Artykuły

Ten błazen McMurphy

W Teatrze Polskim w Bydgoszczy reżyserii najnowszej premiery - "Lotu nad kukułczym gniazdem" podjął się Wojciech Adamczyk, autorem scenografii jest Wojciech Jankowiak, a muzyką skomponował Piotr Salaber.

Spektakl bydgoski zaczyna sią dużo wcześniej nim wszyscy widzowie zajmą swe miejsca w fotelach i zgaśnie światło. Słyszymy muzykę i widzimy cały czas na scenie Wodza Bromdena (Waldemar Czyszak). To częsty obraz - Indianin wsparty o miotłę, w milczącej zadumie spoglądający w stroną okna. Dopiero gdy zgaśnie światło pojawią się "nieuleczalni", rozwijając bogaty wachlarz swych chorobliwych zachowań. W ten sposób twórcy sugerują nam, że świat scenicznego dziania się ma swoje przedłużenie w rzeczywistości pozateatralnej, czyli że to co widzimy trwa i będzie trwać dalej. Funkcja scenografii jest podobna, choć sprawia wrażenie przestrzeni werystycznie uniwersalnej, nie nadaje szpitalowi psychiatrycznemu wyznaczników konkretnego miejsca. Choć z drugiej strony nie ma elementu, któremu można by przypisać jakieś symboliczne znaczenie. Tak może przedstawiać się wiele różnych miejsc, nie tylko na wybrzeżu Pacyfiku.

Swoistą uwerturą przedstawienia można by nazwać scenę wydawania lekarstw, kiedy to mamy okazję poznać poszczególnych pacjentów. Wtedy po raz pierwszy zaczynamy się śmiać, bo komizm słowny i sytuacyjny jest momentami nieodparty, wyraźnie nawiązujący do poetyki farsy, ale już po chwili współczujemy scenicznym postaciom, znajdującym się przecież gdzieś na krawędzi między życiem i śmiercią.

Już na dobre sztuka zaczyna się rozwijać w momencie pojawienia się nowego pacjenta. Gra go gościnnie Andrzej Pieczyński. W jego interpretacji Randle Patrick McMurphy to człowiek, który swoje dotychczasowe życie przepędził barwnie, król życia niedbale żujący gumę, przeklinający bez żenady. Trochę w nim zabijaki i awanturnika, trochę kobieciarza i pijaka. Jest pełen życia, niespożytej energii, a szpital traktuje jako czasowy azyl. W konsekwencji jednak interpretacja Pieczyńskiego nie sprowadza postaci McMurphy'ego ani do roli szlachetnego zbawcy, ani nie jest ucieleśnieniem Mesjasza. To bardziej błazen rodem z ludowej kultury, który korzystając z poczucia humoru i żartu odsłania człowiekowi prawdy o sensie ludzkiej egzystencji. Maska błazenady i nadmiernego luzu, którą aktor posługuje się czasami na granicy szarży, tworzy wizerunek postaci jednowymiarowy, pozbawiony elementu prawdziwego przeżycia "tragicznych tęsknot żywych ludzi".

Zdecydowanie ciekawiej teatralnie rzecz ma się z drugim bohaterem - Wódz Bromden w interpretacji Waldemara Czyszaka jest postacią dużo bardziej wyrazistą, interesująco podkreśla znaczenie opozycji jednostka- system. Przemiana niemego Indianina w silnego, prawdziwie wolnego człowieka w inscenizacji Adamczyka jest jedną z najbardziej przejmujących scen w spektaklu.

Przy braku wyrazistego McMurphy'ego (wiele kwestii aktora było niezrozumiałych) solistką w scenicznym zespole staje się Siostra Ratched. To jej podporządkowany jest cały świat scenicznych zdarzeń. Aktorka czyni to nie tylko przy pomocy podniesionego głosu, gwałtownych gestów, czy reakcji. Postać stara się budować spokojem, opanowaniem, przyklejonym do twarzy uśmiechem, który zawsze z tym samym skutkiem nadaje jej charakter niewzruszenie chłodno-słodko-wredny. Teresa Kwiatkowska prowadzi rolę Siostry Ratched precyzyjnie. Wydobywa z niej nieraz ciekawe tony, choćby ten kiedy opiekuńczość pielęgniarki zastępuje opiekuńczość kobiety i matki. Z plejady pacjentów na szczególne wyróżnienie zasługują role Wojciecha Swiebody (Billy Bibbit) i Piotra Sicińskiego (Martini). Z charakterystycznym zacięciem doktora Spivey przedstawił Wiesław Kowalski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji