Artykuły

Arkadia i terror

"Leonce i Lena" jest jednym z tych osobliwych, utworów, które, nie narażając się na zarzut tendencyjnego zdeformowania treści, można odczytywać na kilka sposobów. Już sam moment powstania tego dzieła w bliskim sąsiedztwie "Śmierci Dantona" traktującej o rewolucji i ogólnie rzecz biorąc moralistyczno-populistycznego dramatu "Woyzeck" skłania do rozpatrywania tej romantycznej komedii w perspektywie społecznej i politycznej. Marionetkowe państewko z głupawym i pretensjonalnym królem na czele, bezmyślny i zabiedzony, manipulowany lud stałby się wówczas dominantą interpretacyjną. Z drugiej strony, na tle tamtych ostrych, realistycznie okrutnych sztuk "Leonce i Lena" mogłaby się wydawać beztroskim, pogodnym intermedium, owocem twórczego wytchnienia. Ale także całkowicie świadomą kontynuacją - poszukiwań myślowych Dantona, w ich warstwie egzystencjalnej poprowadzoną w stylu romantycznym próbą bezkrwawych, rozwiązań, udaną wyprawą do arkadii, gdzie piękna królewska para mierzy czas według zegara kwiatów i owoców.

W Teatrze Na Woli Widzimy taką właśnie russowską arkadię, tyle tylko, że opatrzoną znakiem ujemnym. Arkadia została tu przedstawiona jako nuda, opanowująca ludzi sennym terrorem stagnacji. Jeśli jest to zgodne z intencjami reżysera, to trzeba powiedzieć, że jest to ujęcie przewrotne lecz obosieczne. Konsekwentnie bowiem niweczy wszelki dynamizm i napięcia zawarte w utworze. Ci, którzy znaleźli się w strefie arkadyjskiego terroru błogości, posiadają, możliwość tylko pozornego działania, nie zdając sobie sprawy ze swych, uwikłań. Bo terror ten nie jest specjalnie dotkliwy i odczuwalny, jego groza polega właśnie na tym, że człowiek poddaje mu się bezwiednie.

Samoregulujący się a przez to inercyjny, zamknięty układ baśniowego księstwa nie jest przez nikogo narażony, z zewnątrz ani od wewnątrz, na jakiekolwiek zakłócenia. Marionetkowy Król Piotr bez cienia , obaw o przyszłe funkcjonowanie państwa przekazuje władzę w ręce nie dość dojrzałego do roli władcy syna. Gdy Leonce dla pańskiej rozrywki wyśmiewa Przewodniczącego Rady Stanu zdaje się to być bez znaczenia, Przewodniczący nie traci nic na swym honorze i godności. Obdarci, zabiedzeni chłopi ze sprzeciwem jedynie w plączących się od pijaństwa nogach, bez najmniejszego odruchu niezadowolenia wezmą udział w pochodzie weselnym. Policjanci, łagodnie mówiąc, niezbyt bystrzy, z umiarkowanym zapałem i fachowością zabierają się do poszukiwań jakiegoś niebezpiecznego osobnika - widocznie nie jest on prawdziwie niebezpieczny. Wreszcie młodzi państwowi narzeczeni mogą uciekać przed sobą do woli i tak odnajdą się na legalnym kobiercu po powrocie z ostatniej - kawalerskiej eskapady. Cokolwiek by się zaczęło dziać w tej sztuce musi się skończyć dobrze, to znaczy powrócić do ustalonej oficjalnie sytuacji.

W tym duchu oczywistości, znanej wszystkim - od początku do końca bajki poprowadził spektakl reżyser Krzysztof Zaleski. W skromnej, prostej i funkcjonalnej scenografii Ewy Starowieyskiej postaci odgrywają, ma się wrażenie, że po raz tysięczny i z niejakim już znudzeniem - swoją historię. Niespiesznie, starając się zabawić samych siebie, z dystansem wobec stylu opowieści, jakby opatrując ją nieustającym, cudzysłowem. Jest to cudzysłów niezbyt sprecyzowany, nie wskazujący jasno na ukryte treści i problemy, jakie widz powinien w romantycznej baśni odczytać. Wiadomo, że idzie tu o ośmieszenie, nie wiadomo z jakiego punktu widzenia. Tadeusz Łomnicki z namaszczeniem celebruje pokraczność i podejrzanej rangi myślicielstwo Króla Piotra, sprawiając wrażenie, jakby ten władca był w pełni świadomy własnej karykaturalności. Dlatego humor w znikomym tylko stopniu przedostaje się poza granice sceny, już w zarodku sam siebie znosi i kompromituje. Nic tu nie dzieje się na serio, choć czasem o owym, gdzieś istniejącym serio przypomina. Romantyczna postać Leonce'a kojarzy się już to z Romeem w dziedzinie miłosnej, już to - w scenie drwin z Przewodniczącego - z naigrywaniem się Hamleta z Poloniusza. Ale przy tym wszystkim sam Leonce pozostaje postacią nieznaną, znane są tylko jego perypetie Grzegorza Wonsa, który debiutuje celnie i z dużym talentem w tej trudnej, finezyjnej lecz pozostawiającej niedosyt roli, chciałoby się ujrzeć w rolach, innych, pełniejszych, takich właśnie jak Romeo czy Hamlet. Młodość pozostałych wykonawców, wśród nich kilkorga tegorocznych absolwentów warszawskiej wyrównuje zrozumiałe niedostatki rzemiosła i przydaje spektaklowi "Leonce'a i Leny" wiele życia. Wyglądająca spoza aktorstwa naturalność stała się przeciwwagą dla statycznej i skonwencjonalizowanej baśni. Baśni już nie romantycznej, bo częściowo skostniałej, częściowo zaś wyśmianej.

Z przedstawienia "Leonce'a i Leny" żaden morał obowiązkowy - na szczęście nie wynika. Można więc bez dodatkowych obciążeń smakować jego nieco monotonny wdzięk i elegancję. Ale, można też umieścić go w perspektywie dotychczasowego repertuaru Teatru Na Woli i doszukiwać się w nim prezentacji kolejnego - modelu sytuacji społecznej, w, jakiej może znaleźć się człowiek. Byłaby to sytuacja, kiedy to właściwie jest całkiem dobrze, ale w gruncie rzeczy trudno do wytrzymania, kiedy skłonnym jest się sądzić, że pozorny konflikt komiczny, więcej zawiera beznadziejności niż tragedia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji