Aukcja żywych obrazów
"Kordian" w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Tadeusz Nyczek w Przekroju.
W przerwie trochę pokłóciliśmy się z sąsiadką. Ona twierdziła, że to fotoplastykon, ja - że aukcja żywych obrazów. Właściwie wychodziło na to samo.
Zasada była taka, że ruchome dzieła wnosiły się na scenę, demonstrowały swoje uroki, po czym znikały w kulisie na rzecz następnych. Niektóre były wnoszone kilkakrotnie; widać oferentowi szczególnie zależało na ich dobrym sprzedaniu. Te z namalowaną historią narodową wykonane były zazwyczaj w tonie ostrego ekspresjonizmu. Szczególne wrażenie robiły upiorne zjawy wojaków polskiej sprawy, od chłopców po starców, podobnie jak figury diabolicznych darni monotonnie zawodzących swoje dworskiej rytuały. Szło zapewne o dowód na niereformowalność stereotypów polskiej historii Kilka obrazów namalowano w tonacji sentymentalnej; te przedstawiały młodych kochanków w różnych konfiguracjach personalnych. Znawcy usiłowali dopatrzyć się podobieństwa do znanego romantycznego malowidła pod tytułem "Kordian". Ustawali jednak rychło w wysiłkach, poprzestając na oglądaniu demonstrowanych płócien i domyślaniu się, które wyszło spod ręki Matejki, a które Malczewskiego, Wojtkiewicza bądź Kantora. W drugiej części pokazu, ku zaskoczeniu wszystkich, dwie postaci, w których rozpoznano Krzysztofa Zawadzkiego i Marcina Kuźmińskiego, zeskoczyły z obrazów i przemówiły ludzkim głosem, doskonale wcielając się w braci Mikołaja (cara) i Konstantego (księcia).
Przy szatni pytano o Kordiana, ale nikt go nie widział.