Artykuły

"Drach", czyli może jednak zawsze wchodzimy do tej samej rzeki...?

"Drach" Szczepana Twardocha w reż. Roberta Talarczyka - koprodukcja Teatru Śląskiego w Katowicach i Teatru Ziemi Rybnickiej. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

To była chyba najbardziej wyczekiwana premiera Teatru Śląskiego w tym sezonie. I na swój sposób - wyzwanie. Na scenicznej adaptacji powieści "Drach" Szczepana Twardocha łatwo się było bowiem wywrócić.

Mnogość wątków, nietypowa narracja, a przede wszystkim równoległość płaszczyzn czasowych, adaptacji nie ułatwiały. Ale największe niebezpieczeństwo tkwiło gdzie indziej. W tym, żeby nie przeoczyć, że śląski kostium w tej powieści jest tylko... kostiumem. Umownym zakorzenieniem filozoficznej refleksji o życiu, o przemijaniu, o śmierci. I o doświadczeniach, z których nie wyciągamy wniosków, bo tak naprawdę to nie interesuje nas ani przeszłość, ani przyszłość, lecz chwilowe, często namiętne, doznawanie rzeczywistości. Z drugiej strony, historia kilku pokoleń śląskiej rodziny ma u Twardocha ogromne znaczenie, nie gdzie indziej bowiem, jak tu właśnie, osobiste losy pojedynczych ludzi przez wieki determinowane były historią, koniecznością trudnych wyborów i utrwalonymi obyczajami.

Robertowi Tatarczykowi -reżyserowi i autorowi adaptacji "Dracha" - szczęśliwie udało się ominąć interpretacyjne pułapki i znaleźć równowagę między wątkami całej historii. Nie skusiła go możliwość folklorystycznego podkolorowania przedstawienia i nie wdał się w polityczną analizę granic między polskością, niemieckością czy śląskością bohaterów. W centrum tego spektaklu pozostaje człowiek i jego błędy, o konsekwencjach których nie myśli; bo czasem ich przewidzieć nie może, a czasem po prostu - nie chce. W tej "grze w życie" nie ma więc znaczenia, jakiej narodowości jest bohater, jakie ma imię i jakim językiem mówi. Wszyscy są jakoś ułomni w swoich reakcjach i uczuciach. Przesuwają się przed oczami widzów na symbolicznym kole, przypominającym tradycyjne obrotowe szopki. Każda z figur takiej szopki zawsze wraca przecież na swoje miejsce w regularnych odstępach czasu, jakby "przymuszona" do działania.

O ile jednak interpretacyjnie teatralny "Drach" trafia w sedno, o tyle inscenizacyjnie czasem się zacina. Spektakl teatralny to jednak dzieło autonomiczne i wymaga nieustającej presji, wywieranej na uwadze widza. Tymczasem w Teatrze Śląskim nie zawsze tak się dzieje. Sceniczne sytuacje po pewnym czasie stają się przewidywalne, a reżyser jakby całkowicie rezygnuje z gry na emocjach widza. Nawet przy założeniu, że owa beznamiętna narracja jest świadomym zabiegiem artystycznym, to jednak momentami spektakl staje się zbyt monotonny. Szkoda też, że tytułowy Drach bardziej jest na scenie jedynie narratorem (skądinąd potrzebnym!) niż niepokojącą, nierozpoznaną, metafizyczną siłą, łączącą ludzi i naturę.

W pamięć zapada jednak wiele obrazów i słów, składających się na bardzo gorzki portret ludzi, pędzących za ułudą szczęścia. I odkrywających, wciąż na nowo, że to szczęście to jedynie pozory, wstęp do porażki, kolejny chichot losu. Z bardzo licznej obsady "Dracha" zapamiętamy natomiast na pewno dwie role: przejmującą Barbarę Lubos w roli Valeski Magnor i Annę Lemieszek jako Caroline.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji