Artykuły

"Klątwa": prowokator mnie nie ruszył

Poszliśmy na ten spektakl z czystej ciekawości i nie żałujemy, bo teraz dokładnie wiemy, jaki typ teatru nas nie interesuje. A rzecz trzeba nazwać po imieniu: nie interesuje nas teatr propagandowy i politycznie zaangażowany, który w rzeczywistości nie kryje nihilizmu i autoironii, bo między wierszami mówi wprost widzowi, że dał się nabrać i zapłacił za świadomą prowokację w wykonaniu reżysera i zaangażowanych przez niego aktorów - po obejrzeniu "Klątwy" Teatru Powszechnego z Warszawy w Słupsku pisze Zbigniew Marecki w Głosie Pomorza.

Wystarczy ch... i wątek Kaczyńskiego, aby w dzisiejszej Polsce od jednych dostać brawa na stojąco, a innych zachęcić do gorączkowych demonstracji z krzyżem w ręce. Taki wniosek przyszedł do głowy mojej żonie, gdy wyszliśmy z hali Gryfia w Słupsku, gdzie zobaczyliśmy spektakl "Klątwa" z Teatru Powszechnego w Warszawie w reżyserii Chorwata Olivera Frljicia, który od kilku tygodni budził wielkie emocje w Słupsku.

Całkowicie się z nią zgadzam, a podkreślam, że to jej myśl, żeby nie było, że ukradłem własność intelektualną mojej własnej żony. Obydwoje poszliśmy na ten spektakl z czystej ciekawości i nie żałujemy, bo teraz dokładnie wiemy, jaki typ teatru nas nie interesuje. A rzecz trzeba nazwać po imieniu: nie interesuje nas teatr propagandowy i politycznie zaangażowany, który w rzeczywistości nie kryje nihilizmu i autoironii, bo między wierszami mówi wprost widzowi, że dał się nabrać i zapłacił za świadomą prowokację w wykonaniu reżysera i zaangażowanych przez niego aktorów.

W tytule tego komentarza napisałem, że objazdowy prowokator mnie nie ruszył, bo w tekście sztuki tak wprost definiuje reżysera jedna z aktorek, która jako postać sceniczna nie ukrywa, że niezbyt jej się podoba to, co reżyser kazał jej robić i mówić. Ten zabieg z punktu widzenia twórców "Klątwy" jest fantastyczny, bo podkreśla, że wszystko, co się dzieje na scenie, jest umowne i totalnie teatralne, a wtedy można robić, co się chce, włącznie z nałożeniem ch... na gipsową postać papieża Jana Pawła II, publicznym jego ssaniem, ścinaniem elektryczną piłą krzyża czy też zachęcaniem do zorganizowania w teatrze zbiórki na wynajęcie zabójcy Jarosława Kaczyńskiego, z czego ostatecznie reżyser się wycofał, bo kazał aktorce przeczytać fragment z Kodeksu karnego, mówiący o tym, że byłoby to karalne.

Oczywiście w warszawskim spektaklu nawiązanie do "Klątwy" Wyspiańskiego jest dość umowne. W praktyce chodzi o wprowadzenie modnych współcześnie motywów, że księża to uwodziciele kobiet, które zawsze ostatecznie zostają ofiarami społecznymi. W rzeczywistości bowiem ten spektakl jest rodzajem teatru zaangażowanego - stąd świadome przywołanie Bertolta Brechta w scenie początkowej - zbudowanego z popularnych motywów publicystycznych: pedofilia w Kościele, obrona praw kobiet, antyklerykalizm, problem imigrantów czy dyskusja o formule współczesnego patriotyzmu.

Puenta jest nihilistyczna, bo pod koniec sztuki aktorzy ścinają krzyż i wygaszają żarówki ułożone w kształcie polskiego orła w koronie, a więc - poza kasą zarobioną przez reżysera i poniżających się na scenie aktorów (scena z ch... wkładanym w fotografię z twarzą reżysera z otwartymi ustami) - właściwie nic nie pozostaje. Jeśli więc pod koniec XIX wieku panował nihilizm, to współcześnie dołożono do niego cynizm. Po co więc chodzić do tak przygnębiającego teatru?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji