Artykuły

Koncert życzeń

- Jak to działa? Jak uwalniamy się od ról, co się dzieje z naszym "prywatnym człowiekiem", kiedy schodzimy ze sceny, w różnych rolach, czy zagrane postaci odkładają się w nas czy nie? - przedpremierowy fragment rozdziału pt. "Nikt nie wierzy, że stanie się już" poświęcony dokonaniom teatralnym Danuty Stenki z ostatnich pięciu lat. Nowe wydanie "Flirtując z życiem" Stenki i Maciejewskiego niebawem w księgarniach.

Łukasz Maciejewski: Opowiadając o twoich najważniejszych dokonaniach zawodowych w ostatnich latach, nie można pominąć wspominanego już Koncertu życzeń, sztuki autorstwa Franza Xaviera Kroetza, koprodukcji nowohuckiej Łaźni Nowej i Teatru Rozmaitości. W tym przedstawieniu nie pada ani jedno słowo, a ma się wrażenie, że powiedzieliśmy sobie wszystko. Twoja bohaterka, kobieta w średnim wieku, wraca z pracy. Oglądamy jej funkcjonalne mieszkanie, z pralką, mikrofalówką, łóżkiem, prysznicem, laptopem. Dookoła lokum krążą widzowie, nie ma foteli, nie można rozsiąść się wygodnie, nabrać dystansu do opowiadanej historii. Widz ma obowiązek współuczestnictwa w bardzo małym, wielkim dramacie bohaterki. Nic zresztą nie zapowiada fatum. Dzień jak co dzień. Kobieta ogląda rajstopy, sprawdza, czy nie poszło oczko, myje zęby, przebiera w sportowy dres, przygotowuje skromną kolację, słuchając tytułowego Koncertu życzeń, a kiedy spiker głosem Wojciecha Manna zapowiada I'm Your Man Leonarda Cohena, uśmiecha się smutno i tajemniczo; czujemy, że w jej życiu też był kiedyś taki mężczyzna, ale już go nie ma. Rytuały się multiplikują. Ścielenie łóżka, wieczorne ablucje, mycie naczyń. W tym zdumiewającym spektaklu błyskotliwie wyreżyserowanym przez Yanę Ross nie ma formalnej kokieterii. Jesteś na wyciągnięcie ręki, niemal czujemy twój oddech, ale niemą kantatę o samotności grasz w skupieniu, bez wciągania publiczności w dramat(gr. drama), rodzaj literacki (obok epiki i liryki), obejmuj... More postaci. I być może właśnie dlatego każdy widz, niezależnie od płci i preferencji, oglądając Koncert życzeń, czuje się nie tylko świadkiem, ale i częścią cichej tragedii niewidzialnej kobiety. To zawsze wygląda tak samo. Od głośnego początku życia aż do zduszonego, bezszelestnego końca. Jak pisał Miłosz: "Nikt nie wierzy, że staje się już"...

Danuta Stenka: Dla mnie również to jedno z najważniejszych przeżyć zawodowych. Yana jest Łotyszką, jako dziecko wyemigrowała z rodzicami do Stanów Zjednoczonych, po zrobieniu dyplomu na prestiżowym wydziale dramatu(gr. drama), rodzaj literacki (obok epiki i liryki), obejmuj... More Yale, współpracowała miedzy innymi z austriacką noblistką Elfriede Jelinek. Zobaczyła mnie w Drugiej kobiecie Grzesia Jarzyny. Nawet pamiętam sam moment naszego pierwszego spotkania, siedziałam w garderobie i tajałam po premierze. Nie wybierałam się na bankiet, nie miałam siły, ale przyszli do mnie Krzysiek Warlikowski i scenografka Magda Maciejewska i namówili mnie, żebym zeszła, "bo ludzie czekają na mnie". Bankiet był wtedy już w fazie mocno schyłkowej, zwróciłam uwagę na Yanę - pamiętam, myślałam przez sekundę, że to Roma Gąsiorowska. Podziękowała za spektakl, zostałyśmy sobie przedstawione przez krytyka Jacka Cieślaka. W pewnym momencie Yana powiedziała, że chciałaby kiedyś ze mną pracować. Uśmiechnęłam się i podziękowałam, podejrzewając, że jak niemal zawsze na deklaracji się skończy. Aż tu nagle taka propozycja.

Przez wiele lat odrzucałaś propozycje monodramów.

- Czułam, że jest na to jeszcze za wcześnie, nie udźwignęłabym tego, nie byłabym w stanie podjąć się takiego wyzwania. To się chyba zmieniło po Lodzie - po tym moim monologowaniu uznałam, że być może nadszedł wreszcie czas, żeby się z czymś podobnym zmierzyć. Znak zapytania został wysłany w kosmos, a dosłownie po dwóch, trzech tygodniach dostałam odpowiedź. Bartek Szydłowski, dyrektor Teatrudawniej (por.) anterprener, organizator pracy artystycznej z... More Łaźnia Nowa i festiwalu Boska Komedia, zapytał, czy byłabym zainteresowana monodramem, który miałaby reżyserować właśnie Yana Ross. Poprosiłam o tekst.

Musiałaś być zaskoczona...

- Sześć stron didaskaliów - opis postaci, jej mieszkania, momentu powrotu z pracy do domu, czynności, które wykonuje, od kolacji przez pranie po pójście do łóżka i koniec. Nie mówi ani słowa. Niemałe zaskoczenie. Znam jednak dobrze uczucie, kiedy w moim imieniu decyduje intuicja. Ufam jej jak pies. Intuicja, mój Anioł Stróż, wie najlepiej, co jest dla mnie dobre, a co nie. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka coś wydaje się pociągające, ale mój głos wewnętrzny każe mi się z tego wycofać, robię to bez żalu. I odwrotnie. Czuję, że coś jest ryzykowne, że grozi wywrotką, a jednocześnie wszystko we mnie mówi, że muszę w to wejść. Boję się, ale wchodzę. Ciekawość jest silniejsza od strachu. Tak było również z Koncertem życzeń. Z jednej strony nic nie wiedziałam o reżyserce, a tekst nie wróżył niczego dobrego - przez cały spektakl wykonywać w milczeniu jakieś banalne czynności, co to w ogóle ma być? Przecież po dziesięciu minutach ludzie zaczną wychodzić. Z drugiej strony intuicja podpowiadała mi, że mam w to wejść i już. Tak zaczęła się piękna przygoda.

Widzowie początkowo są zdezorientowani, potem może poirytowani, w końcu zachwyceni i wzruszeni.

- To się powtarza w każdej niemal relacji. Nie wiadomo, kiedy ta historia bez dialogów zaczyna wciągać. Ktoś czuje się zażenowany, ktoś inny skrępowany, że tak podgląda tę kobietę, ktoś się wkurza, że nic się nie dzieje. W trakcie ukłonów, jak nigdy, patrzę w oczy ludzi, w oczy każdego widza osobno. Niektóre twarze są przerażone, czasami na granicy histerii, czasami znudzone albo uradowane. Reakcje są różne. Na przykład łzy. Widzę zaczerwienione oczy u kobiet i u mężczyzn, u ludzi młodych i u starszych. Znajomi widzowie piszą SMS-y czy maile, że nie przespali całej nocy albo że całą noc przepłakali. Z tego samego spektaklu jedni wychodzą poruszeni do głębi, inni do głębi znudzeni. Któregoś wieczoru ktoś w trakcie przedstawienia krzyknął: "Czy tu się w końcu coś wydarzy?". To był głos młodej kobiety. Jakieś dwadzieścia minut później ktoś wszedł do tego mojego scenicznego mieszkanka. Nie widziałam tego zdarzenia, byłam w kuchni mojej bohaterki, odwrócona tyłem, ale usłyszałam alarm. Ustaliliśmy bowiem, że jeżeli jakiś widz przekroczy granicę tej instalacji, pojawi się sygnał alarmowy, który zatrzymuje akcję, dopóki ta osoba nie opuści sceny.

Jak w muzeum: można oglądać, ale nie wolno dotykać obiektów.

- Coś w tym stylu. Osoby z obsługi Koncertu życzeń powiedziały mi, że to była ta sama dziewczyna, która krzyknęła: "Czy tutaj w końcu coś się wydarzy?". Tym razem z towarzyszącym jej chłopakiem próbowali rozsadzić tę nudę od środka. Skończył się spektakl, przebieram się, zakładam prywatne ubranie, przychodzi garderobiana i mówi: "Słuchaj, Danusiu, na widowni została dziewczyna, siedzi pod filarem i płacze, właściwie szlocha. Koleżanka nie jest w stanie jej ani uspokoić, ani wyprowadzić". Za chwilę znowu wraca ze sceny i mówi: "Przyniosłam ci liścik od tej dziewczynki, co tam płacze". Nie pamiętam poszczególnych słów tego listu, ale sens był taki, że zobaczyła w Koncercie życzeń to, o co sama się otarła, odkryła finał kierunku, który obrała, i kompletnie rozsypała się emocjonalnie, i jest mi wdzięczna za to, że mogła to jak gdyby z boku zobaczyć. Wiele podobnych historii łączy się z Koncertem życzeń.

Bo w tej roli zbliżasz się do granic czegoś, co nazywamy aktorstwem. Psychologicznie to właściwie fotorealizm. Ta cicha, skupiona, smutna pani jest nam tak bliska, bo wydaje się autentyczna. Życie większe niż teatr. Niby nic nie mówisz, niby tylko jesteś, a przecież koszty takiej roli są wysokie. Opowiadałaś mi kiedyś, że po każdym spektaklu Koncertu życzeń czujesz się fizycznie wyczerpana.

- Czułam, że brakuje mi tchu. Po ukłonach, za kulisami, rozmawiałam z moimi kolegami, przez cały czas walcząc z brakiem powietrza w płucach, jakby mi ktoś wcisnął głowę pod wodę i przetrzymał ciut za długo. Czułam się podduszona. To mnie zaciekawiło. W wielu dramatycznych rolach, na przykład w "Uroczystości", "Orestei", "(A)pollonii", "Iwanowie", po zagranym spektaklu następowało uwolnienie od ciężaru, który nosiła w sobie postać, ciężaru, który ja, aktorka, przynosiłam w swoim "brzuchu" do teatru. Trujące emocje zostały wyplute, byłam zmęczona, ale lekka, spokojna, bywało, że radosna - wolna. A po "Koncercie życzeń", bez względu na reakcję widzów, u mnie zawsze to samo: czuję się, jakby mi ktoś położył głaz na splocie słonecznym. Wracam do garderoby, łykając powietrze jak po długim biegu. Zaczęłam się obserwować i odkryłam, że w tym spektaklu następuje proces odwrotny do tego, który następuje zazwyczaj - nie muszę przynosić w brzuchu wielkich emocji bohaterki, które w trakcie jej scenicznego życia wyrzucam z siebie, wręcz przeciwnie, wchodzę na scenę jako banalnie zwykła i pozornie pusta, niczego nie wypluwam - odwrotnie, połykam. Połykam kolejne puste popołudnie mojej bohaterki, kolejny dzwoniący nie do mnie telefon, przykre wspomnienia, połykam brak snu, a wreszcie połykam tabletki Absorpcja w ciszy, w spokoju, w zgodzie na to od lat, w smutku, który się czasem pojawia na wspomnienie czegoś, co się zdarzyło kiedyś w podróży z ukochanym, przebywanie z jedynym towarzyszem na co dzień, lektorem radiowym, który prowadzi koncert życzeń, i z losami ludzi, którzy w radiu coś o sobie albo do siebie nawzajem mówią. I złapałam się na tym, że połykam również ukłony. Połykam i zatrzymuję.

Temat dla psychologa zajmującego się przypadkami aktorskimi.

- Jak to działa? Jak uwalniamy się od ról, co się dzieje z naszym "prywatnym człowiekiem", kiedy schodzimy ze sceny, w różnych rolach, czy zagrane postaci odkładają się w nas czy nie? Zdaję sobie sprawę, że największy wpływ na to, jakim jestem dziś człowiekiem, na ile świadomym, miał mój zawód. To, co w nim najciekawsze dla mnie, to spotkania. Na wielu płaszczyznach. Spotkania z reżyserami - przewodnikami, którzy zabierają nas w podróże, w, zdarza się, zupełnie nieznane rejony; z aktorami - partnerami, od których często zależy nasze życie w świecie, który razem stwarzamy, a przynajmniej jego jakość; z postaciami, w które się wcielam, które próbuję powołać do życia i zrozumieć; z widzami, z którymi prowadzimy żywą - w teatrze - rozmowę; i wreszcie z sobą samą, ponieważ wszystkie pytania, które się w tych podróżach pojawiają, przechodzą przeze mnie. Zdarzają się chwile (i to są momenty największego szczęścia), kiedy moje "ja" tylko obserwuje, ono w ogóle nie bierze udziału w transformacji; jestem całkowicie postacią i czuję, że frunę. To się zdarza. Zdarza się cud.

Koncert życzeń był pierwszym od dawna spektaklem z twoim udziałem, z którym objechałaś wiele krajów. Recenzje były wszędzie entuzjastyczne, ale szczególnie ważna była wasza podróż do USA. Spektakl był pokazywany w nowojorskim Brooklyn Academy of Music (BAM), gdzie był jednym z głównych wydarzeń legendarnego festiwalu Next Wave. Po jednym z pokazów ukazała się entuzjastyczna recenzja w "New York Timesie".

Wiedeń, Tampere, Maribor - wszędzie znakomite przyjęcie, no ale to była Europa, natomiast w Nowym Jorku wylądowaliśmy z naszym małym, skromnym spektaklem na festiwalu, gdzie są przecież pokazywane głównie duże formy teatralne, musicale, wieloobsadowe przedsięwzięcia z technicznymi fajerwerkami. Ucieszyło mnie zaproszenie na ten festiwal, ale przejrzawszy jego program i zajawki spektakli, pomyślałam, że nasza "mrówka" przepadnie pod nogami tych "słoni". Ku mojemu zaskoczeniu, ku zdumieniu nas wszystkich, ten nasz malutki spektakl został bardzo dobrze przyjęty. Okazało się nie bez znaczenia, że oryginalna postać ze sztuki wyrosła z innej gleby, że aktorka, która się w nią wciela, z jeszcze innej. Opowieść o człowieku, który pod każdą szerokością geograficzną bywa tak samo samotny i tak samo nieszczęśliwy, nie zna granic.

Pomogło nam zapewne i to, że w Koncercie życzeń nie pada żadne słowo, a audycję, którą mamy w radiu, przygotowujemy zawsze w języku kraju, w którym występujemy, i z lektorem, który jest u nich tak samo rozpoznawalny jak u nas Wojciech Mann; lekko modyfikujemy też rekwizyty.

"Sprowadziliśmy ten spektakl z powodu Danuty, która grała już u nas wcześniej w Krumie Krzysztofa Warlikowskiego. Była w tej produkcji absolutnie nadzwyczajna. Kiedy reżyserka Yana Ross, którą znam, powiadomiła mnie, że zrobiła przedstawienie z Danutą, powiedziałem, że chcę, aby pokazała je w naszym teatrze" - mówił producent festiwalu BAM Joseph V. Melillo. I dodawał: Koncert życzeń to przykład eksperymentalnej, innowacyjnej i nowoczesnej twórczości, z jakiej znana jest Polska od czasu Grotowskiego czy Kantora. Współczesny teatr polski jest bardzo ważną częścią światowej kultury i oczywiście Nowego Jorku, toteż z przyjemnością stworzyłem nowojorczykom możliwość zobaczenia tego właśnie przedstawienia przez wybitną polską aktorkę, a także przez tę reżyserkę".

O, to bardzo miłe. Tutaj rzeczywiście doszło do przedziwnej chemii - jedności odczuć krytyki i widzów. Po powrocie do Polski moja koleżanka z Narodowego, Sławka Łozińska, którą uradowała recenzja w "New York Timesie" i która z przyjemnością śledziła sukces tego spektaklu w Nowym Jorku, informowała mnie o każdej kolejnej recenzji, która się tam ukazała się na jego temat. Okazało się, że były same pozytywne. Jakże było mi miło, kiedy na święta Bożego Narodzenia dostałam z BAM-u kartkę z życzeniami".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji