Artykuły

Udana premiera w Teatrze Wielkim "Bal maskowy"

Dobra passa Teatru Wielkiego trwa: po świetnych przedstawieniach "Don Juana" a później "Katarzyny Izmaiłowej" - jesteśmy świadkami kolejnego wydarzenia m tej reprezentacyjnej scenie. "Bal Maskowy"), to jedna z tych oper, która ma trwale miejsce i w tzw. żelaznym repertuarze ambitnych teatrów i w u-podobaniach publiczności. Dobrze więc się stało, że znalazła się na warszawskim afiszu.

Może to dzieło nie ma łatwej chwytliwości - scenicznej i muzycznej - jak bardzo "Ograne": "Aida", "Traviata", "Otello", "Trubadur" - ale prawdziwy smakosz twórczości Verdiego znajdzie tu wszystkie cechy włoskiego twórcy, a chyba nigdzie w jego dziełach nie spotka tak silnie i po mistrzowsku rozwiniętych wątków miłosnych, które pozwalają "Bal Maskowy" porównywać niektórym biografom a wagnerowskim "Tristanem i Izoldą". Może jednak to ograniczanie elementów spektakularnych na scenie nie odciąga z taką siłą przemożną uwagi słuchacza od muzyki, której piękno jest jedną z mocniejszych kart w twórczości włoskiego kompozytora.

Do realizacji tego dzieła zaproszono gościnnie reżysera ze Sztokholmu, Knuta Hendriksena, z Opery Królewskiej, z którą nasz teatr współpracuje już od kilku lat; drugim gościem, był dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi i szef tamtejszej orkiestry Bogusław Madey, który widowisko od strony muzycznej przygotował.

Hendrikson, syn znanego tenora, związany był z teatrem muzycznym od najwcześniejszych lat życia i w jego warszawskiej realizacji widać właśnie to obeznanie z operą i wielką kulturą sceniczną. Najobfitszym źródłem inspiracji - pisze w programie reżyser - jest interesująca postać głównego bohatera opery, błyskotliwa i pełna sprzeczności osobowość króla Szwecji, Gustawa III, którego zmysł teatralny i elegancja mają tak wiele wspólnego z muzyką Verdiego. W życiu Gustawa granica między teatrem a życiem realnym zacierała się coraz bardziej, dlatego też chcieliśmy wystawić "Bal Maskowy" w sposób teatralny i wieloznaczny, gdzie teatr i polityka przenikają się wzajemnie. Paradna sypialnia królewska staje się teatrem w teatrze, wzgórze szubieniczne za rogatkami Sztokholmu - makabryczną areną, zaś w scenie balu w Operze Królewskiej w Sztokhomie wkraczamy w niezrozumiały świst pozorów, którego jedyną realną rzeczywistością jest śmiertelna kula".

Ten reżyserski zamysł znalazł tu jednorodną realizację w całości widowiska: nieczęsto jesteśmy świadkami tak zgranych partnerów jak tym razem: świetna muzyka Bogusława Madeya, (który mocną i sprawną ręką poprowadził orkiestrę, pięknie brzmiącą na premierowym wieczorze; urzekające kostiumy i dekoracje Skarżyńskich, witane przez publiczność oklaskami przy odsłaniającej się kurtynie; wspaniałe brzmiący chór i piękne, wkomponowane w całość wstawki baletowe - wszystko to składało się na widowisko długo oklaskiwane przez publiczność po skończonym wieczorze.

Sukces me byłby tak pełny; gdyby i głosy solistów nie stały się ozdobą całości widowiska: pierwsze miejsce należy się tu niewątpliwie Bożenie Kimasz-Mikołajczak, która stworzyła wyrazistą i sugestywną aktorsko sylwetkę Amelii a jej piękny głos w pełna zasługiwał na wielokrotnie nagradzane występy przy otwartej kurtynie. Dobrym partnerem swej scenicznej żony był Roman Węgrzyn w partii króla Gustawa; świetnie też brzmiały duety tej pary wykonawców, dzięki szczególnie korzystnie dobranej barwie głosów.

Na słowa uznania zasługują również pozostali wykonawcy: Zdzisław Kilimek w roli hrabiego Robbinga, powiernika i sekretarza króla; demoniczną wróżka Urlyka, obdarzona pięknym mezzosopranem - Maria Olkisz; bardzo ciekawie, wokalnie i aktorsko wypadła rola Oskara w realizacji utalentowanej Hanny Zdunek; Włodzimierza Zalewskiego (Hrabia Horn), występującego gościnnie na scenie Teatru Wielkiego chcielibyśmy po tym debiucie częściej spotykać w Warszawie. Reszta wykonawców dobrze sekundowała swym partnerom: Feliks Gałecki (Matts), Marek Dąbrowski (Anckerstrom) Lesław Pawluk (Biskup) i Stanisław Matuszczyk (służący Amelii).

Owacja dla wykonawców i realizatorów po zapadnięciu kurtyny była słuszną nagrodą za tę kolejną, udaną premierę w warszawskim Teatrze Wielkim. Cieszyła również sporą grupa nowych, młodych wykonawców, którzy świetnie się sprawdzili, obok swoich doświadczonych partnerów; cieszy również obecność za pulpitem dyrygenckim Bogusława Madeya, nie tylko ze względu na talent i możliwości, jakie reprezentuje ale na widomy znak zacieśniającej się współpracy między teatrami operowymi stolicy i Łodzi.

A miłośników opery zachęcam do jak najszybszego obejrzenia tego udanego widowiska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji