Artykuły

"Ruscy" w Teatrze Wybrzeże, czyli która polskość jest bardziej polska?

- Polakom ze Wschodu, ludziom tak ciężko doświadczonym przez Historię (chcąc wytrwać w polskości opierali się Sowietom przez tyle pokoleń), polskości się odmawia. Ich historia sprowokowała mnie do zadania pytania o tę polskość właśnie, o to jak my sami sobie ją we własnym gronie definiujemy, gdzie ona ma swoje, tak zwane, granice - rozmowa z Radosławem Paczochą, autorem sztuki "Ruscy", której prapremiera odbędzie się w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku 11 listopada.

Ruscy, czyli kto?

- Ruscy, czyli ...Polacy. To rzecz o naszych rodakach z okolic Żytomierza, którzy zostali skazani na rozłąkę z krajem już po II rozbiorze, gdy te ziemie stały się częścią imperium rosyjskiego, a w XX wieku Związku Radzieckiego. Potem decyzją Stalina, mieszkańcy tych okolic zostali - na fali prześladowań mniejszości narodowych - deportowani do Kazachstanu. To blisko osiem pokoleń Polaków bez kontaktu z krajem i bez świadomej decyzji o emigracji, gdyż o ich losach decydowała tzw. Wielka Historia. Po wojnie nie mogli wrócić do ojczyzny, żyjąc lata całe na terenie Związku Radzieckiego - nie mieli polskich paszportów, tylko sowieckie. Tym samym trudno im było udowodnić swoją polskość. Dopiero w latach 90. powrót stał się możliwy, jednak też okazał się niełatwy. Dziesiątki procedur, setki zawikłanych dróg, dla wielu nie do przejścia. Mimo to wielu udało się przyjechać do Polski, stanęli u drzwi ojczyzny, częściowo zrusyfikowani, z trudem mówiący po polsku, albo w ogóle nie znający języka. I dlatego przez rodaków zostali naznaczeni jako "Ruscy", co było i jest dla nich niezwykle bolesne.

Obcy wśród swoich.

- Mają, że się tak wyrażę, bardzo bogatą martyrologiczną kartę, a martyrologia jest przecież jednym z fundamentów polskości, przynajmniej do niej często odwołują się historycy, politycy, czy wreszcie my sami. Tymczasem Polakom ze Wschodu, ludziom tak ciężko doświadczonym przez Historię (chcąc wytrwać w polskości opierali się Sowietom przez tyle pokoleń), polskości się odmawia. Ich historia sprowokowała mnie do zadania pytania o tę polskość właśnie, o to jak my sami sobie ją we własnym gronie definiujemy, gdzie ona ma swoje, tak zwane, granice. Oczywiście nie wierzę, że można je łatwo wytyczyć. Ludzie, o których opowiadamy to jakby Polacy z jakiegoś zapomnianego lądu, z jakiejś mitycznej Atlantydy, ci, którzy nigdy nie wyemigrowali z kraju, ale od ojczyzny odcięły ich właśnie wciąż zmieniające się - wyrokami wielkiej polityki - granice. Tym samym stali się wyspą. Wyspą polskości.

Jak my, Polacy wypadamy w Pana opowieści?

- Przytaczam na przykład wiersz "Obca", polskiej poetki pochodzącej z Kazachstanu, obecnie żyjącej w Zgierzu, Niny Kuczyńskiej. Tym samym pokazuję, jak bardzo stygmat rosyjskości, obcości, ciąży Polakom, którzy zdecydowali się do ojczyzny ze Wschodu wrócić. Przez ileś pokoleń cierpieli z tego powodu, że są Polakami, znosili prześladowania, nieludzkie warunki, w którym przyszło im żyć, a teraz noszą na sobie piętno swoich katów. Wielkim paradoksem jest też fakt, że w latach 90. powracającym z Kazachstanu udostępniono mieszkania socjalne w Bornem Sulinowie, czyli w dawnych koszarach Armii Czerwonej! To też okrutny chichot historii. Oni są, oczywiście, bardzo wdzięczni, że mogli wrócić - choć słowo "wrócić" nie jest tu do końca precyzyjne, bo większość z nich nigdy w Polsce nie była. To raczej powrót symboliczny, niejako w imieniu tych pokoleń wyrzuconych przez historię poza nawias Polski. Dla wielu te powroty to radość ogromna też dlatego, że i dziś nikt im w Kazachstanie - który ma teraz własne problemy i własną politykę prokazachską - życia nie ułatwia. Tak więc w kontekście tej sytuacji pojawia się pytanie, gdzie jest ten święty Graal polskości? W języku? Dla nich oczywiście to bardzo trudne kryterium, bo ich język polski jest okaleczony -jeśli w ogóle przetrwał to głównie w przekazie wyniesionym z domu rodzinnego, za sprawą dziadków pamiętających kresową Polskę czy raczej kresową polskość.

Inspiracją były losy konkretnych ludzi?

- Pewnie ten tekst nigdy nie powstałby, gdybym wiele lat temu nie poznał dr Julii Sałacińskiej-Rewiakin, repatriantki z Kazachstanu, która napisała pracę doktorską z socjologii o trzech pokoleniach Polaków najpierw deportowanych, potem repatriowanych z tamtych stron. Dopiero wtedy zrozumiałem, jak losy tych ludzi są do siebie podobne, jak wszyscy oni muszą zmagać się z wyrokiem historii, na który zostali skazani i jak w definiowaniu własnej tożsamości muszą błąkać się pomiędzy polską martyrologią a kulturową rosyjskością. Wtedy zdałem sobie sprawę z dramatu tej diaspory, która jakby na przekór historii tak silnie definiuje swoją polskość. Zupełnie jakby, równolegle, istniały dwie Polski.

To przejmujący materiał dokumentalny, jak przełożył go Pan na język teatru?

- Korzystam nie tylko z dokumentów historycznych, także z literackich, obok wiersza Niny Kuczyńskiej, włączam też fragmenty "Poematu bez bohatera" Anny Achmatowej, która w swojej twórczości próbowała opierać się totalitarnej machinie śmierci i w dużej mierze była też jej ofiarą, włączam także wiersze Fiodora Tiutczewa czy Mariana Jonkajtysa, aktora, założyciela i dyrektora Teatru Rampa na Targówku, który w latach 40. wraz z rodzicami i siostrą zesłany został do kołchozu w Kazachstanie. Świadectwem katorgi tej rodziny są wiersze właśnie. Historia, którą opowiadam w "Ruskich" nie jest fikcyjna, dlatego też podpieram się istniejącymi już świadectwami. Niemal każda opowiedziana tu historia zdarzyła się naprawdę.

Z całym swym zawikłaniem i cierpieniem losy tych ludzi są materiałem poetyckim, tym samym opowieścią dla teatru.

- Żywię taką nadzieję. Ale chciałbym też o tych ludziach przypomnieć, a wielu z nas pewnie uświadomić, że Polacy żyją na tych terenach, że czekają. Że są. W odróżnieniu od hasła "Syberia", tak mocno obecnego w naszej literaturze i martyrologii, słowa-symbolu, słowa-klucza, które wywołuje w nas bardzo konkretne skojarzenia, wręcz mrozi nam krew w żyłach, zwrot "Polacy w Kazachstanie" nie wydaje się równie historycznie groźny czy straszny, brzmi wręcz egzotycznie. Jakby nie polała się tam nigdy polska krew.

Nie budzi takich skojarzeń może dlatego, że niewiele o ludziach tam zesłanych wiemy.

- Ale też z szacunku dla ofiar nie ma sensu się spierać o to, która ziemia pochłonęła więcej polskiej krwi. Tematem, który chcieliśmy podjąć jest to, jak wielu Polaków żyje na Wchodzie do dziś, i jak wielu z nich marzy o powrocie do ojczyzny. Cieszę się, że dyrektor Teatru Wybrzeże Adam Orzechowski, reżyser tego przedstawienia uznał, że li listopada będzie idealną datą, by o tych konkretnych rodakach na scenie opowiedzieć, nasz spektakl to ukłon w stronę Polaków na obczyźnie, siłą deportowanych, ukłon w stronę ich - niepodlegającej wątpliwości i wciąż "niepodległej" polskości. Choć podejrzewam, że polscy repatrianci z Kazachstanu nie będą chcieli zawiesić sobie nad łóżkiem plakatu z tytułem "Ruscy". Jestem tego niemal pewny, ale też tytuł przedstawienia to prowokacja wobec nas, Polaków tu żyjących od pokoleń. To takie absurdalne pytanie (a przynajmniej chcę wierzyć, że absurdalne), która polskość jest bardziej polska i kto tu jest bardziej Polakiem.

Jakkolwiek byśmy się nienawidzili i nie wykrzykiwali, kto jest tym prawdziwszym Polakiem, to Rzeczypospolita wciąż jest naszą wspólną sprawą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji