Artykuły

Nie tylko nasz Chopin

Wiadomo, że Chopin nie napisał żadnej opery, więc jeśli chcemy obcować z jego twórczością w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej poza formą koncertową, jest to możliwe jedynie poprzez taniec - mówi Krzysztof Pastor przed premierą spektaklu "Nasz Chopin" w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie, w rozmowie z Jolanta Gajda-Zadworna w tygodniku Sieci.

Jakie przesianie niesie spektakl "Nasz Chopin", z którym wychodzicie do widzów w czas obchodów stulecia odzyskania niepodległości?

Krzysztof Pastor: Któż inny, jeśli nie Chopin, mógł się stać 17 listopada 2018 r. muzycznym bohaterem premierowego wieczoru baletowego. W utworach Chopina tu, w Polsce, odnajdujemy rodzimą historię i patriotyzm; słyszymy miłość do bliskich sercu ludzi, miejsc i krajobrazów, tęsknotę. To muzyka bardzo polska, ale też uniwersalna. Dlatego, prawdę powiedziawszy, wolę nawet francuski tytuł naszego spektaklu "Notre Chopin" - pokazujący szerszy zakres oddziaływania tej muzyki.

Czego możemy się spodziewać po tej premierze?

- Nowych choreograficznych interpretacji obu koncertów fortepianowych. Zaprosiłem do współpracy Liama Scarletta, choreografa z Royal Balet w Londynie, współpracującego też z zespołami na całym świecie. Bardzo mi zależało, by był to ktoś z zupełnie inną perspektywą niż polska, francuska czy japońska - wymieniając te wyjątkowo oddane muzyce Chopina nacje. Drugi koncert będzie w mojej choreografii. Wspólną płaszczyznę, poza muzyką Chopina, da spektaklowi oprawa plastyczna - scenografia i kostiumy przygotowane do obu części przez Tatyanę van Walsum.

Nie po raz pierwszy sięgnął pan po muzykę Chopina.

- I nie byłem w tym pierwszy. Wielu choreografów światowej renomy z niej czerpało, ale na naszej scenie ta muzyka ma wymiar szczególny. Wiadomo, że Chopin nie napisał żadnej opery, więc jeśli chcemy obcować z jego twórczością w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej poza formą koncertową, jest to możliwe jedynie poprzez taniec. W drugim roku mojej pracy Patrice Bart, choreograf z Francji, zrealizował przedstawienie "Chopin, artysta romantyczny", koncentrując się głównie na jego biografii. Potem mieliśmy "Chopiniana" w choreografii Michaiła Fokina. To dosyć stary balet, bo z 1909 r., jeden z pierwszych, który nie miał akcji fabularnej, prowadziła go muzyka. Utwory Chopina - mazurki, preludia - były w nim zorkiestrowane, ale gdy gościnnie pokazywaliśmy to przedstawienie w Lublinie i Brnie, towarzyszył tancerzomjedynie fortepianem i, szczerze mówiąc, ta wersja bardziej mi się podobała.

Chopin dopełnił też muzycznie tegoroczną premierę - balet "Dama kameliowa" Johna Neumeiera. Myślę, że nasz zespół mógłby się kojarzyć w świecie z muzyką Chopina. Mamy pewne plany. Szczegółów nie zdradzę.

Czerpie pan też z dorobku innych polskich twórców. Nadchodzący 2019 r., w dwusetną rocznicę urodzin kompozytora, został ustanowiony Rokiem Stanisława Moniuszki. To obliguje?

- Jak najbardziej, ale muzyka Moniuszki pojawiła się w mojej pracy już wcześniej. Komediowy wieczór "Fredriana", którego premiera odbędzie się na początku kwietnia przyszłego roku, połączy dwie choreografie. "Przypowieść sarmacka", nawiązująca do "Zemsty" Aleksandra Fredry, to żart baletowy Conrada Drzewieckiego, mojego pierwszego dyrektora i choreografa, z którym pracowałem przez cztery lata po ukończeniu szkoły baletowej. Ten wieczór jest też ukłonem w jego stronę. W drugiej części, inspirowanej komedią "Mąż i żona", choreografką będzie Anna Hop.

Moniuszko nie stworzył baletów, jedynie wstawki baletowe: mazura, poloneza. Niestety to muzyka słabo na świecie rozpoznawalna, a przecież nie hermetyczna. I tu pojawia się pole do działania.

Okazuje się, że i mistrz słowa Aleksander Fredro współgra dobrze z językiem bałetu?

- Choreografowie czerpią z literatury pełnymi garściami. Mój szef, Waldemar Dąbrowski, twierdzi, że Szekspir był najwybitniejszym dramaturgiem baletowym, bo na podstawie jego utworów powstało wiele spektakli tańca. Odwoływanie się do literatury nie jest więc niczym wyjątkowym. Sięga do niej klasyka ("Jezioro łabędzie", "Dziadek do orzechów" czy "Śpiąca królewna" mają swoje baśniowe czy literackie odniesienia) i powstałe w kolejnych stuleciach spektakle. Mamy część repertuaru, którą nazywamy neoklasyką - tam są m.in. "Dama kameliowa" Johna Neumeiera i współczesne formy, np. "Darkness" Izadory Weiss, które również mają swoje literackie podstawy.

Inspirowane powieściowym "Jądrem ciemności". Z kolei w pana pracach choreograficznych pojawia się nawiązanie do poezji (i to szczególnej, powstańczej, K.K. Baczyńskiego), ale i do filmów, np. "Kanału". Skąd potrzeba wejścia w taki nurt?

- Temat nasunął się w oczywisty sposób. Kiedy wróciłem do Polski - po latach spędzonych za granicą - i znalazłem się w Warszawie, w szczególnym miejscu, jego historia musiała do mnie przemówić. Pochodzę z Gdańska. Oczywiście znałem tragiczne wojenne losy stolicy, ale co innego wiedzieć, a co innego doświadczyć. Dopiero będąc tu, na miejscu, zacząłem widzieć ślady pamięci: niemal na każdym mijanym budynku jest jakaś tablica przypominająca najczęściej śmierć.

I taka też tablica znajduje się przy placu Teatralnym, na pałacu Jabłonowskich [przed wojną mieścił się w nim ratusz - przyp. red.], stojącym naprzeciw wejścia do siedziby Polskiego Baletu Narodowego. To broniąc tego budynku, zginął Krzysztof Kamil Baczyński. A filmy Andrzeja Wajdy były dla mnie ważne i przed wyjazdem z Polski, i kiedy mieszkałem za granicą. Poruszały istotne tematy, tłumaczyły odbiorcom spoza Polski część polskiej traumy.

Poezja Baczyńskiego i nawiązanie do "Kanału" pojawiły się w spektaklu "I przejdą deszcze...", który możemy zobaczyć także na... ekranie.

- To prawda, 24 października transmitowaliśmy na żywo, na naszej teatralnej stronie VOD właśnie "I przejdą deszcze...". Można też oglądać na tej stronie rejestracje wcześniejsze. Z baletów w mojej choreografii m.in. "Burzę" i "Casanovę w Warszawie".

Czyli jest pan otwarty i na taki sposób pokazywania baletu? A co pan sądzi o kinowych transmisjach spektakli z największych scen świata, o których na bieżąco informuje strona nazywowkinach.pl?

- Oczywiście nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu ze sztuką - dramatyczną, muzyczną, baletową - ale jest to jakaś dodatkowa forma uczestnictwa. To możliwość oglądania zespołów scenicznych i spektakli, które nie gościły w Polsce: z Teatru Bolszoj, The Royal Ballet, ale też z Metropolitan Opera. Chciałbym wierzyć, że takie doświadczenie (również transmisji w internecie) poszerzy widownię o nowych odbiorców, rozbudzi w nich potrzebę bezpośredniego spotkania ze sztuką. Bo, powtarzam, nic nie zastąpi spektaklu na żywo - ani teatralnego, ani operowego, ani baletowego. Tojest inna siła odbioru, inna energia, inne skupienie, interakcja...

Wspomnieliśmy, że balet może czerpać z różnych dziedzin sztuki i docierać do widzów poprzez nowe media, ale sam też bywa inspiracją. Do kin trafiła właśnie megaprodukcja "Dziadek do orzechów i cztery królestwa". Jak pan się zapatruje na takie reałizacje?

- Uważam, że to dobrze: pokazywać jak najwięcej, jak najróżnorodniej, jak najbogaciej... ufając, że to może być droga do wielkiej sztuki, a nie zamiast niej. Wszystko wokół nabiera tempa, zmienia się. I przedstawienia baletowe też się zmieniają. Nie ma już u widzów cierpliwości, by oglądać sześciogodzinne spektakle, chociaż takie też się zdarzają. Ciesząca się niezmiennym powodzeniem klasyka, od której rodzice zaczynają wprowadzanie swoich dzieci w świat baletu - "Śpiąca królewna" (prapremiera 1890) czy "Jezioro łabędzie" (1876) - są długimi przedstawieniami, ale i tak są krótsze niż w dniu prapremiery. Są tacy, którzy twierdzą, że transmisje w kinach czy w internecie stanowią konkurencję dla przedstawień na żywo, ale nawet dzieło przetworzone komercyjnie może się stać wstępem, przygotowaniem dziecka do obejrzenia spektaklu.

A jak odbiera pan filmy, które pokazują balet - z jednej strony np. animowaną "Balerinę" czy "Billy'ego Elliota", z drugiej "Czarnego łabędzia"? Wokół tego ostatniego przetoczyła się gorąca dyskusja.

- To przerysowana na potrzeby fabuły fikcja, zawierająca jednak elementy prawdy. Nie jest łatwo komuś, kto kocha tańczyć i tańczy całe życie, gdy zbliża się koniec kariery, przyjąć to ze spokojem (ale przecież tak się dzieje i w innych zawodach). Przygotowanie do zakończenia kariery powinno się odbywać już na etapie szkoły. To jest bardzo piękna kariera, ale trwa krótko, ok. 20 lat. Na Zachodzie tancerze są do tego przygotowani lepiej.

A wspomniany "Billy Elliot" to piękny film i - w przeciwieństwie do "Czarnego łabędzia", skupionego na ekstremalnie przesadzonej rywalizacji - opowieść budująca. Tak zresztą jak i przeznaczona dla familijnego widza "Balerina". O trudnej drodze, o determinacji i przede wszystkim o pasji oraz miłości do tańca.

Miłości, która inspiruje? Czy balet wchodzący w relacje z innymi dziedzinami sztuki, pokazujący się w nowych mediach, pozostaje sztuką tylko dla koneserów?

- Nie chciałbym, aby nasi widzowie, także ci potencjalni, myśleli, że muszą się znać na balecie, by uczestniczyć w naszych przedstawieniach. Każdy do jakiegoś stopnia rozumie język ciała. I nasi widzowie są przygotowani do odbioru, sztuki generalnie. Bardzo lubię porównania z malarstwem: jesteśmy jak Galeria Narodowa - balety klasyczne to kanon, ale prezentujemy też "ze zbiorów" współczesne spektakle.

Możliwości, jeśli chodzi o taniec, są ogromne. Nie ma w zasadzie żadnego ograniczenia. Czasem, jak w przypadku naszego "Jeziora łabędziego", baletowa klasyka może zaproponować inne spojrzenie [Krzysztof Pastor z librecistą Pawłem Chynowskim przenieśli opowieść w realia dworu carskiego, przypominając wątek miłości następcy tronu Mikołaja do polskiej baleriny Matyldy Krzesińskiej - dop. red.]. Lubię sięgać do literatury, ale też czerpiemy z innych źródeł. Wieczór, który nosił tytuł "Chopiniana/Bolero/ Chroma" i nie opowiadał żadnej konkretnej historii, przede wszystkim budując atmosferę, wizualny aspekt, cieszył się ogromną popularnością.

W przyszłym roku minie 10 lat prowadzenia przez pana Polskiego Baletu Narodowego. Jakpan ocenia ten czas?

- Jestem bardzo dumny z tego, co się do tej pory zdarzyło. Zespół zrobił ogromny krok do przodu, pod każdym względem. Wystawialiśmy wiele baletów, wprowadziliśmy dużo interesujących pozycji. Dziesięciolecie uczcimy 25 kwietnia galą baletową. W ubiegłym roku po raz pierwszy przygotowaliśmy taką galę i cieszyła się wielką popularnością, ale oczy wiście jubileuszowy spektakl to jeden dzień świętowania, a pozostałe dni to praca. Mozolna i zarazem pełna satysfakcji. Z planami realizowanymi na bieżąco i wybiegającymi w przyszłość, ale o tych za bardzo jeszcze mówić nie mogę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji