Artykuły

Anna Guzik-Tylka: Często boję się tego, co nowe, ale zawsze chętnie próbuję

Zdolna aktorka, która nie boi się kolejnych wyzwań. Sympatyczna dziewczyna z Katowic, która zrobiła karierę w Warszawie. Ulubienica publiczności Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, gdzie od lat można oglądać ją w ciekawych spektaklach. Od kilku lat szczęśliwa żona i matka trzech córek. Oto Anna Guzik-Tylka.

Marta Odziomek: Wróciła pani na scenę Teatru Polskiego w Bielsku-Białej ze spektaklem "Singielka 2". Czyj to był pomysł, by zrobić drugą część?

Anna Guzik-Tylka: - Na pomysł, aby zrealizować drugą część przygód Alicji, wpadł reżyser Jacek Bończyk, który jest również twórcą pierwszej "Singielki". Z powodzeniem gram ją od siedmiu lat na deskach Teatru Polskiego. Przy okazji setnego spektaklu Jacek wspomniał mimochodem, że skoro w moim prywatnym życiu tyle się pozmieniało, to może by wykorzystać ten fakt i zrobić "Singielkę 2", której bohaterka, Alicja, też została matką, w związku z czym jej codzienność diametralnie się zmieniła. Ten pomysł kiełkował jakiś czas, aż w końcu dyrektor Teatru Polskiego Witold Mazurkiewicz podjął za nas męską decyzję i wyznaczył termin premiery! (śmiech )

Nie da się ukryć, że pani bohaterka ma coś z pani, prawda?

- Nie ukrywam, że byłam konsultantem do spraw podwójnego rodzicielstwa! (śmiech ) Bycie mamą bliźniąt jest zupełnie innym doświadczeniem od pojedynczego rodzicielstwa. To jest przepaść, wiem to z autopsji. Aby życie Alicji naprawdę stanęło na głowie, postanowiliśmy ją także obdarzyć dwojgiem pociech, a zatem bohaterka spektaklu również jest mamą bliźniąt i artystką. I tutaj kończy się podobieństwo.

Anna Guzik-Tylka i Wojciech Michalak w spektaklu 'Singielka 2', który wystawiany jest w Teatrze Polskim w Bielsku-BiałejAnna Guzik-Tylka i Wojciech Michalak w spektaklu 'Singielka 2',

Spektakl jest wymyśloną historią, która powstała w głowie reżysera, a wiadomo - scena i ekran żywią się konfliktami i problemami, więc w życiu Alicji trochę się ich nazbierało... Ale całość spektaklu przyprawiona jest oczywiście odpowiednią dawką humoru. Chcieliśmy, aby ten spektakl był prawdziwy, jak życie, słodko-gorzki. Myślę, że wiele kobiet odnajdzie w nim cząstkę siebie i swojego życia, bo wbrew pozorom w większości mamy te same problemy i dylematy.

Mało pani jednak w tej drugiej części śpiewa...

- Pomysłem reżysera było, aby na tę nową historię znaleźć nowy pomysł, inną formę. I myślę, że się udało, bo do monodramu dołączył Wojtek Michalak, który w spektaklu gra postać mojego męża Romana. Trudno grać emocje "do ściany", gdy gramy sytuacje rodzinne, to, że na scenie pojawił się partner, daje mi duży oddech i komfort. Moja Alicja tym razem jest kobietą domową, nie występuje, jak w pierwszej części, więc jej piosenki są śpiewane bardziej "prywatnie" aniżeli estradowo. Jedną z piosenek jest piękna kołysanka. I w związku z nią pojawił się pomysł, aby nagrać i wydać płytę z kołysankami właśnie. W ten sposób zrekompensuję sobie małą ilość piosenek w spektaklu! (śmiech )

Twórcami płyty będą Jacek Bończyk, który ma napisać teksty piosenek, oraz Krzysztof Maciejowski, kompozytor, z którym współpracowałam już wielokrotnie. Nadajemy na podobnych falach, cenimy swoją wrażliwość i kreatywność, stąd pomysł na współpracę. Płyta ma się ukazać w okolicach marca przyszłego roku i mamy nadzieję, że będzie smacznym prezentem dla mam i ich pociech.

Wracając jeszcze do "Singielki 2". Pani bohaterka, wokalistka, mówi o "wypadnięciu z rynku", które dotyczy artystek, które zostały matkami. Ale pani chyba ma inne doświadczenia w tym temacie...

- Muszę przyznać, że jako aktorka byłam w wyjątkowo komfortowej sytuacji. Zarówno dyrektor teatru, jak i producent serialu "Na Wspólnej", pani Grażyna Kozłowska, zachowali się wspaniale i dali mi ogromny komfort powrotu do pracy. Wiedziałam, że na mnie czekają i że mam do czego wracać, a to niezwykle ważne, kiedy jesteś w tak przełomowym momencie życia. Na plan serialu wróciłam po niespełna trzech miesiącach, a na scenę po pół roku od urodzenia córeczek. I ten powrót sprawił mi ogromną radość, bo równocześnie miałam świadomość, że pewne możliwości już się przede mną zamknęły. Przynajmniej przez dłuższy czas. Nie jestem obecnie panią swojego czasu, muszę być bardzo uważna w doborze propozycji i brać pod uwagę wiele czynników.

Dla wielu kobiet decyzja o macierzyństwie jest decyzją niezwykle trudną. Mają świadomość, że wypadają z rynku pracy, przestają być dyspozycyjne i równocześnie atrakcyjne dla pracodawców.

W bielskim teatrze jest pani gwiazdą. Kiedy dostała tam pani angaż?

- Trafiłam do teatru tuż po studiach aktorskich we Wrocławiu, w 1999 roku. Do pracy przyjmował mnie Henryk Talar, ówczesny dyrektor Teatru Polskiego. Ale w nowym sezonie przywitał mnie już nowy dyrektor, którym został Tomasz Dutkiewicz. To był dla mnie czas bardzo intensywnej pracy, ponieważ w pierwszym sezonie teatralnym zrealizowaliśmy 14 premier!

Mam wrażenie, że był to również niezwykły czas transformacji sceny i widzów. Rozpoczęła się nowa fala dramaturgii, nagle teatr zaczął wystawiać również sztuki współczesne, a życie w teatrze tętniło cały czas, zazwyczaj w próbach były dwie, a zdarzało się, że i trzy sztuki. Widz, który do tej pory bywał w teatrze raz, dwa razy do roku, mógł wybierać i przebierać - co trzy tygodnie miał nową premierę do obejrzenia. Teatr zaczął "żyć". Potem dyrektorem został Robert Talarczyk, który otworzył teatr również na lokalną dramaturgię i tematy bliskie mieszkańcom. Za jego dyrekcji powstały spektakle "Testament Teodora Sixta", "Miłość w Koenigshutte" czy "Żyd". Aktualnie dyrektorem jest Witold Mazurkiewicz i za jego dyrekcji teatr zaczął zarabiać jak nigdy dotąd! Świadczy to o tym, że widzowie mają szeroką ofertę dobrych spektakli i chcą do nas wracać. To bardzo miłe, kiedy słyszę, że nie ma już miejsc na mój spektakl. Kiedyś marzyłam o takiej sytuacji.

Są role, które szczególnie pani pamięta?

- Są role, które zapadają w pamięć - "Iwona, księżniczka Burgunda", gdzie najtrudniejszym zadaniem było, kiedy usłyszałam od reżysera, że mam nic nie grać... (śmiech ) A to naprawdę trudne zadanie dla aktorki! Wspaniale wspominam "Songi" wg Brechta i "Tramwaj zwany pożądaniem", "Hotel Nowy Świat", "Miłość w Koenigshutte", "Ifigenię", ale spektaklem, który wciąż trzyma mnie za serce, jest "Królowa piękności z Leenane", za którą otrzymałam Złotą Maskę. To był ten spektakl, gdzie rzeczywistość mieszała mi się z fikcją, a partnerowała mi genialna Grażyna Bułka. Momentem przełomowym była dla mnie również "Singielka", gdzie pierwszy raz stanęłam sama na scenie, przełamując tym samym własne strachy i ograniczenia.

Myślę, że warto w tym zawodzie mierzyć się ze sobą, ze swoją mroczną stroną, choć uwielbiam również grać w komediach i śpiewać. To są kompletnie inne odsłony aktorstwa. Dlatego tak kocham ten zawód. Jest różnorodny i nie daje mi poczucia stagnacji. Wciąż muszę się starać i podejmować wyzwania.

Od lat gra pani w serialu "Na Wspólnej", który przyniósł pani popularność. W jaki sposób trafiła pani do obsady?

- Otóż do roli Żanety zostałam wybrana ze zdjęcia... A było to zdjęcie zrobione w kostiumie do sztuki "O mało co", w której grałam mało lotną i lekko podchmieloną blondyneczkę! (śmiech ) Katarzynie Małyszko, która odpowiada za obsadę serialu, tak przypadło do gustu, że postanowiła mi dać szansę. I tak się zaczęło.

Żaneta okazała się strzałem w dziesiątkę i zagościłam na dłużej w serialu. Sama jestem zdziwiona, że jestem tam już... 13 lat! Oczywiście moja postać ewoluowała od tamtego czasu, dojrzała wraz ze mną i uporządkowała swoje życie.

Potem był udział w "Tańcu z gwiazdami". Zmienił pani życie?

- Udział w programie to była wspaniała przygoda i równocześnie trampolina popularności. "Taniec..." uczynił ze mnie osobę rozpoznawalną. Od tego momentu ludzie już wiedzieli, jak się nazywam. Zaczęłam być "Anną Guzik", a to niezwykle ważne w moim zawodzie, bo przekłada się na kolejne propozycje. Programowi towarzyszyły ogromne emocje ze strony widzów, śledzili moje zmagania z tańcem i sobą samą. Do dzisiaj spotykam ludzi, którzy mówią, że kibicowali mi w "Tańcu...". To bardzo miłe, bo to oznacza, że polubili nie tylko moje role, ale również mnie samą. To był także czas bardzo intensywnej pracy zawodowej w Warszawie, ale nigdy nie odcięłam się i nie straciłam kontaktu z teatrem w Bielsku-Białej.

Życie w stolicy płynie inaczej?

- Na pewno szybciej. Tempo jest większe, wszystko jest bardziej intensywne. Trzeba to lubić. Ja jestem miłośniczką wolniejszego tempa życia, więc opuściłam stolicę. Dziś mieszkam z rodziną w Bielsku-Białej.

Wychowywała się pani w Katowicach. Jak pani pamięta to miasto?

- Szczerze? Teraz Katowice wyglądają zupełnie inaczej, ale wtedy były szare i smutne... Uwielbiam przyrodę, więc jedynym promykiem były dla mnie Sztauwajery, czyli Dolina Trzech Stawów i Park Rozrywki w Chorzowie. Choć kocham Katowice i to one mnie stworzyły jako człowieka, już jako dziecko marzyłam, żeby mieszkać w jakimś pięknym miejscu, najlepiej na wsi... Poniekąd spełniłam swoje marzenie, mieszam w domu, w spokojnej, zielonej dzielnicy.

A jak pani zapamiętała swoje dzieciństwo i czas dorastania?

- Byłam bardzo związana z moimi dziadkami i dzieciństwo kojarzy mi się głównie z feriami i wakacjami, które spędzałam u dziadków, raz jednych w Bogucicach, raz drugich w Sosnowcu-Klimontowie. Moi rodzice byli bardzo zapracowani, ale ja wspominam swoje dzieciństwo wspaniale, jako bardzo szczęśliwe. Dlatego na własnym przykładzie widzę, że kluczem do szczęśliwego dzieciństwa jest miłość i akceptacja, a ja i jednego, i drugiego miałam pod dostatkiem.

Kiedy postanowiła pani, że zostanie aktorką?

- To była chyba decyzja mojej podświadomości, nie logiki, która nakazywałaby mi raczej pójść w kierunku, który znam i w którym już jestem w miarę dobra. Nie byłam przekonana ani do germanistyki, ani do AWF-u, na które składałam papiery. Szukałam swojej drogi, bacznie się rozglądając, i w czwartej klasie liceum postanowiłam spróbować swoich sił w studium aktorskim. Okazało się to być strzałem w dziesiątkę, choć muszę przyznać, że dla mnie, osoby pełnej kompleksów i o absolutnym braku pewności siebie, pierwsze wyjście na scenę było prawdziwą męką. Stoczyłam walkę sama ze sobą. Na szczęście tę walkę wygrałam! (śmiech)

Ma pani również za sobą udział w show "Twoja twarz brzmi znajomo".

- Szczerze powiedziawszy, nie wyobrażałam sobie swojego udziału w programie przy mojej sytuacji rodzinnej. To mąż przekonał mnie, że powinnam spróbować swoich sił i pokazać na scenie, na co mnie stać. I zapewnił, że damy sobie radę. Miał rację, poradziliśmy sobie jako rodzina, choć nie było łatwo, ale udział w programie był dla mnie niesamowitą lekcją zawodu i w bardzo krótkim czasie doprowadził mnie do najwyższej formy i gotowości aktorskiej. Do tego stopnia, że kiedy po zakończeniu programu miałam premierę "Singielki 2", to przez godzinę i czterdzieści minut nie odczułam nawet zadyszki na scenie! (śmiech )

Czy czegoś nowego o sobie się pani dowiedziała dzięki temu programowi?

- Chyba tego, że naprawdę na wiele mnie stać i jestem w stanie wykonywać ten zawód na najwyższym poziomie, będąc równocześnie matką. Po prostu muszę teraz pracować szybciej. Nie mówiąc już o tym, że okazało się, że mam w sobie jakiś mocny męski pierwiastek, bo najlepiej wychodziły mi męskie postaci... (śmiech )

Która przemiana była dla pani najtrudniejsza?

- Było kilka postaci, które ciężko było ugryźć. Jedną z nich była Dalida w dyskotekowym hicie "Laissez moi dancer", którą znałam z zupełnie innego repertuaru i jej dramatycznego życiorysu. Nie mieściło mi się w głowie, że mam się tylko uśmiechać i śpiewać! Potem był Michael Hutchence z INXS, w którego udało się wcielić "ducha" i zaśpiewać, ale niestety mój wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Nie udało mi się go złapać wizualnie. I jeszcze Beata Kozidrak, która jest w Polsce postacią kultową. Jest nieoczywista, łatwo ją przerysować, a wyśpiewać to prawie niemożliwe.

Ale, jak to mówią, do odważnych świat należy, trzeba próbować trudnych rzeczy, podejmować wyzwania, pokazywać swoją inną stronę, ukryte talenty. Mimo tych trudności miałam naprawdę dużo zabawy i wiele satysfakcji!

Widzowie Teatru Polskiego wiedzieli już wcześniej, że potrafi pani ładnie śpiewać, ale inni widzowie dowiedzieli się tego niedawno - dzięki pani udziałowi w TTBZ. Czy w pani domu były jakieś śpiewacze tradycje?

- Moja mama uwielbia śpiewać, a dziadek był muzykiem, grał na instrumentach dętych w Orkiestrze Górniczej Straży Pożarnej Kopalni Katowice.

Zagrała pani również w filmie z Bollywood. Co to za film, kogo pani tam gra i jak się pani udało dostać do obsady?

- Film nosi tytuł "Nie means nie". Gram panią prokurator u boku jednej z gwiazd Bollywoodu, Gulshana Grovera, który wciela się w postać adwokata. Zdjęcia z moim udziałem odbywały się w Bielsku-Białej, więc nie musiałam daleko jeździć. W 2019 roku planowana jest jego postprodukcja. Być może będzie można obejrzeć go w polskich kinach, bo producenci myślą także o polskim dubbingu.

Wystąpiłam też niedawno w filmie "Pan T" Marcina Kryształowicza, reżysera słynnej "Obławy". Ale nic więcej na ten temat zdradzić nie mogę.

Jest pani głodna wyzwań?

- Jestem na nie gotowa. Bez tej gotowości nie ma sensu uprawiać zawodu aktora, traci się przyjemność kreacji, jeśli jedzie się wciąż na tym samym, dobrze znanym wózku. I jeśli jest się gotowym na nowe wyzwania, to one się pojawią. Pierwszy przykład z brzegu - TTBZ. To było ogromne wyzwanie dla mnie, musiałam sprawdzić się po przerwie, miałam rodzinę, która też nie pozwoliła mi zaangażować się w to na sto procent, a więc miałam dużo mniej czasu na przygotowanie się do kolejnych ról.

Ta profesja nie pozwala na schematy, jest to zawód otwarty. Ja często boję się tego, co nowe. Nie wiem, czy mi się uda, ale zawsze chętnie próbuję.

Dlaczego związanie się z jedną sceną jest dla pani tak ważne?

- Ponieważ interesują mnie też poważniejsze role. A o te trudniej w teatrach impresaryjnych. Ale nie zamykam się na nowe oferty współpracy, bo uważam, że aktor powinien się sprawdzać w nowych okolicznościach. Tylko wtedy możliwy jest rozwój. Kiedy pracuję z osobami, które mnie nie znają, zaczynamy wszystko od zera, od czystej kartki, uczymy się siebie nawzajem i musimy być bardzo uważni. To cenna lekcja.

Czy oprócz nowego spektaklu w Teatrze Polskim możemy panią oglądać na deskach innych teatrów?

- W warszawskim Teatrze Imka gram spektakl o znaczącym tytule: "Seks w życiu kobiety" - w duecie z Kasią Pakosińską.

Jest pani nie tylko aktorką, ale żoną i matką. Można łączyć aktorstwo z macierzyństwem?

- Jestem typem zadaniowym. Kalkuluję więc, rozmyślam, jak to wszystko połączyć. Chcę grać, ale muszę być blisko z moją rodziną, spędzać z nią czas. To trudne, ale możliwe.

Czy zawsze widziała pani siebie w przyszłości jako matkę?

- Decyzja o założeniu rodziny była podjęta przeze mnie jak najbardziej świadomie. Ale muszę przyznać, że życie mnie pozytywnie zaskoczyło. Sama bym tego nie wymyśliła! Mimo tylu zmian uważam jednak, że jestem tym samym człowiekiem, którym byłam, zanim zostałam matką trzech córek. Mam ciągle tę samą wrażliwość.

Staram się być dobrym człowiekiem. Pokazuję moim dzieciom, że warto być życzliwym wobec innych. Mieć kulturę osobistą. I działać, a nie tylko gadać.

Mieszka pani z rodziną w Bielsku-Białej. To pani miejsce na ziemi?

- Na chwilę obecną tak, ale czy w życiu czegokolwiek można być pewnym...? Na razie nam tu wszystkim dobrze. Mąż koordynuje wyciąg narciarski w Zwardoniu, pochodzi z Podhala.

Podkreśla pani zawsze, że czuje się Ślązaczką.

- Czuję się i jestem nią. Tu się urodziłam i wychowałam. Choć powiedzmy sobie szczerze, dorastanie w Katowicach nie było łatwe. Jestem lokalną patriotką, ale pamiętam, jak to miasto wyglądało kiedyś. W skrócie: było brzydko i ponuro. Chyba dlatego Ślązacy mają tak wspaniałe poczucie humoru, bo jakoś trzeba było uatrakcyjnić tę rzeczywistość. Zresztą, zawsze uważałam, że największym skarbem tej śląskiej ziemi są ludzie. Wyjątkowi, zdolni, odważni, szczerzy, odpowiedzialni. To cechy, które bardzo cenię.

W jakich realizacjach możemy panią oglądać w najbliższej przyszłości?

- W serialu "Na Wspólnej" szykuje się bardzo ciekawy wątek dla mojej postaci. Widzowie zobaczą mnie też we wspomnianym "Panu T" Marcina Krzyształowicza. A w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej - w "Weselu" w reżyserii Igora Gorzkowskiego. Premiera planowana jest na marzec.

Co jest w życiu ważne z pani dzisiejszej perspektywy?

- Dobro moich dzieci, rodzina i harmonia pomiędzy życiem osobistym a pracą, którą również kocham.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji