specjalnie dla Pani scenariusz swego pierwszego filmu fabularnego- "Odnajdę cię".

- Długo czekałam na ten scenariusz. Najpierw Beata zaanonsowała, że coś dla mnie pisze. Domyślałam się, że będzie to historia jakiejś ciekawej i niebanalnej kobiety, bo ona tworzy właśnie takie postaci, dostosowując je do charakterów i osobowości aktorów. Kiedy okazało się, że będę grała rolę policjantki Justy - byłam zaskoczona, bo zupełnie się tego nie spodziewałam. Nawet pomyślałam, że to żart.

Dlaczego Panią tak zaskoczył ten scenariusz?

- Dlatego, że postać, którą miałam zagrać była zupełnie inna ode mnie. Nieracjonalna, dzika, instynktowna. Jej decyzje są kompletnie nieprzemyślane, każdego dnia coraz bardziej komplikuje sobie życie. Ona nie myśli, tylko działa. Początkowo nie wiedziałam, jak się "dobrać" do tak nakreślonej bohaterki. Ponieważ jednak od momentu, kiedy dostałam scenariusz, do momentu, kiedy weszłam na plan, minęło sporo czasu, miałam okazję trochę się z nią oswoić. -

Jak sobie Pani poradziła z odmienną od siebie rolą?

- Beata po jakimś czasie powiedziała, że chciała mi tą postacią wyszykować swego rodzaju "zabawę". I faktycznie tak się stało: postać Justy mnie zafascynowała. Oczywiście chwilami było mi ciężko. Wtedy polegałam tylko i wyłącznie na tym, co mówi Beata. Ja sama kierowałam tą postacią do pewnego momentu - w końcu pozwoliłam jej żyć własnym życiem. To nie ja nią sterowałam, tylko ona mną.

Gra Pani z powodzeniem w teatrze od prawie 25 lat, a dopiero w "Odnajdę cię" zagrała Pani pierwszą główną rolę filmową. Stroni Pani od kina?

- Tak się to samo dzieje. Zagrałam w "Aniele w Krakowie", wiele ról w serialach i w kilku filmach, cały czas funkcjonuję w Teatrze Telewizji i w teatrze radiowym. Ale faktycznie - występ w "Odnajdę cię" to po latach moja pierwsza główna rola kinowa.

Może to dlatego, że Warszawa postrzega krakowskich aktorów jako typowo teatralnych?

- Nie wiem. Przecież mnóstwo studentów naszej Akademii Sztuk Teatralnych jest obsadzanych w znakomitych filmach i serialach. Nie mówiąc już o aktorach: Janie Fryczu, Krzysiu Globiszu, Dorocie Pomykale, Dorocie Segdzie, Ani Radwan czy Jerzym Treli. Ale z drugiej strony faktem jest, że to, co oglądamy w kinach i telewizji, wypełniają przede wszystkim aktorzy warszawscy. Prawo rynku.

Mówimy tu o Krakowie, a przecież Pani pochodzi z Oświęcimia. Co się stało, że te niespełna 30 lat temu uczennica tamtejszego liceum postanowiła zdawać do krakowskiej PWST?

- To tak samo jak z całej Polski trafiają tam młodzi ludzie: coś ich w aktorstwie pociąga. Tak się złożyło, że w liceum jeździliśmy często do krakowskich teatrów. Widziałam wiele wspaniałych przedstawień najwybitniejszych reżyserów -Lupy, Jarockiego, Wajdy. I ten świat mnie zafascynował. Teatr objawił mi się jako coś, dzięki czemu można choć na moment wyrwać się z dość twardego zarysu naszej rzeczywistości. Pierwsze doświadczenia na scenie były zachęcające: badanie nowych rejonów wyobraźni, czegoś tak kompletnie nieuchwytnego, nowego, innego niż to, co było mi dane zaznać do tej pory, dało mi poczucie ogromnej wolności. Do dzisiaj to odczuwam. Dlatego aktorstwo to dla mnie piękny zawód.

Dzisiaj uczy Pani w krakowskiej AST.

- Cały czas jestem zdziwiona, że uczę innych, ponieważ zupełnie nie czuję, że minęło tyle lat, od kiedy sama studiowałam. Zresztą nie chciałabym tego czuć. Dlatego nie przywiązuję się do tego "wykładania". Traktuję nauczanie jako rodzaj wymiany wiedzy i energii, która działa w obie strony.

Marzeniem każdego studenta jest etat w Starym Teatrze. Pani go dostała niemal po studiach.

- Najpierw dostałam się do Teatru Ludowego i w momencie, kiedy zaczęłam tam grać - pojawiła się propozycja ze strony Starego Teatru. Jestem tam od wielu lat i to jest moje miejsce.

Stary Teatr to scena narodowa. Miała Pani poczucie misji do spełnienia?

- Oczywiście: było poczucie misji, ale też wielka trwoga przed każdym przedstawieniem. Z czasem trochę się to uspokoiło. Chociaż stres i napięcie przed spektaklem towarzyszy mi do dziś. Ale to normalne. To tak jak Pan ma oddać dobry tekst, to po napisaniu go zawsze się Pan pewnie zastanawia, czy tym razem wyjdzie, czy też nie. Teatr to medium wampiryczne, uzależnia, wciąga i wymaga koncentracji na nim. Ale ten stan ekscytacji jest twórczy. Nie powinno to jednak być coś, co nas dominuje lub niszczy. A czasem tak bywa. Nie wytrzymujemy tego napięcia i wtedy zdarzają się nam w życiu i karierze trudne momenty.

Miała Pani takie?

- Nieustannie uczę się sobie z tym radzić. Myślę, że doszłam do takiego momentu, że zachowuję odpowiedni balans między stresem a radością z uprawiania swego zawodu. Trzeba jednak uważać, żeby dorobek i doświadczenie nas nie zdeterminowało, ograniczyło lub przytłoczyło.

Jak Pani postrzegała przepychanki personalne wokół fotela dyrektora Starego Teatru, które miały miejsce w ostatnich miesiącach?

- To był trudny czas. Bardzo ciężko przeżyliśmy to jako zespół. Ta zmiana była nieracjonalna i niepotrzebna, teatr świetnie funkcjonował. Graliśmy w Krakowie i na wielu wyjazdach festiwalowych przy kompletach widowni, powstające spektakle były zarówno sukcesem artystycznym, jak i frekwencyjnym. Dlatego nie rozumiemy tej drastycznej zmiany. Znaleźliśmy się na wielkim zakręcie, czego skutki nasz teatr będzie odczuwał przez wiele lat. Całe szczęście w tym sezonie udało nam się namówić do pracy wspaniałych reżyserów: Monikę Strzępkę, Remika Bzyka, Agnieszkę Glińską, Pawła Miśkiewicza, Michała Borczucha, Marcina Wierzchowskiego czy Krzysztofa Garbaczewskiego.

"Przeżyła" Pani kilku dyrektorów Starego Teatru. Dużo zależy od osoby pełniącej tę funkcję?

- Oczywiście. Dyrektor teatru musi mieć odpowiednią niezależną siłę i wyobraźnię, by taki "statek" rozkołysać i nadać mu odważny kierunek rejsu. Nie można robić teatru bezpiecznego, trząść się wiecznie ze strachu, by komuś się nie narazić. Trzeba sięgać po nowe i czasem kontrowersyjne środki wyrazu, szczególnie wtedy, kiedy mogą one stanowić nowe bodźce do myślenia o tym, co się wokół nas dzieje. Świat jest przecież niesamowity i nieprzewidywalny. Taki też powinien być teatr. Bo teatr opowiada ten świat.

Kiedy Stary Teatr przeżywał personalne wstrząsy, Pani objawiła się jako reżyserka. Mam tu na myśli spektakl "Do dna", który zebrał mnóstwo entuzjastycznych recenzji.

- To nie był spektakl teatralny w konkretnym teatrze, tylko dyplom studentów IV roku w krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych. Uczę od lat w szkole i to było już drugie moje takie przedsięwzięcie.

Będzie Pani kontynuować swe prace reżyserskie?

- Nie jestem reżyserem, jestem aktorką. Jeśli przyjdzie taki moment, że będę miała pomysł i znajdę czas, żeby wyreżyserować coś nowego, to się wtedy tego podejmę.

Jak podchodzi Pani do wychowania dwóch synów?

- To dopiero jest wyzwanie! Ale jakoś sobie radzimy z tym wspólnie. Na przykład to, że teraz dzieci tak mocno tkwią w wirtualnym świecie, co zniekształca wrażliwość i zaciera prawdziwy ogląd rzeczywistości. Nieustannie walczę z nimi np. o czytanie książek. Jaką wtedy trzeba wykazać się inwencją! Tak - rola mamy to zdecydowanie najtrudniejsza z ról. Ale to ona daje mi dystans do siebie i zawodu. Świadomość, że jest dom i realne, codzienne problemy ważniejsze od jednego czy drugiego występu czy roli, po prostu dodaje mi sił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji