Artykuły

Od "Pasażerki" do Janeczki w "Klanie"

ANNA CIEPIELEWSKA należała do tych wyjątkowych kobiet, które nigdy nie były zmęczone. Zawsze miały czas. Koledzy, z którymi grała, mówią, że od niej uczyli się zarówno stosunku do pracy, jak i życia w ogóle.

Widzowie serialu "Klan" cieszyli się, gdy na ekranie pojawiała się Janeczka Kochańska-Ziętecka, przyjaciółka rodziny Lubiczów. Anna Ciepielewska, wcielająca się w tę rolę, dała postaci nie tylko własną twarz, ale również swoje ciepło, charakter i energię.

Zarażała ekipę optymistycznym podejściem do życia. Lubili ją za poczucie humoru. Koiła ich swoim spokojem i kulturą bycia. Dziś, podobnie jak widzowie, nie mogą się pogodzić, że pani Anna już nigdy nie pojawi się na planie. Nie powita ich rozbrajającym uśmiechem.

Miała uczcić 50. rocznicę ukończenia szkoły.

Choroba pojawiła się nagle. Podstępnie. Nie było żadnych symptomów. Pani Anna, jak zawsze pełna energii, grała, działała w ZASP-ie. Żyła problemami swych kolegów. Gdy któryś czegoś potrzebował, gorzej się czuł, spieszyła z pomocą. Nigdy nie zapominała o imieninach, urodzinach, świętach. Dzwoniła do kolegów, życząc im wszystkiego najlepszego. I w tym roku przed świętami Wielkiej Nocy odezwała się do swojego kolegi z teatru, Witolda Sadowego.

- Żartowaliśmy, śmialiśmy się, wspominaliśmy stare, dobre czasy. Jak zawsze Anka była niezwykle serdeczna i miła. Słowem nie wspomniała o chorobie - mówi pan Witold. - Potem, gdy już wiedziała, ani przez moment nie zwątpiła, że pokona raka. Dziś Ani nie ma wśród nas. Miała dopiero 70 lat.

Urodziła się w Ostrogu nad Horyniem (dziś Ukraina). Do szkoły teatralnej trafiła do Warszawy. Miała szczęście. Raz: że spełniło się jej marzenie o aktorstwie, dwa: że trafiła na świetnych kolegów i profesorów. Uczyli ją między innymi Aleksander Zelwerowicz, Jan Kreczmar, Maria Wiercińska. A studiowała z Janem Kobuszewskim, Janem Matyjaszkiewiczem, Majką Broniewską, Andrzejem Żarneckim, Wandą Majerówną, by wymienić tych, którzy dziś pracują w warszawskich teatrach.

To z nimi pani Anna przygotowywała ostatnio spektakl, który chcieli wystawić w szkole na Miodowej, by w ten sposób uczcić 50-lecie ukończenia szkoły. Miała zagrać hrabinę Kozokurę. Nie zagra. Pani Anna odeszła 20 maja. 30 maja odbył się jej pogrzeb na warszawskich Powązkach. Przyszło ją pożegnać wielu artystów, z którymi przez lata pracowała w teatrze, telewizji, filmie.

Chyba właśnie z filmem wiąże się jej najbardziej romantyczne wspomnienie. Jeszcze studiowała, gdy w 1955 roku zaproponowano jej rolę w filmie "Godziny nadziei", który reżyserował Jan Rybkowski. Na planie filmu pojawił się też student krakowskiej szkoły teatralnej Stanisław Niwiński. Ani ona, ani on nie zagrali głównych ról, ale ten film przesądził o całym ich życiu.

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Przetrwała 30 lat, kiedy pani Anna i pan Stanisław byli małżeństwem. Wzorowym i wzorcowym. Po dyplomie wyjechali do Kielc, do teatru im. Żeromskiego. Pani Anna zagrała tam m.in. Marynię w "Małym dworku", Klarę w "Zemście" i Klarę w "Ślubach panieńskich". W roku 1958 przenieśli się do Poznania do Teatru Polskiego.

Zagrali w głośnym i kontrowersyjnym "Weselu" Wyspiańskiego. Ona jako Panna Młoda, on - Pan Młody. Od tego czasu często pojawiali się razem na scenie. Potem był teatr w Katowicach. Od 1963 roku pani Anna pracowała w stolicy, grała w teatrach: Klasycznym (dziś Studio), Ateneum i Nowym. Jej warszawskim debiutem była rola Anny w "Iwanowie" Czechowa. Rola została dostrzeżona i doceniona. Aktorkę nagrodzono na Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich w Katowicach. Kochała teatr. Kochała film. Z wzajemnością. Do dziś pamiętamy jej kreacje w "Matce Joannie od Aniołów" Kawalerowicza oraz w "Pasażerce" Munka. Ale przede wszystkim kochała rodzinę. W Poznaniu urodził się jej jedyny syn. Dziś pan Grzegorz, absolwent Akademii Sztuk Pięknych, sam jest ojcem prawie dorosłych synów Mateusza (15) i Jasia (20), którzy zawsze mieli z babcią świetny kontakt.

Nic dziwnego. Należała do tych wyjątkowych kobiet, które nigdy nie były zmęczone. Zawsze miały czas. Koledzy, z którymi grała, mówią, że od niej uczyli się zarówno stosunku do pracy, jak i życia w ogóle. A przecież los pani Anny nie oszczędził. Gdy wszyscy jej małżeństwo stawiali za wzór, nagle wybuchła sensacyjna wieść, że Niwińscy się rozwodzą. Po tylu wspólnie przeżytych latach!

Samotność?

Nie znałam tego uczucia

On ożenił się ponownie. Ona nie. W takich momentach kobiety czują się samotne, opuszczone, zdradzone. Jeśli nawet takie uczucia targały panią Anną, nigdy tego nie okazała. W rozmowie z Witoldem Sadowym wyznała: "Mam tyle zainteresowań, tylu przyjaciół i życzliwych ludzi wokół siebie, że nie odczuwam samotności. Właściwie nie wiem, co to jest samotność. Myślę jednak, że samotność to po prostu nie dogrzane mieszkanie, a przecież zawsze można je ogrzać, jeśli się ma ochotę".

Ona miała. Nic dziwnego, że jej dom tętnił życiem. Wpadali przyjaciele. Częstymi gośćmi byli syn z żoną i wnukami. Pani Anna dużo czytała, często umawiała się ze znajomymi po to, by pójść do kina, teatru, czy po prostu żeby pogadać sobie od serca. Zawsze elegancka, uśmiechnięta, życzliwa, dobra. - Ania naprawdę taka była - mówią jej przyjaciele.

***

Urodzona: 7 stycznia 1936 roku w Ostrogu nad Horyniem.

Znana: Ostatnio znakomitą aktorkę oglądaliśmy w serialu "Klan" (Janeczka). Przed laty w serialu "Dom" stworzyła niezapomnianą kreację Lawinowej, matki Basi.

Ważne filmy: "Ostatni prom", "Umarłem, aby żyć", "Niech cię odleci mara", "Marysia i Napoleon", "Pasażerka", "Matka Joanna od Aniołów" (za tę rolę została wyróżniona na festiwalu w Panamie).

Zmarła: 20 maja 2006 roku w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji