Artykuły

Lęki codzienne

Kilka miesięcy temu telewizja przedstawiła nam "Smoka" Eugeniusza Szwarca w kostiumie współczesnym. Bajka dla dorosłych, opowiadająca o zniewoleniu społecznej świadomości przez panujące złe siły, o wykoślawieniu ludzkich charakterów poddanych długotrwałej presji bezwzględnej władzy weszła do naszych mieszkań przez telewizyjne okienko. Chwalono ten spektakl za jego klarowne przesłanie do kipiącej wówczas atmosfery rozkołysanych namiętności, chwalono Władysława Kowalskiego za rolę Burmistrza uległego pod rządami Smoka, a następnie - po upadku tyrana - prezydenta - równie bezwzględnego, jak zgładzony przez Lancelota potwór.

I oto w kilkanaście dni po wygaśnięciu jednego z najostrzejszych naszych konfliktów społecznych z końca marca, na scenie Teatru Współczesnego, w jakże innej atmosferze niż w jesieni roku ubiegłego, oglądamy "Smoka" ponownie. Oglądamy to przedstawienie w czasie, któremu nadzieja przynależy, w czasie, gdy to, co najgorsze zdaje się w przeszłość odchodzić. Wierzymy, że bezpowrotną. Staramy się wierzyć.

Na te okoliczności zewnętrzne wypada zwrócić uwagę, jako że sztuki Eugeniusza Szwarca, nie tylko zresztą "Smok", także "Nagi król" (niegdyś wydarzenie w moskiewskim teatrze "Sowriemiennik") są otwarte na polityczną atmosferę czasu, w którym się je prezentuje. Łatwo poddają się korelacji z wydarzeniami, w których uczestniczy oglądająca je publiczność. Bywało to powodem zarówno sukcesów inscenizacyjnych, jak i porażek. Rzecz w tym, iż materia dramaturgii pisarza radzieckiego jest dość skomplikowana. Jest w niej dramat polityczny, bliski w swej koncepcji ideom Brechta i klimat baśni malowanej pastelowymi kolorami. Występują tu srodzy, lub głupi władcy i mądre królewny, bądź dziewczyny szlachetne na modłę kopciuszka: Króluje w tych sztukach zło i głupota, ale zwycięża - jak to w bajce - miłość i dobro. Dramaturgia Szwarca jest harmonijnym owych przeciwności połączeniem. W teatrze rzecz się rzadko udaje. Coś, nad czym zawsze bierze na ogół górę. Polityka nad baśnią lub odwrotnie. Pozostaje sprawa - w jakim stopniu.

Przedstawienie warszawskie przygotowane przez dwóch inscenizatorów: Krzysztofa Zaleskiego i Janusza Wiśniewskiego, z których pierwszy jest także reżyserem, a drugi również scenografem, jest skomponowane z dużą starannością. Wszystko tu zostało podporządkowane nadrzędnej idei. Dyscyplinie tej podlegają również aktorzy. Jest tu także ciekawa, wyraźnie współtworząca klimat przedstawienia, muzyka Jerzego Satanowskiego z bardzo interesującymi pieśniami-songami, do których teksty napisał Jerzy Górzański. Każda decyzja reżysera lub scenografa, każdy wprowadzony do spektaklu pomysł i zastosowany chwyt jest klarowny w intencjach, konsekwentny i funkcjonalny.

"Smok" na scenie warszawskiej to rodzaj koszmarnego snu z przeszłości, to jakby grzebanie się chwilami, aż masochistyczne, we własnej pamięci. To wszystkie nasze męki poranne i wieczorne, które usta ludziom zamykają, zmuszając do drętwej zgody. To wreszcie jakby rozprawienie się z pamięcią w celu jej oczyszczenia. To także próba przezwyciężenia tej pamięci. Rzecz najtrudniejsza. Można bowiem pokonać ziejącego ogniem trzygłowego potwora, można stosunkowo łatwo obalić nieuczciwego prezydenta, ale to jeszcze nie jest równoznaczne z tryumfem dobra nad złem. Odchodzący Lancelot zwraca uwagę mieszkańcom bajkowego miasta, iż prawdziwa wolność przyjdzie wtedy, gdy każdy z nich pokona smoka w sobie. Testowa zawsze istotne w przedstawieniach sztuki Szwarca, w warszawskim spektaklu nabrały znaczenia szczególnego; jest ono bowiem swego rodzaju walką ze smokiem tkwiącym w ludziach, w ich pamięci, pamięci, której projekcją bywa koszmarny sen. Śnimy go w warszawskim Teatrze Współczesnym.

Scenografia tego przedstawienia zamykająca scenę ciasnym kręgiem kamieniczek odrapanych, brudnych, zawieszająca tuż nad głowami aktorów białe obłoki, sprawia wrażenie jakiejś zaciśniętej pętli czy obroży. Jest duszno w tej ciasnocie, zadymianej jeszcze przez pirotechniczne efekty smoczej obecności. Na tym tle aktorzy często na koturnach, poruszają się niczym nadnaturalnej wielkości marionetki. Jest to świat trochę jak z obrazów Marca Chagalla, jak z rysunków naszego Bruno Schulza. Ponury, obsesyjny.

Swoiste ekspresjonistyczne motto tego spektaklu jest czytelne nie tylko w scenograficznych rozwiązaniach. Jego twórcy nawiązują dość wyraźnie do poetyki teatru Bertolta Brechta, poetyki wyrosłej przecież z ekspresjonizmu. Z tej poetyki wywodzi się właśnie polityczny nurt warszawskiej inscenizacji. Wprowadzone do niej pieśni - songi komentują wydarzenia oglądane na scenie, one współtworzą dystans w stosunku do oddalających się wspomnień. Dla funkcji tych songów w przedstawieniu nie bez znaczenia jest sposób, w jaki wykonuje je chór trzech aktorów oraz koryfeusz, gościnnie występująca we "Współczesnym" - Stanisława Celińska. Jest to niewątpliwie jedna z najciekawszych ról tego przedstawienia.

W wyrównanym zespole aktorskim, bezbłędnie realizującym zadania, na wyróżnienie zasługuje Marian Friedmana jako Szarlemań, ojciec nieszczęśliwej Elzy (Joanna Szczepkowska), przeznaczonej na ofiarę dla Smoka, a gdy ten zginie - upatrzonej na żonę dla prezydenta. W tej ostatniej roli oglądamy Wiesława Michnikowskiego, pokracznego i obrzydliwie uległego burmistrza, a następnie cynicznego despoty. Interesującą rolą tego przedstawienia jest także Lancelot Henryka Borowskiego, choć ten znakomity aktor nie zawsze chyba czuł się najlepiej w kostiumie błędnego rycerza, po trosze Don Kichota i świętego Jerzego.

Przedstawienie w Teatrze Współczesnym jest ważnym sprawdzianem nośności ideowej sztuki Szwarca. Odkrywa ono nowe jej pokłady. Nie obeszło się przy tym jednak bez pewnych rezygnacji. Nie zabrzmiał pełnym głosem finał, w którym zwycięża miłość. Liryczna tonacja sztuki została obniżona. Ale twórcy przedstawienia udowodnili, że mieli do tego prawo. Ukazali nam "Smoka" z perspektywy przełomu marca i kwietnia roku 1981, z perspektywy jakże innej od tej, z jakiej patrzył na utwór Jerzy Krasowski, który dokładnie 20 lat temu (7 IV 1961 r.) przygotował w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie światową prapremierę sztuki nieżyjącego już wtedy Eugeniusza Szwarca (zmarł w roku 1958).

Największą wartością przedstawienia w Teatrze Współczesnym jest mądre wpisanie sztuki w atmosferę wiosny roku 1981, ukazanie jej wielorakich powiązań z rzeczywistością polityczną, jej kontekstów kulturalnych, wreszcie jej odniesień do naszych lęków codziennych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji