Artykuły

Mąż i żona

- Dla nas najważniejsza jest rzetelność w zawodzie, uwagi kolegów, reżyserów, pilnowanie tego, co się robi. Bo zauważam z przykrością, że jest cała grupa aktorów, która istnieje tylko w pismach kolorowych, a w życiu ich nie widziałam na scenie - aktorskie małżeństwo SŁAWIKÓW z Teatru Śląskiego w Katowicach opowiada teatrze i życiu.

Osoby:

Ona: Krystyna Wiśniewska-Sławik [na zdjęciu]

Absolwentka Wydziału Aktorskiego PWSFTViT w Łodzi. Na deskach teatrów w Jeleniej Górze, w Stupsku i Katowicach stworzyła wiele interesujących kreacji aktorskich. Za to ją doceniano i nagradzano; za rolę Elizy Doolitle w "Pigmalionie" Gerge'a Bernarda Shawa dostała Złotą Maskę, za rolę Maureen Folan w "Królowej piękności z Leenane" Martina McDonagha uhonorowana nagrodą Zarządu Oddziału ZASP, a w kwietniu tego roku za rolę Angeliki w "Push-Up 1-3 Ostatnie piętro" przyznano jej nagrodę aktorską imienia Leny Starke.

Obecnie możemy ją oglądać miedzy innymi w spektaklach: "Dom przeznaczony do wyburzenia", "Push Up 1-3 Ostatnie piętro", "Intryga i miłość", "Król Edyp".

On: Wiesław Sławik

Absolwent Wydziału Wokalno-Aktorskiego PWSM we Wrocławiu. Od chwili debiutu kreuje czołowe postacie; w Jeleniej Górze zagrał m.in. Don Juana i Mickiewicza u Adama Hanuszkiewicza (nagrodzony za to został Brązową Iglicą w plebiscycie publiczności i prasy dolnośląskiej), Mistrza Fiora w "Operetce" Gombrowicza czy Mackie Majchra w "Operze za trzy grosze" Brechta. W Teatrze Śląskim, gdzie występuje od 1979 roku, zagrał mnóstwo znaczących ról. Otrzymał dwukrotnie Złotą Maskę - za rolę Gonzala w "Trans-Atlantyku" Witolda Gombrowicza i za rolę Pana Pawła w spektaklu autorstwa Tankreda Dorsta. Wyróżniony dwukrotnie nagrodą Zarządu Okręgu ZASP: za rolę Pchełki w "Antygonie w Nowym Jorku" i Mazurkiewicza w "Żołnierzu królowej Madagaskaru".

Obecnie możemy go oglądać w "Panu Pawle", "Domu przeznaczonym do wyburzenia", "Królu Edypie" i "Gąsce".

Miejsce akcji: garderoba Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Dużo luster, zwykłe krzesła, z głośnika słychać próbę na dużej scenie. Ona ubrana w spodnie, wysokie obcasy, sweterek. Włosy upięte w artystycznym nieładzie. On - w dżinsach, t-shirtcie, marynarce. Siedzą, chodzą, palą, jedzą cukierki, śmieją się, wchodzą sobie w słowo, gestykulują, przekomarzają się, odpowiadają na pytania.

Jesteście Państwo małżeństwem od lat. I to małżeństwem aktorskim. Zdobywacie laury i ponosicie porażki. Czy jesteście zazdrośni o swoje sukcesy, mówicie sobie w duchu: on zdobył Złotą Maskę, a ja miałam w tym sezonie takie wspaniałe role. Albo - Krystyna dostała nagrodę, a ja przecież też nieźle grałem! Nie doceniono mnie!

- Ona (stanowczo): - Nie ma czegoś takiego, my na siebie wpływamy dopingujące Na szczęście jesteśmy dowartościowywani przez los. Ja nie zagram jego ról, Wiesiek nie zagra moich.

- On: - Zmarła niedawno Hanka Bielicka. Mówiła o swoim małżeństwie z Jerzym Duszyńskim tak: "Aktorzy powinni iść łeb w łeb". I my właśnie takie poczucie mamy, że idziemy równo. Raz jedno z nas, raz drugie ma do zagrania większą, bardziej odpowiedzialną rolę, ale nie ma czegoś takiego, co mogłoby być powodem jakichś zazdrości. Gdyby jedno z nas było odstawione na boczny tor z powodu tego, że nie może czy nie umie właściwie zagrać tego czy tamtego, to byłaby inna historia. My wiemy, że tak nie jest, w związku z tym nie rozdzieramy szat i nie jesteśmy o siebie wzajemnie zazdrośni. Jeśli chodzi o sukcesy zawodowe, to bardzo się cieszę, kiedy Krystyna ma wspaniałą rolę do zagrania, kiedy odnosi sukces. Ona też myśli podobnie, gdy mnie się udaje. Takie są nasze relacje i tak rozumiemy małżeństwo aktorskie.

Ona: - Wiemy, że czasami artyści zazdroszczą sobie sukcesów, ba, nawet potrafią siebie nawzajem niszczyć z tego powodu. U nas nic takiego nie dzieje się i nie działo nigdy.

W lipcu będzie 29. rocznica Waszego ślubu. To kawał życia. Przeszliście je bez skandali, spokojnie. Występując w teatrze, wychowując dzieci. Zanim porozmawiamy o rodzinie, to powiedzcie Państwo, jak to się gra razem na scenie. Łatwiej jest czy trudniej czasami?

Ona: - W Katowicach razem zagraliśmy dopiero w Zielonym gilu. Ale tak się składa, że my nie za często gramy ze sobą. Czasami jesteśmy razem w spektaklu, ale niekoniecznie mamy ze sobą do czynienia. Były jednak też takie sztuki, gdzie graliśmy swoich partnerów - na przykład w "Damach i huzarach" i w "Mężu i żonie" Fredry, w "Operetce" Gombrowicza, w "Operze za trzy grosze" Bertolda Brechta.

On: - Gra się i lepiej, i... gorzej. Lepiej dlatego, że ma się większe zaufanie do partnera, bo zna się go na wylot, zna się jego możliwości, lepsze i słabsze strony, jego psychikę...

Ona (wchodzi bezpardonowo w słowo): - Lepiej się gra, bo ja ze zdolnymi lubię grać (śmiech -perlisty!), a gorzej się gra, bo czasami w domu zaczynają się głupie dyskusje. Kto ma rację, a może tak zagramy, a może inaczej... W nieskończoność...

On: - Ale jak się już tak wszystko przenicuje, to jest się pewniejszym tego, że jest to właśnie to, o co nam chodzi. A aktor musi być pewny tego, co robi na scenie - lepiej czy gorzej, źle czy dobrze, ale musi mieć to swoje przekonanie.

Jest rok 1974. Pan występuje w Teatrze im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze. Za rok pojawi się tam Pani Krystyna jako studentka IV roku szkoły teatralnej.

On (tak jakoś marzycielsko): -I nie powiem, żeby to była miłość od pierwszego wejrzenia. Patrząc wówczas na nią ani mi przez myśl nie przeszło, że będzie kiedyś moją żoną. Natomiast coś zaiskrzyło, zaintrygowała mnie bardzo. Tak to powiem. Była jak żywe srebro, rozgadana, roześmiana, prawdziwa sikorka, jak o niej mówiliśmy.

Ona: - Zawsze mnie uczono, że jak się wchodzi do teatru, należy się przedstawiać, i ja byłam na etapie przedstawiania się wszystkim nawet wielokrotnie tego samego dnia. I Wiesiek mnie właśnie w takiej akcji zobaczył.

On (refleksyjnie): - A teraz to różnie z tym bywa... Staramy się dbać o dobre obyczaje, przypominamy o tym delikatnie młodym kolegom.

Pani Krystyna była piękną kobietą, rozszczebiotaną, a pan Wiesław...

Ona (szybko, na jednym oddechu): - Był przystojny jak Adam Mickiewicz, którego zresztą grał, a ja byłam Marylą Wereszczakówną i kochałam go do szaleństwa.

Tak wyreżyserował wówczas ten spektakl Adam Hanuszkiewicz, ale dzisiaj historia nie potwierdza ich miłości, takiej pięknej, romantycznej. Mickiewiczowi bardziej imponował Putkamer, który brał udział w Powstaniu Listopadowym i nie był zły o sprzątnięcie mu Maryli sprzed nosa. Zresztą i tak by jej nie dostał, bo był za biedny.

Ona: - Ale Hanuszkiewicz poprowadził to tak, że oni strasznie kochają się, świata poza sobą nie widzą. Tak to wówczas mówiła historia i my tak to graliśmy. Wiesiek był cudowny... (zamyśla się). Bo myśmy w tym spektaklu tę naszą miłość dopiero odkrywali.

I do Słupska, gdzie zaangażował Was Maciej Prus, pojechaliście już jako małżeństwo.

On: - Przez dwa lata występowaliśmy w Teatrze Muzycznym. Pracowali tam świetni reżyserzy jak Janusz Nyczak, Ryszard Major czy Marek Grzesiński.

Ona: - A we wrześniu 1979 roku zaangażował nas do Teatru Śląskiego ówczesny jego dyrektor Michał Pawlicki. Był moim profesorem w szkole teatralnej, olbrzymi autorytet, wspaniały aktor dramatyczny, wręcz metafizyczny, powiedziałabym. Ale nie muszę reklamować go, bo każdy zna to nazwisko. On był dla nas gwarancją fajnej pracy.

On: - Bardzo ceniłem Michała Pawlickiego. Przystaliśmy szybko na jego propozycję, aby tutaj

osiąść, nie znając w ogóle Śląska, bo nie pochodzimy stąd. Teraz jednak z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że bardzo pokochaliśmy to miejsce i ludzi.

Ona (radośnie): - Nie jestem góralką. Jestem basztardką. Kiedy sąsiadki zobaczyły, że rodzą nam się dzieci, chodzę z brzuchem i wózkiem, czyli, że jestem porządna kobitka, to powiedziały, że jesteśmy basztardy, czyli dostosowaliśmy się do życia tutaj i oni nas zaakceptowali.

On: - To jest szalenie miłe, kiedy widzi się, że ludzie wśród których się mieszka, akceptują cię. A my też ich obserwujemy i możemy powiedzieć, że są to ludzie niebywale sympatyczni, pracowici i szalenie dowcipni, co mnie szczególnie cieszy.

Ona: - Mają taki rodzaj pewnego dystansu i obracania wszystkiego w żart, ale taki dobrotliwy, co najlepiej widać po dowcipach śląskich. Opowiedziany językiem literackim nie jest taki dobry, jak opowiedziany gwarą śląską.

On: - Nie żałujemy przyjazdu tutaj. Inną sprawą jest droga artystyczna.

Pierwsza Pani rola tutaj?

Ona (rozkosznie): - Pamiętam, że było to zastępstwo w sztuce Lepiej byłoby, gdybym się był nie żenił. Miałam piękny kapelusik, taki z budką i piękny kostium, i coś śpiewałam, i było bardzo sympatycznie.

On (poważnie, spokojnie): -Absolutnie to nie jest podlizywanie się komukolwiek, ale przez te lata stwierdziliśmy, że jest tutaj zespół aktorski na bardzo wysokim poziomie. Odpowiedzialny, o dużych możliwościach. Z tymi ambitnymi ludźmi można pracować i wymyślać sporo ciekawych rzeczy.

Dlaczego zatem tak mało słyszy się o Teatrze Śląskim w Polsce. Dlaczego tak mało sukcesów?

On (trochę poirytowany): -To, że się mało słyszy - ale z tym też mogę polemizować - to niekoniecznie wiąże się z małą ilością sukcesów. Naszym zdaniem przez te lata było i jest tu wiele spektakli, które w innej konfiguracji i sprawniejszej reklamie, która ostatnio bardzo dobrze działa i promuje nasz teatr w mieście i kraju, wyniosłyby tę scenę bardzo wysoko. Byłby znany od dawna i doceniany.

Ona: - Graliśmy i w Narodowym w Warszawie, i w Starym w Krakowie, w Moskwie, Wiedniu, Paryżu czy Sztokholmie. Jeździliśmy na festiwale do Torunia, Wrocławia i Kalisza.

On (już opanowany): - Ale to idzie falami. Są okresy, gdy jest o nas cicho, a są okresy, gdy słyszy się o nas więcej. W sumie jednak chyba nie jest źle.

Ona (rzeczowo): - Najważniejszy jest średni poziom spektakli, bo wydarzenia zdarzają się raz na jakiś czas. Bywają spektakle niezbyt udane, ale generalnie w repertuarze powinny być przedstawienia, które nie schodzą poniżej poziomu, którego oczekujemy. Na którym jesteśmy wychowani. (Stanowczo) Jeżeli schodzi się poniżej pewnej poprzeczki to przestaje się lubić ten zawód.

On: - Uważamy, że tak zwane dobre aktorstwo jest aktorstwem obligatoryjnym. Tak w teatrze powinno być i, naszym zdaniem, tak też dzieje się tutaj. Te tęsknoty do wybitnych przedstawień są ciągle. Czy do wybitnych ról. Ale tego czy coś będzie genialne, czy też wręcz przeciwnie, nie wiemy na początku, kiedy zaczynamy próbować.

Aktor jest ostatnim ogniwem w tym ciągu zdarzeń artystycznych. Jest autor, kierownik literacki, inscenizator, reżyser i wielu innych, i wreszcie jesteście Wy, aktorzy, którzy na końcu dołączacie do tego artystycznego dziania się. Ale jeżeli coś nie wyjdzie, to gromy spadają na Was. W głównej mierze. To wy słyszycie buczenie na widowni, szuranie ze zniecierpliwienia i czytacie gorzkie recenzje.

On: - Dla mnie ideałem jest taka współpraca z reżyserem, kiedy obaj mamy równoprawny głos. On czuwa nad całością, ja nad tym, co robię na tym swoim maleńkim wycinku, ale nasze widzenie, nasze myślenie o teatrze musi się w pewnej chwili zjednoczyć. Fakt, po drodze są czasami kłótnie, walki, przekonywania. Ideał jest wówczas, kiedy dogadamy się, kiedy jego propozycje stają się moimi, gdzie ja je akceptuję do końca. I odwrotnie. Ale kłócić się można i nawet trzeba.

Ona (gwałtownie): - Bo z wielu karczemnych kłótni powstawały wspaniałe spektakle - to jest zawód efektów. Jest pięknie, jeśli od razu rozumiemy się i wiem, jak mamy grać, ale bywa i tak, że czasami kłótnie są bardzo ostre.

On: - Wydaje mi się, że wchodzenie w czyjąś wizję bez przekonania jest nieporozumieniem. Widz to natychmiast spostrzeże, że tu człowiek w coś się wtłamsił, że nie jest w tym prawdziwy do końca.

Ona: - Ale mądry reżyser zawsze podkreśla, że jego zadaniem jest nas inspirować. Powiedzieć CO, a JAK - to już muszą zrobić aktorzy. Jego inspiracje my przepuszczamy przez siebie, tworząc określoną postać.

A czy nie dogadaliście się kiedyś z reżyserem?

Ona: - Oczywiście, że tak. Idziemy na najdalej idący kompromis. Ustąpię na tyle, na ile mi pozwala moje myślenie i przekonanie. Reżyser też ustąpi i może gdzieś się spotkamy, bo przecież teatr jest najważniejszy. Jest takie piękne aktorskie powiedzenie, które jest znane od wielu lat. Znają je reżyserzy, że jeżeli narzucają swoją wizję, która jest nie do zrealizowania albo jest po prostu głupia, to aktor mówi: "Oj! bo tak zagram". I mądry twórca to przemyśli... Jestem zwolenniczką tego, aby najpierw zagrać, jak chce reżyser, a później ja proponuję swoją wersję. I wówczas wybieramy to, co jest lepsze albo spotykamy się w pół drogi. Bo to jest tak jak plecenie warkocza. Ten zawód daje nam wiele radości i to jest podstawa naszego życia.

On: - Cieszy mnie ogromnie, że tego widza w teatrze jest coraz więcej. Zauważam odwrót od telewizji i filmu. Ludzie zaczynają chodzić do teatru, tam gdzie jest żywy człowiek, gdzie jest oddech, potknięcie, przejęzyczenie - generalnie wracają do teatru.

Ona: - To my jesteśmy odpowiedzialni za kształtowanie smaku i gustu. Nie widownia ma mi narzucać co i jak (bo z przerażeniem obserwuje wysyp głupoty -generalnie we wszystkich kręgach), ale to ja powinnam trzymać poziom, i nie powinnam schodzić poniżej. I nie powinnam schlebiać, bo może to się źle skończyć dla wszystkich. W teatrze zawsze powinno się wchodzić po schodach w górę, a nie schodzić do kanału w dół.

Po sukces nie jedzie się windą, tylko idzie się po schodach.

On: - Racja, i to jest dość ciężka praca.

- Przyjechaliście do Katowic, do miasta, województwa, gdzie kultura zawsze była na dalekim planie. Tu panowała zmowa ludzi przeciętnych, tu liczyło się wydobycie, tu było "wicie, rozumicie", tu teatr był marginalizowany. Pamiętacie jeszcze ten czas?

Ona (zapalczywie): - Oczywiście. Ale zaraz zaczęło się to zmieniać. Nastały lata 80. Teatr zszedł na drugi plan. Trzeba się było określić. Pamiętam, że jeszcze w 1978 roku, kiedy Karol Wojtyła został papieżem, mieszkaliśmy w Słupsku w Domu Aktora, gdzie mieszkała również orkiestra. I kiedy ta wiadomość została podana, muzycy wyszli z domów z instrumentami, chodzili po wszystkich piętrach i grali "Sto lat", no i wszyscy śpiewaliśmy. Cały ten nasz dom huczał do północy, i to było niezapomniane przeżycie. Piękne. A później był bojkot aktorski, ale my nie mieliśmy możliwości włączenia się, bo nie istnieliśmy w mediach. A bojkot był głównie w mediach. My nawet nie mieliśmy takich propozycji...

On (refleksyjnie): - Ale teatr był wówczas faktycznie miejscem, gdzie można było realizować łączność ze społeczeństwem. W latach 80. czuło się jakąś większą presję, ciśnienie wokół spraw teatralnych czy aktorów.

Ona: - To okres magmy - stan wojenny, bojkot, jego koniec...

A my robiliśmy swoje. Dwóch synów nam się po drodze urodziło. Potem śmierć ks. Popiełuszki i dopiero taki głębszy oddech przyszedł po 1989, kiedy mogliśmy, odchowawszy dzieci, zająć się pracą. Bo teatr to taka cudowna kraina, gdzie można uciec od rzeczywistości w świat, który można do pewnego stopnia samemu sobie wykreować. I te marzenia rekompensują to, co się dzieje na zewnątrz.. To nas wówczas ratowało.

- Za to po 1989 znaleźliście się na świeczniku.

On: - Nigdy! My nie mamy takiego wrażenia, że kiedykolwiek byliśmy czy znajdziemy się na tym świeczniku. To jest normalna sprawa, że od czasu do czasu media zwracają się do nas, aktorów, aby zrobić z nami wywiad, czy dowiedzieć się, co sądzimy o pewnych inicjatywach kulturalnych. Ale nie mamy takiego poczucia, że byliśmy na świeczniku. Ten dialog między nami, a tym, co jest na zewnątrz, jest do końca nienazywalny.

Ona (ostro): - Dla nas najważniejsza jest rzetelność w zawodzie, uwagi kolegów, reżyserów, pilnowanie tego, co się robi. Bo zauważam z przykrością, że jest cała grupa aktorów, która istnieje tylko w pismach kolorowych, a w życiu ich nie widziałam na scenie. A my jesteśmy skupieni na tym, co wybraliśmy, idąc do szkoły teatralnej, to znaczy na kontakcie z dramaturgią i z widzami. Silna czuję się wówczas, kiedy rozmawiam z reżyserem, uzupełniam role dodatkowymi lekturami, a nie, kiedy stanę przed kamerą i będę chodziła tam i z powrotem przez 40 odcinków serialu. Ten zawód jest bardzo ulotny, ale jeżeli coś ma zostać, to dobrze zrobiona rola, którą ktoś po latach będzie wspominał, tak jak ja wspominam role, które widziałam, będąc w liceum czy szkole teatralnej

On: - Zgadzamy się w tym punkcie całkowicie, choć nie zawsze przyznaję rację żonie, co więcej, staramy się wcielać to w życie, bo i nam zdarzały się propozycje, aby wziąć udział w jakichś reklamach, uczestniczyć w castingach itd. Ale raczej unikamy tego. Nie uważam tego za bohaterstwo, po prostu tak jest.

Najważniejszy, rozumiem, w waszym w życiu jest teatr?

Ona (szybko, gwałtownie): -Teatr, dom, rodzina. To wszystko! I to się da pogodzić. Bo to są tak różne obszary, że nie ma powodów, aby nie istniały równolegle. Rodzina bardzo wzbogaca nie tylko w tym zawodzie. Skupienie się na tym, aby pomóc w lekcjach dzieciom, pozwala oderwać się na chwilę od roli, którą właśnie się przygotowuje.

On: - Powinniśmy być wdzięczni Bogu, losowi, przeznaczeniu - wszystko jedno jak to nazwiemy, że przez te lata udało nam się mieć dom, dwóch synów i istnieć też w teatrze. To dwa elementy bardzo ważne. Dochodzi jeszcze trzeci - widzenie drugiego człowieka w społeczeństwie, obok, w bloku. To wszystko składa się na to, co najważniejsze. Przez te lata były problemy, bo gdzie ich nie ma, ale jak teraz na to patrzę, to mogę stwierdzić, że jestem szczęśliwy. Nie powiem, że jestem spełniony, bo może jeszcze parę lat pożyję i stworzę coś ciekawego, ale szczęśliwy jestem. A z synów jestem dumny choć nie będą aktorami. Młodszy - Michał -jest na IV roku politologii na Uniwersytecie Śląskim, a starszy - Mateusz - jest piłkarzem w ekstraklasie, obecnie w Górniku Zabrze.

Ona: - Każdy powinien w życiu robić to, co kocha najbardziej. Nie ma nic gorszego jak pchanie kogoś na siłę przez życie i narzucanie mu swoich światów. Najważniejsze, aby nasi synowie mogli czy umieli realizować swoje pasje. I żeby byli akceptowani przez innych.

Czy macie Państwo jakieś życiowe motto, zdanie, które was prowadzi po tym świecie?

Ona: - Nie mam takiej sentencji, ale wielokrotnie spotykałam się ze zdaniem, że ja się charakteryzuję niczym nieuzasadnionym optymizmem. I ja się tego trzymam.

On: - A ja staram się po prostu tak żyć, abym mógł spojrzeć zawsze w lustro i abym wówczas nie przeraził się na widok swojej twarzy, którą tam zobaczę.

Z głośnika rozlega się głos: "Pani Krystyno, panie Wiesławie - proszeni jesteście na próbę". Państwo Sławikowie dziękują, kłaniają się i wychodzą na scenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji