Artykuły

Mrożek jak z Czechowa

"Garbus" w reż. Marka Fiedora we Wrocławskim Teatrze Współczesnym Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Marek Fiedor próbuje odczarować Mrożkowego "Garbusa" - tekst napisany w 1975 roku, który do momentu premiery Wrocławskiego Teatru Współczesnego doczekał się zaledwie dziewięciu inscenizacji. Tej ostatniej brakuje wyraźnego akcentu na którykolwiek z licznych wątków pojawiających się w tekście

Tak umiarkowaną - w porównaniu z innymi dramatami Mrożka - popularność "Garbusa" można traktować jako świadectwo bezradności potencjalnych reżyserów wobec tekstu. Trudno się jej dziwić - o "Garbusie" można powiedzieć, że jest to rzecz o manipulacji, tej w skali mikro, sprowadzonej do relacji między dwójką ludzi, ale też makro, dotykającej całego społeczeństwa. Jest to też opowieść o tym, z jaką łatwością można zarazić ludzi wokół nas wrogością do wszystkiego, co wyrasta poza standard, uznawaną społecznie normę.

Tu figurę innego, obcego ucieleśnia tytułowy Garbus (Maciej Tomaszewski), gospodarz pensjonatu, do którego przybywają Baron (Wiesław Cichy) z Baronową (Zina Kerste), Onek (Krzysztof Boczkowski) z Onką (Maria Kania) oraz tajemniczy Student (Marcin Łuczak), którego śladami podąża tajny agent Nieznajomy (Maciej Kowalczyk). Jest też "Garbus" historią o władzy, o stosunkach zależności w pozornie tylko demokratycznym społeczeństwie. Przy czym wszystkie te tematy pojawiają się w napięciach psychologicznych między piątką postaci, w tym - dwiema parami, co sprawia, że jest "Garbus" również narracją o grze miłosnej, albo może o grze, w której stawką są miłość i szczęście. A ponieważ nie mamy do czynienia z trzymającym w napięciu telewizyjnym serialem, nie będzie spoilerem, jeśli zdradzimy, że w tej grze nie będzie zwycięzców, a wyłącznie przegrani.

Cały kłopot ze spektaklem Fiedora polega na tym, że trudno po wyjściu z teatru odpowiedzieć sobie na pytanie, co ten wrocławski "Garbus" próbuje nam opowiedzieć o nas dzisiaj. Bo to, że próbuje, widać na pierwszy rzut oka - reżyser wraz autorką kostiumów Niką Jaworowską odrzuca kontekst przełomu XIX i XX wieku, ubiera aktorów we współczesny kostium, wyposaża ich w laptopy i smartfony, każe im śpiewać "Wolność kocham i rozumiem" i powtarzać gest obywateli stających pod Sejmem, naprzeciw policyjnych barierek w obronie wolnych sądów i konstytucji, tyle że w przestrzeni spektaklu wszystkie te elementy niewiele znaczą. Nie dodają siły spostrzeżeniom Mrożka i bynajmniej nie przenoszą naszkicowanych przez niego sytuacji we współczesny kontekst.

Podstawowe kwestie pozostają nierozstrzygnięte. Nie wiemy np., kim jest współczesny Baron - ulubieńcem władzy czy może celebrytą? Nie dowiadujemy się, kim jest tytułowy Garbus i dlaczego twórcy spektaklu każą mu nosić zakopiański kostium. Dużo trafniejszym rozwiązaniem jest podwójność tej postaci - na wyświetlanej w głębi sceny projekcji oglądamy go na pustej widowni, jak momentami z umiarkowanym zainteresowaniem, częściej ze znużeniem przygląda się rozgrywkom piątki pozostałych bohaterów.

Chcesz wiedzieć, czym żyje Wrocław? Zapisz się na nasz codzienny newsletter, a nic Cię nie ominie

W efekcie najbardziej wiarygodnie wypada w tym spektaklu nie próba naszkicowania jakiejś kameralnej ze względu na liczbę bohaterów panoramy społecznej, ale sieć psychologicznych napięć między postaciami Barona i Baronowej, Onka i Onki oraz Studenta. Momentami można odnieść wrażenie, że Fiedor inscenizuje Mrożka, jakby brał na warsztat Czechowa, odsłaniając wewnętrzną pustkę i głód miłości scenicznych postaci, które próbują zapełnić swoimi maskami, manipulacjami i prowokacjami. To ta pustka sprawia, że świat wokół nich podczas tego krótkiego wypadu na letnisko ulega nieodwracalnemu rozkładowi - znika trawa, odsłaniając zniszczony parkiet, okazuje się, że śnieżnobiałe pokrowce kryją zniszczone krzesła i fotele, z których wystają sprężyny oraz martwy, kulejący, wykastrowany, bo pozbawiony strun fortepian.

Niewątpliwą zaletą tego spektaklu jest gra aktorska - Kerste i Cichy, Kania i Boczkowski, Łuczak i milczący przez większą część spektaklu Tomaszewski, tworzą na scenie dobry, zgrany zespół, bez którego te króciutkie momenty zwarcia w relacjach między postaciami nie miałyby szansy zaistnieć. No i taneczne solo Wiesława Cichego - bo choć podczas niemal dwugodzinnego spektaklu napięcie nieraz siadało, a dramaturgiczna funkcja tej sceny nie jest oczywista, to warto było wytrwać dla tego trzyminutowego popisu. Który daje jakieś pocieszenie - skoro w relacji z samym sobą można odnaleźć taką wewnętrzną spójność i szczerość zarazem, to może jednak nie wszystko stracone.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji