Artykuły

"Dziady" w Legnicy

Legnicki Teatr Dramatyczny od początku nie cieszy się najlepszą sławą. Gdy go otwarto, niektórzy wprost kwestionowali jego rację bytu. Byłem na tym otwarciu, zorganizowanym z wielką paradą, Z oszałamiającym bankietem i dogadzaniem gościom, których m.in. zaproszono w najgłębsze podziemia kopalni "Polkowice" oraz na zaplecze firmowego sklepu "Elpo", gdzie kupiłem trudno osiągalne efektowne sztruksiaki. Odbyła się także premiera "Lata w Nohant", zupełnie przyzwoita. Zmobilizowano wówczas niemałe siły do przyspieszonego remontu budynku teatralnego nie tylko przed otwarciem, ale i na później, bo robót jak zwykle na czas nie ukończono, nie mówiąc o usterkach, które trzeba było usuwać. Teatr otoczono dobrą opieką. Oddano mu cały blok na mieszkania dla aktorów, nie było poważniejszych problemów finansowych, kilka milionów w tę czy tamtą stronę nie stanowiło dla władz istotnej różnicy. Budowaliśmy wtedy drugą Polskę, którą właśnie rozdrabniano na małe księstewka; legnickie zaś, dzięki kopalniom i hutom f miedzi, należało do najbogatszych.

Triumfowała wówczas w tym regionie nowobogacka mentalność. Wyczuwało się ją także w pobliżu teatru, co na niektórych wrażliwców działało nieco odpychająco.

Pojawiali się od czasu do czasu głosy, że otwarcie teatru w Legnicy biło decyzją pochopną. Po co jeszcze jeden teatr prowincjonalny- pytano - skoro mamy już j dość w Polsce zespołów słabych, nijakich, wspierających się adeptami? Legnicki teatr, rzeczywiście, choć miał do zaoferowana nie najgorsze warunki finansowe i socjalne, przeżywał - można rzec permanentnie - kłopoty kadrowe. Utrwaliła się więc opinia, że właściwie nie ma co sobie głowy nim zawracać. Coraz rzadziej docierali tam recenzenci, którzy mogliby tę opinię zweryfikować. Zmiana dyrekcji niewiele wpłynęła na ten stan rzeczy.

Tymczasem w teatrze dokonywały się pomału zmiany na lepsze. Józefowi Jasielskiemu nie całkiem udawały się premiery, gdy przeliczał się z realnymi siłami lub wpadał na zbyt ekstrawaganckie pomysły interpretacyjne przy realizacji klasyki.

Udawała mu się wszakże stopniowa stabilizacja zespołu brąz jego uzupełnianie o młodych aktorów, przeważnie wychowanków wrocławskiej filii PWST z Krakowa. Przed dwoma laty poddał swój teatr trudnemu sprawdzianowi, realizując Wesele. I choć przedstawienie nie: było wolne od słabości, teatr wyszedł obronną ręką z tego egzaminu. Może tym przedstawieniem zespół wyzwolił się z kompleksu, gdyż później zdarzyło mu się kilka zupełnie przyzwoitych premier. Wreszcie pod koniec grudnia 1984 roku wystąpił ze swą czterdziestą siódmą premierą: "Dziadami" Mickiewicza, które w zgodnej opinii stałych - niestety, nielicznych - obserwatorów tej sceny - są najważniejszym wydarzeniem artystycznym w jej dorobku.

Oglądałem Dziady 10 lutego, w ostatnim dniu ferii szkolnych. Wypełniona w połowie widownia składała się z publiczności nie organizowanej, kupującej bilety indywidualnie w kasie. W ogromnej większości byli to ludzie, którzy - jak mniemam- oglądali po raz pierwszy Dziady w żywym teatrze. Coś, co mnie uderzyło, to zdumiewająca cisza: z podobnym skupieniem rzadko się można spotkać w teatrze. Rzecz chyba tym bardziej godna odnotowania, że działo się to porą zimową, w mieście, w którym - jak wykazały badania "Dolmedu" - mieszkańcy nagminnie i chronicznie chorują na nieżyty dróg oddechowych, fundowane im przez miejscową hutę. Ale w tym dniu, na tym przedstawieniu widzowie, zapewne nawet sobie nie zdając z tego sprawy, zapanowali nad własną fizjologią. Chłonęli Mickiewicza dosłownie z zapartym: tchem. Trudno nie ulec takiemu nastrojowi -chłonąłem i ja. I bez względu na szczegóły, które mogą w tej inscenizacji budzić większe lub mniejsze wątpliwości, ten fakt muszę wyeksponować i uwzględnić: pierwsze legnickie Dziady wydają się być dla publiczności czymś więcej niż zwykłym przedstawieniem, które wypada lub trzeba "zaliczyć", zdają się spełniać zapotrzebowanie na przeżycie narodowego misterium, ożywienie tkwiących w każdym z nas archetypów, skupionej rozmowy z samym sobą. Nieczęsto to się zdarza w teatrze. W tym prawdopodobnie po raz pierwszy.

Drugie mocne wrażenie związane z legnickimi Dziadami to rola Mariana Czerskiego, odtwórcy postaci Gustawa-Konrada. Mickiewicz napisał ją - jeżeli myślał w ogóle serio o możliwości wystawienia Dziadów w teatrze - dla młodego aktora. Ale pisał ją jako człowiek i poeta dojrzały. I jest w postać Gustawa, który staje się Konradem, wpisany pewien paradoks. Otóż, gdy dobrze się wczytać w Dziady, można dojść do wniosku, że aktorem do udźwignięcia tej roli powinien być człowiek łączący w sobie świeżość, młodość, spontaniczność filomatów i filaretów z dojrzałym intelektem. Mało - powinien on zaprezentować na scenie proces dojrzewania młodego człowieka, dojrzewania, któremu towarzyszy wielkie światopoglądowe trzęsienie ziemi, sięgający świętokradztwa bunt oraz - posługując się językiem prof. Kazimierza Dąbrowskiego - rozpad osobowości oraz jej ponowna integracja na wyższym poziomie. Trudno to wszystko razem postawić aktorowi jako zadanie do wykonania. Na ogół, nawet w wielkich historycznych kreacjach, wykonawca musi nieco "zafałszować" albo Gustawa albo Konrada. Na ogół zafałszowuje Gustawa, gdyż rola ta bywa przeważnie powierzana aktorom dojrzałym.

Oryginalnym osiągnięciem Czerskiego wydaje się mi to, że udało mu się przezwyciężyć ów paradoks, jego Gustaw i Konrad są jednakowo wiarygodni, Konrad nie przestaje być Gustawem, jest Gustawem dojrzałym, a proces jego dojrzewania uległ pod wpływem sytuacji historycznej wielkiemu przyspieszeniu. Wielka Improwizacja jest jakby odbiciem wydarzeń zewnętrznych w jego życiu wewnętrznym, stymulujących proces dojrzewania młodego człowieka do polskości, odpowiedzialności za wartości nadrzędne, stojące powyżej "Ja".

O Czerskim wiem tyle, że jest trzy lata po szkole, że odznacza się wielką pracowitością i przykładną skromnością. W Dziadach ujawnił się jako aktor niepospolitego formatu. Być może jesteśmy właśnie, oglądając to przedstawienie, świadkami narodzin wybitnego aktora. Piszę to z pełną świadomością, wierząc na podstawie opinii zebranych o Czerskim od jego pedagogów, że jego samokrytycyzm jest dostatecznie duży, by nie mogły go zepsuć przedwczesne pochwały.

Jasielski jako realizator Dziadów, który chciał całość zamknąć w trzygodzinnym przedstawieniu, musiał je odpowiednio przykroić. Poza Wielką Improwizacją w pozostałych fragmentach i scenach dokonuje dość radykalnych skrótów, radykalnych, ale nie dowolnych. Stara się bowiem dochować wierności myśli przewodniej poety. Całe przedstawienie wpisuje w klamrę obrzędu Dziadów. Obrzęd ten, z początku naznaczony pogańskim ludowym guślarstwem, przemienia się stopniowo w misterium, w którym przeszłe, opowiadane wydarzenia zaczynają się dziać w "czasie teraźniejszym". Wywołane gusłami "wizje": scena w celi i na balu Senatora stają się niejako realną rzeczywistością, dziejącą się tu i teraz, równocześnie jako przywołana, wspomnieniem przeszłość i jako realne współczesne wydarzenia. Jasielski poświęca dość dużo pięknych fragmentów wszystkich części Dziadów na rzecz klarowności swego scenicznego wywodu: chce chyba pokazać budzenie się, dojrzewanie i rozwój odpowiedzialności jednostki za los narodu. I myślę, że ten wywód skutecznie przeprowadza.

Przedstawienie jest podzielone na trzy części zatytułowane: Obrzęd, Cela i Pan Senator. Do tego jest dodany epilog, w którym Konrad, wywołany jako zjawa (ale zjawa żywa), wygłasza fragmenty Ustępu, kończące się strofą:

Jeśli do was, z daleka, od wolnych narodów, /Aż na północ zalecą te pieśni żałosne U odezwą się z góry nad krainą lodów, - /Niech wam zwiastują wolność, jak żurawie wiosnę.

Sekwencja pierwsza stanowi kompilację II i IV części Dziadów, pozostałe to dwa obrazy części III, przy czym na balu u Senatora pojawiają się też wątki z Salonu Warszawskiego, notabene logicznie i zręcznie wplecione. Pomimo dość radykalnych skrótów całość oddaje nieomal w pełni to, co uważamy za istotę tej dramatycznej "poemy".

W przedstawieniu bierze udział cały zespół aktorski legnickiego teatru, traktując to przedsięwzięcie z ogromną powagą i poczuciem odpowiedzialności. W dniu, w którym oglądałem przedstawienie, aktorzy wykazywali wielkie zdyscyplinowanie, podporządkowując osobiste ambicje celom nadrzędnym. Mógłbym nawet powiedzieć, że momentami pod tym względem jakby przesadzili, np. w scenie bezpośrednio poprzedzającej Wielką Improwizację Konrada, w której bardziej skupili się na stworzeniu emocjonalnego tła niż na zbudowaniu wyrazistych postaci jego więziennych współtowarzyszy. Z doświadczenia wiem jednak, że gdzie aktorom udaje się osobiste aspiracje podporządkować zespołowości, tam nie jest źle z artystyczną świadomością.

W legnickim przedstawieniu poza Czerskim na pierwszy plan wybija się postać żarliwego, natchnionego księdza Piotra, którego gra młody aktor Arnold Pujsza. Wyraziste są postaci Guślarza (Zbysław Jankowiak) i Kobiety (Krystyna Wójcik). Przejmująca, mimo chwalebnej zresztą powściągliwości, jest Krystyna Hebda w roli Pani Rollison. Przekonująco wypadają w rolach oprawców i zdrajców: Sławomir Matczak (Senator), Tadeusz Kamberski (Doktor), Józef Gmyrek (Pelikan).

Legnickie Dziady odniosły sukces godny specjalnego odnotowania. Mianowicie na przedstawienie dojeżdżają miłośnicy, teatru z Wrocławia. Co prawda, świadczy to nie tylko o pojawieniu się w Legnicy wartościowego przedstawienia, ale i o wygłodzeniu teatralnym wrocławian. To drugie to zupełnie odrębny i poważny temat do osobnych rozważań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji