Artykuły

Na co dzień nieczęsto spotykamy bohaterów

- Płock jest jedynym miastem, które ma utrwalone najważniejsze wydarzenia w formie widowisk - od Masława i Krzywoustego po Bitwę Warszawską. Warto z tym pojeździć po Polsce, także po to, by zdopingować innych: poszperajcie we własnej historii, na pewno macie coś wartego przypomnienia - z Bohdanem Urbankowskim, autorem sztuki "Gwiazdy rdzewieją na dnie Wisły", przed premierą w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku rozmawia Lena Szatkowska w Tygodniku Płockim.

6 października w Teatrze im. Szaniawskiego odbędzie się prapremiera twojej najnowszej sztuki. Tym dramatem napisanym specjalnie dla płockiej sceny, nasz teatr włącza się w obchody 100-lecia odzyskania niepodległości.

- Od razu dopowiem: nasz teatr uczcił niepodległość jako pierwszy w Polsce już w 1988 roku. Wówczas zakończyliśmy PRL i wystawiliśmy sztukę "Żelazne kwiaty". I wtedy po raz pierwszy po wojnie pojawił się na scenie Piłsudski. Trochę mieliśmy szczęścia, bo wpasowaliśmy się w odwilż nazywaną potem rokowaniami w Magdalence - nie mając pojęcia, że coś takiego się odbywa.

Tylko szczęścia czy odwagi?

- Także odwagi, także ryzykanckiej pracy. Dyrektorzy innych teatrów grali farsy, a my postanowiliśmy przypomnieć Piłsudskiego. Władze zgłupiały, co chwilę dzwoniono do Warszawy i wciąż nie wydawano zgody na wystawienie "Żelaznych kwiatów". A my już robiliśmy swoje - niemal konspiracyjne próby w gabinecie dyrektora Grochoczyńskiego, który zagrał Marszałka. W końcu zgoda przyszła, ale bardzo późno. Byli pewni, że nikt w takim tempie sztuki nie zrobi. Wyjdzie na to, że władza już jest liberalna, tylko teatr dziadowski. A my sztukę mieliśmy prawie gotową! Pełny sukces, publiczność dowoziliśmy nawet autokarami z Warszawy. Poszedłem za ciosem i zacząłem sztukę o bolszewickich gwiazdach, niestety odwilż się cofnęła...

W 1991 ruszyliśmy z widowiskami historycznymi. Płock jest jedynym miastem, które ma utrwalone najważniejsze wydarzenia w formie widowisk - od Masława i Krzywoustego po Bitwę Warszawską. Warto z tym pojeździć po Polsce, także po to, by zdopingować innych: poszperajcie we własnej historii, na pewno macie coś wartego przypomnienia.

Gwiazdy, Wisła, rdza. Jak skomentujesz tytuł?

- Tytuł ma wymiar ogólny, symboliczny, ale i prywatny. Ogólny to po prostu pięcioramienna gwiazda według znanej metafory Trockiego. Oznaczała komunizm zalewający pięć kontynentów. Niezależnie od ozdobnej demagogii była symbolem śmierci, nienawiści klasowej, strachu i największego w dziejach oszustwa. Takie gwiazdy zdobiły tysiące gmachów w każdym mieście, były doczepiane do sztandarów i czapek, a po II wojnie

Rosjanie kazali je doczepić do wszystkich prawie godeł i flag demoludów. Na szczęście barbarzyńcy donieśli te gwiazdy tylko do Wisły, tam porzucili i uciekli na step. I tu dochodzi wątek prywatny. Kiedyś, chyba w tym samym czasie, kiedy napisałem taki wiersz wyliczankę o zastraszanych komunistach, których nie należy się bać, bo to oni się wszystkiego boją, napisałem też wyliczankę o najeździe sowieckim, który dotarł do Wisły. Wyliczałem trochę "darów" rdzewiejących na dnie: armaty, dzieła Lenina, wąsy Stalina, ostre noże, pulomioty, nuty Międzynarodówki, kołchozy, łagry, kastety. Wszystko tam leży i rdzewieje. I pointa: a najbardziej rdzewieją gwiazdy. Wiersz był za słaby, żeby go umieścić w tomiku, nawet podziemnym, ale jakoś ocalał w tytule sztuki.

W sztuce pojawiają się postacie autentyczne, związane z historią miasta. Kogo zobaczymy wśród bohaterów?

- Losy bitwy o Warszawę decydowały się w trzech miejscach: pod Ossowem, w Płocku i nad Wieprzem. Gdyby Płock padł, bolszewicy powtórzyliby manewr Paskiewicza, zdobyli Warszawę od zachodu i pognali na podbój Europy. Historia zapamiętała chłopców, którzy bronili Lwowa, Lwowskie Orlęta. Ja przypominam Płockie Orlęta, jak 14-letni Antolek Gradowski czy jego rówieśnik Stefek Zawidz-ki, ale także tych, którzy przeżyli - Józka Kaczmarskiego czy Tadzia Jeziorowskiego. Zostali odznaczeni przez Piłsudskiego Krzyżami Walecznych. Jednym z bohaterów dramatu jest Stanisław Berezowski, który zginął, bo kierownik punktu opatrunkowego, niejaki Jakub Magalif nie udzielił mu pomocy. Przypominam też kapitana Głogowieckiego, który zginął już 18 sierpnia pod Trzepowem.

Losy wojny rozstrzygnęła ofensywa Piłsudskiego znad Wieprza, która kolejno zmiatała czerwone armie. Po drodze odbito z rąk bolszewików Maciejowice. To było jak zmazanie dawnej klęski Kościuszki, jak odwrócenie historii. Niestety mieszkańcy Maciejowic do dzisiaj wolą czcić klęskę niż zwycięstwo.

Piłsudski też wyjdzie na scenę. To kolejna dedykacja, po książkach i dramacie "Czarny pierścień". Dlaczego wciąż wracasz do tej postaci?

A kto jeśli nie on? Gdybym napisał o pomniejszych Polakach pomijając najwybitniejszego, popełniłbym kłamstwo potrójne: historyczne, moralne i artystyczne. Piłsudski poświęcił pół wieku życia walce o niepodległe państwo - konspiracja szkolna, spisek na cara, za który poszedł na Sybir, PPS, Legiony, wojna z bolszewikami. To on wprowadził w Polsce demokrację parlamentarną i on potrafił ją nieco zdyscyplinować, gdy posłowie zaczęli się zachowywać tak, jak dziś "puczyści" z PO i Nowoczesnej. Owszem, byli inni, był Witos, Dmowski, Korfanty, ale oni byli do końca "partyjni", reprezentowali interesy pojedynczych partii, do tego mieli za sobą lata kolaboracji z władzami zaborczymi. To byli ludzie różnych etosów.

A jak mają się losy scenicznych bohaterów do prawdy?

- To jest największy problem. Nie da się powtórzyć wydarzeń w skali 1:1. Co najwyżej można w sztuce przekazać prawdę etyczną: żeby bohaterowie byli bohaterscy, tchórze - tchórzami. Jest też i druga reguła: nie nudzić ucząc i nie kłamać bawiąc. Bo można zrobić opowieść pełną przygód, takich "Trzech muszkieterów", ale każdy, kto w oparciu o nią zacznie opowiadać historię Francji wyjdzie na idiotę. Ja chciałem przekazać i fakty, i wartości moralne i nie znudzić. To ogromne wyzwanie. Zakładałem, że jeśli się będzie szukać, to znajdzie się prawdziwych bohaterów, ale potrzeba długo, wytrwale szukać. Miałem szczęście, bo zostałem stypendystą Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku, przekopałem stosy dokumentów - ale znalazłem. Bez tego dramat by nie powstał. Bohaterem spod Warszawy jest Mieczysław Słowikowski, późniejszy organizator wywiadu polskiego i angielskiego, który zmarł w randze generała.

Mogłem wybrać, a przy okazji musiałem prostować parę mitów. W publicystyce emigracyjnej znalazłem wzmianki o zwycięstwie "ułanów Andersa" pod Maciejowicami 16 sierpnia 1920. Ze sformułowań wynikało, że chwała należy się Andersowi. Ma on wspaniałe karty z czasu II wojny, ale akurat podczas Maciejowic leżała ranny w szpitalu, a szarżami na bolszewików dowodził rotmistrz Jerzy Dzwonkowski. Ranny wrócił na pole bitwy, znów dowodził, dostał Virtuti. Dzwonkowskiego w 1940 roku zamordowano w Charkowie.

Bohaterowie sztuki mają jakieś wątpliwości czy bronić ojczyzny, walczyć o wolną Polskę?

- Walka o niepodległą Polskę to po prostu walka o własną wolność, własną godność. Wolność to część definicji Polaka. Taki mamy kod kulturowy. Kto nie kocha wolności, nie jest Polakiem. Jak mówiłem, chciałem przekazać prawdę o tamtych latach. A były to przecież lata wojny, ale i trudnych miłości. Sztuka opowiada historie trzech takich miłości - jakby przeciwko wojnie. Mówi o wspaniałej dziewczynie, która ocaliła swego ukochanego, choć zwątpili już nawet lekarze. Jest też wątek szpiegowski, są wizje senne, bo przecież w snach spędzamy blisko połowę życia. Sam jestem ciekaw jak reżyser i aktorzy dadzą sobie radę z tak trudnym i różnorodnym materiałem. Z racji szczupłości zespołu niektórzy będą grali po dwie role. To trudny egzamin dla teatru.

Czy współczesnego widza można przekonać do patriotycznych tematów? W jaki sposób przypominać dzisiaj "zamierzchłe" dla niektórych czasy?

- Nie chodzi o to, żeby przekonywać. Raczej o to, by pokazać możliwości innego życia, bo to, które nas otacza często też oszukuje: że tak i tylko tak być musi, ludzie tylko tacy jak sąsiedzi i tak dalej. Dzieła pokazują możliwości innej jakości życia, proponują różne wzorce do wyboru, całe światy spoza horyzontów. Lecz dzieła za nas. nie wybiorą. Żyjemy w różnych kręgach miłości - do rodziny, do rodzinnego miasta, do narodowej wspólnoty. Dzieło sztuki niby opowiadając o różnych miłościach jest zarazem testem dla odbiorcy: do jakiej miłości dorósł, do jakiej jeszcze nie, czy jest mężczyzną, który potrafi uczestniczyć w pracach wielkich, na miarę historii czy jest tylko prymitywnym ssakiem składającym się z jamy gębowej i paru nieważnych dodatków. Jest wielu, którzy chcą na tym etapie ewolucję zakończyć. Gdy mowa o utworach historycznych, to wprowadzają one dodatkowe parametry jakimi są przeszłość i przyszłość, tradycja i misja. Znajomość przeszłej drogi pozwala przewidzieć dokąd prowadzi, znajomość dokonań dawnych bohaterów pokazuje, co było możliwe. Stanowi także wzorce, pokazuje, że można być doskonalszym, a życie może być piękniejsze. Na co dzień nieczęsto spotykamy bohaterów, nie często jesteśmy świadkami wielkich czynów. Dzieła sztuki nam je podpowiadają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji