Artykuły

Tajemniczy nieznajomy

W dziewiątym roku istnienia odbudowanego Teatru Wielkiego doczekaliśmy się nareszcie w Warszawie spotkania z tajemniczym nieznajomym - Ryszardem Wagnerem. Spotkanie odbyło się w związku z premierą opery "Tannhäuser" na naszej reprezentacyjnej scenie operowej.

Biorąc pod uwagę fakt, że od ostatniej warszawskiej wagnerowskiej premiery u-płynęło lat 18. a od poprzednich kilkadziesiąt - trzeba stwierdzić, że dzisiejsze młode pokolenie warszawiaków twórczości Wagnera nie zna zupełnie.

Czy ta nowa znajomość okaże się przelotna czy trwała? Czy ograniczy się do jednorazowego spotkania czy też przekształci się w stałą sympatię?

Jestem pod tym względem optymistą. Wierzę, że warszawska publiczność operowa ma ambicję wyjścia poza obiegowy repertuar, zaś młodsza jej część, gustująca w tematyce . romantycznej, obdarzy chyba sympatią postać nieszczęśliwego Tannhäusera, rozdartego przez dwa krańcowo odmienne rodzaje miłości - duchową i cielesną.

O tym, jak się ułożą w przyszłości wzajemne stosunki między Wagnerem a warszawską publicznością, zdecyduje zresztą nie tylko publiczność, lecz także dyrekcja stołecznego Teatru Wielkiego. W niedługim czasie powinno się ukazać na tej scenie jakieś inne dzieło Wagnera, oczywiście niezależnie od zapowiedzianych wizyt obcych zespołów, mających charakter sporadyczny. Bo uczucie - niezależnie od jego charakteru - należy podsycać.

O dziełach Wagnera pokutuje ciągle jeszcze opinia, że są "trudne" i "ciężkie". Opinia anachroniczna, przekazana nam przez starsze pokolenia. dla których wspaniała instrumentacja i bogata harmonika dziel wagnerowskich, tak bardzo różna od oper z obiegowego repertuaru - była trudna do przyjęcia. Zaś rzekoma ciężkość muzyki Wagnera polegała na tym. że rozmiary jego dzieł są potężniejsze od rozmiarów przeciętnych o-per. zaś akcja sceniczna - wątlejsza. Ale mówiąc o tym, należy natychmiast dodać, że chodzi wyłącznie o to, co się rozgrywa na scenie, bo akcja dramatyczna jest u Wagnera zazwyczaj o wiele bogatsza niż u jakiegokolwiek innego kompozytora. Rzecz w tym, że przejawia się ona nie tyle w gestach i słowach, co w muzyce, w genialny sposób wyrażającej stany psychiczne bohaterów. Dlatego właśnie Wagner zrezygnował z tradycyjnej nazwy "opera" i określał swoje dzieła mianem "dramatów muzycznych".

"Tannhäuser" stoi na granicy między tymi dwiema formami i dlatego należy do dzieł "łatwiejszych". Ale łatwiejszych tylko dla słuchaczy, bo dla realizatorów i wykonawców - solistów-śpiewaków. chórzystów. instrumentalistów - jest to dzieło bardzo trudne. Sam fakt podołania tym trudnościom można już uznać za sukces. I taki sukces w Teatrze Wielkim osiągnięto. Orkiestra prowadzona przez Antoniego Wicherka grała czysto i precyzyjnie, miejscami trochę zbyt głośno, ale na ogół bardzo ładnie.

Połączone chóry (Teatru Wielkiego, Męski Centralnego Zespołu Artystycznego WP i Dziecięcy Centralnego Zespołu Artystycznego ZHP), przygotowane przez Henryka Wojnarowskiego, brzmiały pięknie zarówno wtedy gdy śpiewały fortę, jak i piano. Opracowane przez Witolda Grucę sceny baletowe były skomponowane ciekawie. Wszyscy soliści biorący udział w premierowym przedstawieniu dobrze się wywiązali ze swoich zadań.

Najbardziej podobała mi się Hanna Lisowska (Elżbieta), która pokazała w tej roli nie tylko wspaniały głos, lecz takie wysoką kulturę wokalną. Pod względem kultury śpiewu tui obok stawiam Jerzego Ostapiuka (Hermann) no i oczywiście naszą znakomitą mezzosopranistkę Krystynę Szczepańską (Wenus). Występujący w roli tytułowej Roman Węgrzyn zaimponował nie tylko kondycją wokalną lecz także doskonalą dykcją. Podobali mi się także dwaj inni śpiewacy, kreujący role minnesingerów: Zdzisław Klimek (Wolfram von Eschenbach) i Lesław Wacławik (Walther von der Vogelweide). Głosem czystym Jak kryształ zachwyciła w pierwszym akcie młodziutka Barbara Wysokińska występująca w epizodycznej roli Pastuszka.

Przechodząc od szczegółów wykonawczych do całości należałoby pochwalić z kolei dwoje zaproszonych z zagranicy, współrealizatorów przedstawienia: scenografkę , Annelies Corrodi ze Szwajcarii i reżysera Otto Fritza z Austrii. Te dwa nazwiska wymieniam w takiej kolejności nie tylko ze względu na płeć, jaką reprezentują.

O Ile bowiem pomysły plastyczne A. Corrodi - wybitnej specjalistki od projekcji filmowej w teatrze - uważam za godne nie tylko podziwu lecz miejscami także i zachwytu, o tyle reżyseria O. Fritza budzi u mnie co najwyżej podziw dla bardzo dobrego rzemiosła. Zabrakło mi natomiast u niego fantazji i to nie tylko tej wysokiego lotu, lecz także tej bardziej przyziemnej, typowo scenicznej, dla której możliwości techniczne warszawskiego Teatru Wielkiego dają szczególnie wdzięczne pole do popisu. Mam tu na myśli sceny z udziałem Wenus. w których użycie maszynerii teatralnej wynika bezpośrednio z treści libretta.

Premiera "Tannhäusera" w stołecznym Teatrze Wielkim jest zapewne sukcesem, ale sukcesem, jeśli tak można powiedzieć, pierwszego stopnia. Sukcesem pełnym nazwałbym przedstawienie, które byłoby nie tylko solidnie przygotowane pod każdym względem, lecz które fascynowałoby ponadto sceniczną inwencją albo wzruszało dramatyczną głębią. Takiego "Tannhäusera" dał Robert Satanowski przed pięcioma laty w Poznaniu. Być może sekret poznańskiego sukcesu leży w tym. że strona muzyczna i sceniczna tamtej premiery skupiała się w ręku jednej osoby. Ale to uwaga na marginesie.

Po premierach w Teatrze Wielkim szeregu dzieł operowych t repertuaru światowego, słowiańskiego i rodzimego przyszła wreszcie kolej na największego tytana muzyki scenicznej, który pozostawał dotychczas w Warszawie "tajemniczym nieznajomym". Pierwsze spotkanie z nim odbyło się w sprzyjających warunkach. Czekamy na następne, pozwalające kontynuować tę ze wszech miar pożądana znajomość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji