Artykuły

Jaka rzeczywistość, taki i teatr

"Aktorzy koszalińscy, czyli komedia prowincjonalna" Piotra Rowickiego w reż. Piotra Ratajczaka z Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie i "Bzik. Ostatnia minuta" Jana Czapllińskiego w reż. Eweliny Marciniak z Teatru Współczesnego w Szczecinie na Festiwalu Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Najkrótsza relacja z dotychczasowego przebiegu XVIII Festiwalu Dramaturgii Współczesnej ..Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu mogłaby brzmieć tak: "Repertuar zaskakuje, publiczność dopisuje, wszystko gra".

Dla miłośników teatru festiwal "Rzeczywistość przedstawiona" to często jedyna okazja obejrzenia spektakli, zrealizowanych w tak odległych od nas miastach, jak Szczecin, Koszalin, Kalisz, Wałbrzych czy Rzeszów. A to tam właśnie rodzą się często propozycje intrygujące i prowokujące do gorących dyskusji. Jest jeszcze jeden istotny element, podnoszący atrakcyjność zabrzańskiego konkursu, w którym - z założenia - o nagrody walczą autorzy (!) sztuk. Nie da się ukryć, że to sceny z mniejszych ośrodków wykazują się większą odwagą w sięganiu po współczesną dramaturgię niż teatry, powiedzmy, wielkomiejskie.

Prowincja? A gdzie to jest..?

Tak jak Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie, którego "Aktorzy koszalińscy, czyli komedia prowincjonalna" [na zdjęciu] byli pierwszym spektaklem prezentowanym w konkursie. Dramaturg Piotr Rowicki oraz reżyser i współautor tekstu Piotr Ratajczak to już uznani twórcy, ale w powstaniu przedstawienia aktywnie uczestniczyli również aktorzy, niezajmujący się przecież na co dzień pisaniem sztuk. W efekcie powstał spektakl, inspirowany filmem Agnieszki Holland pt. "Aktorzy prowincjonalni", ale inkrustowany autentycznymi losami osób pracujących - czasem od lat, czasem od kilkunastu miesięcy - na koszalińskiej scenie. To gorzko-zabawna opowieść, w której trudno (i to się chwali!) odnaleźć granicę między prawdą, fikcją i uogólnieniem. W której odbija się cała frustracja artystów, co chwila słyszących, że są "z prowincji", choć przecież nie brakuje im talentu, zapału i ambicji. Których wreszcie, i to wykrzykują ze sceny, irytuje fakt, że "wielcy" reżyserzy przyjeżdżają często do małego miasta tylko po to, żeby zachałturzyc i zarobić, choć oni, aktorzy, marzą o prawdziwych artystycznych wyzwaniach. Jest jeszcze swoista wartość naddana tego przedstawienia, przyjętego w Zabrzu owacją na stojąco. Spod historii konkretnych ludzi, pracujących w konkretnym mieście, wyłania się refleksja szerszej natury. A raczej pytanie: czy ten spektakl na pewno dotyczy tylko aktorów...?

Dzicy? A którzy to,. którzy...?

Z teatrem w teatrze, choć na przeciwległym biegunie, widzowie festiwalu spotkali się też w spektaklu "Bzik. Ostatnia minuta" Teatru Współczesnego w Szczecinie, w reżyserii Eweliny Marciniak. To również przedstawienie inspirowane niegdysiejszym tekstem. Tym razem Witkacego, a momentami słynnym przedstawieniem "Bzik tropikalny" Grzegorza Jarzyny z 1997 roku.

"Bzik. Ostatnia minuta" jest jednak sztuką oryginalną, świetnie skomponowaną przez Jana Czaplińskiego, zachowującego klimat i Witkacowską wizję tropikalnego szaleństwa, ale osadzającego tekst dziś, w Polsce, a jak trzeba, to dosłownie... w Teatrze Nowym w Zabrzu. Ogromny, wręcz ryzykowny margines improwizacji zakłada bowiem w tym spektaklu współuczestnictwo publiczności. I nie ma zmiłuj, jak cię aktor sobie upatrzy...

Zabrzańscy widzowie dzielnie zresztą tę interakcję wytrzymali. Istotą spektaklu Eweliny Marciniak nie jest jednak sztuczka w zabawę z widzami, ale to, jak reżyserka wykorzystuje możliwości i magię teatru. A wykorzystuje, rzec można, do cna. To piękny teatr, za jakim wielu widzów tęskni, choć w żadnym razie nie teatr "pluszowych foteli". Pulsujący rytm przedstawienia, ożywające obrazy starych mistrzów, gra świateł (Katarzyna Borkowska), intrygujące przenikanie się płaszczyzn czasowych i geograficznych, kapitalny muzyczny miks dalekowschodnich i współczesnych rytmów Mai Kleszcz. Wszystko to, wsparte precyzyjnym aktorstwem (świetne "wychodzenie z roli"), składa się na wciągający portret zarozumiałych Polaków, protekcjonalnie (choć nie bez ciekawości) traktujących choćby Azjatów, do których jadą na wakacje "ol inkluzif". Sceniczna przebitka z podróży Krzysztofa Kolumba spaja zaś ówczesne patrzenie Europejczyków na Innych jako na Dzikich z dzisiejszymi czasami. Niby wiemy, że to chluby nam nie przynosi, ale...?

Przedstawienie tandemu Czaplinski-Marciniak ma jedną tylko wadę - finał. Nieznośnie ckliwy i topornie dydaktyczny, jakby twórcy nie wierzyli, że stworzyli przedstawienie niebanalne, ale czytelne od pierwszej chwili. A przecież takie stworzyli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji