Artykuły

Magda Tomaszewska: Pokażemy, że Mira miała pazura

- Reżyser mówi mi: - Mira była gwiazdą, diwą. Ona nic nie musiała. Więc po co te ręce, schowaj, schowaj. Nie trzeba tak od kulisy do kulisy, wszystko kubłami wylewać. Tylko siedź, tylko mów, tylko śpiewaj. Miej - jak ona - wszystko w środku - o roli Miry Zimińskiej w monodramie "M. Zimińska" w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku opowiada Magda Tomaszewska.

Magda Tomaszewska wróciła! Aktorka występowała na scenie naszego teatru od roku 2002, z pewnością pamiętacie jej werwę, talent komediowy, charyzmę. W 2012 roku zdecydowała, że pożegna się z płocką sceną i wyjedzie z miasta. Zamieszkała w Gdyni, założyła własną firmę, z przedstawieniami jeździła po całej Polsce. O Płocku jednak nigdy nie zapomniała i w tym sezonie zdecydowała się na powrót. I to w wielkim stylu - 30 listopada teatr zaprasza na prapremierę monodramu z jej udziałem.

W spektaklu "M. Zimińska", poświęconym gwieździe z Płocka, według scenariusza płockiej dziennikarki Leny Szatkowskiej i Marty Kunavar, zagra rolę tytułową. W piórach, futrach i przy dźwiękach muzyki.

---

Milena Orłowska: Cieszysz się na Mirę?

Magdalena Tomaszewska: Nie śpię po nocach! Kiedy zobaczyłam scenariusz, zachciało mi się płakać! Aktor ma coś takiego, że w pierwszej chwili panikuje: co tu zrobić, jak to sprzedać, a może lepiej schować się gdzieś jak najgłębiej? Przecież to Mira, ikona teatru, kabaretu, piosenki! A ja mam stanąć przed ludźmi i przez ponad godzinę zająć ich jej historią, przekazać to, co najważniejsze. W dodatku bardzo mi zależy, żeby się przypomnieć publiczności, pokazać, że wciąż jestem, że nie zapomniałam o Płocku. Efekt jest taki, że faktycznie, zrywam się w nocy po pięć razy, pędzę do tekstu, sprawdzam jedno czy drugie słowo. Na szczęście na próbach do akcji wkracza reżyser Karol Suszka. I mówi: - Madzia, spokojnie. To wszystko musi być na spokojnie. Po co te ręce, Mira była diwą, gwiazdą, ona miała wszystko w środku, nic nie musiała robić. Wystarczyło, że siedziała, mówiła, śpiewała. Rób jak ona.

Wspomniałaś o wyjeździe z Płocka. Dlaczego właściwie się na niego zdecydowałaś?

- Wszyscy mnie o to pytają. (śmiech ) Zaważyły osobiste sprawy, w pewnym momencie poczułam, że muszę zamknąć płocki etap, oderwać się od tego zamkniętego przecież środowiska. Spakowałam się, wzięłam dziecko pod pachę i wyjechałam. Przepracowałam to wszystko, nabrałam dystansu. Dojrzałam. Zawodowo to był także potrzebny ruch. Pomyślałam - musi się udać! Założyłam firmę, miałam własne przedstawienia, w pewnym momencie byłam częściej na Śląsku niż w Trójmieście. A i w Płocku byłam właściwie bez przerwy, grałam gościnnie, w bajkach, w "Opowieści wigilijnej". Za każdym razem, kiedy stawałam na tej scenie, myślałam: jak tu pięknie! Czuję się tu jak w domu! Gdzieś w głębi serca tęskniłam. Jeszcze niedawno siedziałam z mężem w kuchni naszego mieszkania w Gdyni, zastanawiam się co zrobić. Artur powiedział: "Przecież ty i tak z tego Płocka się właściwie nie ruszasz. Przenieśmy się". Córka Maria bardzo mnie w tym wszystkim wspierała, dla niej ta przeprowadzka to spełnienie marzeń, ma tu przyjaciół, zna miasto, podoba się jej wszystko, włącznie z trasą na Podolszyce. Mąż też chwali widok ze wzgórza Tumskiego, uważa nawet, że Orlen jest ładny! No więc... jestem.

Postać Zimińskiej grała jakąś rolę w twoim życiu?

- Oczywiście. Mira Zimińska jest świętej pamięci, ale przecież jest wciąż żywa. W Płocku czuje się jej obecność. Idę Tumską, a tam oczywiście ona, stoi i patrzy, czuwa nad wszystkim. Nawet w katedrze jest namalowana, pozowała jako dziecko do fresku. Wszyscy znają zespół Mazowsze i wszyscy wiedzą, jaką jest tam legendą. Ja sama, już na egzaminach do studium aktorskiego w Olsztynie, śpiewałam jej piosenkę "Taka mala": "Jakaś jeśtem psi tobie taka mala / Taka mala - to jej trik, to jej lep / Proszę pana, niech się pan nie rozpala / Niech pan weźmie coś ciężkiego - i w łeb!". Cudowna piosenka. Potem śpiewałam ją jeszcze w szkole, ten utwór idzie już ze mną 20 lat. Przy tym jak Mira to interpretowała! Tak po porostu, tak elegancko. Bo teraz to każdy się sili, lewą ręką za prawe ucho łapie. (śmiech ) W spektaklu także będę śpiewać w sumie dziewięć piosenek, rzecz jasna "Malą", do tego "Bezsenną noc", "Nikt tylko ty", "Pokoik na Hożej" - to zna przecież każdy, "Krzyżówkę". Piosenkę z filmu "Każdemu wolno kochać", którą Zimińska i Dymsza śpiewali i tańczyli w duecie, wykonam z pianistą Edwardem Bogdanem. Przy okazji, towarzyszyć mi będzie cały zespół - Edward Bogdan na fortepianie, Tomasz Krawczyk na kontrabasie i Jakub Krawczyk na perkusji. Finał także będzie muzyczny, ale go nie zdradzę, to będzie niespodzianka.

Mira Zimińska to eksportowa gwiazda Płocka, nasza duma. Ma swój pomnik, patronuje szkole... Czy w waszym przedstawieniu zejdzie trochę z piedestału?

- Pokażemy, że miała pazura. Pokażemy jej prawdziwy charakter. Bo owszem, Mira Zimińska była aniołem, każdy ją kochał, ale bywała także... zwyczajnie wredna. Potrafiła w godzinę zwolnić 11 osób, trzasnąć drzwiami, wrzasnąć, zakląć, postawić się komunistom. Miała swoje za uszami. Bardzo zależy nam na oddaniu jej pełnego obrazu, wszystkich kolorów. Nie będę jednak "udawać" Miry, nie będę zaciągać jak ona. Dosłowność tego typu byłaby śmieszna.

A ile będzie Płocka w tym spektaklu?

- Wydaje mi się, że sporo. Zimińska kochała to miasto, choć mówi o nim w swoim stylu, dowcipnie. "Jeśli nie postawicie teatru, więcej nie przyjadę!" - odgrażała się.

A kostiumy? Jako Mira powinnaś się przebierać 18 razy!

- Bardzo chętnie, nawet 50 razy! Och, kostiumy - to osobny temat. Będą wspaniałe! Właśnie powstają. Zaprojektowała je, jak zresztą całą scenografię, Dorota Cempura. W zasadzie suknie są tylko dwie, ale za to jakie! Główną rolę będzie grała czarna wieczorowa suknia z odkrytymi plecami, w stylu dawnego Hollywood. Upływ czasu czy charakter poszczególnych opowieści będą podkreślać dodatki - wachlarz, boa, kożuch, element ludowy... A w finale zagra suknia biała, z szalem, rozcięciem. Anielska. W spektaklu ważne będą także projekcje podkreślające charakter piosenek. To dzieło Mariusza Pogonowskiego, zdradzę tylko, że będzie tam spadający liść, zdjęcie Miry, Mazowsze. A w finale dużo przenikania... Ale jak powiedziałam - finał to niespodzianka.

I tylko Mira wypełnia ci teraz czas?

- W teatrze trwają próby do farsy "Nic nie gra" w reżyserii Stefana Friedmanna. Jej premiera zaplanowana jest na sylwestra. Zaskoczymy publiczność, obiecuję, że będzie strasznie śmiesznie, a jednocześnie przerażająco. Mnie w każdym razie w pewnym momencie wynoszą przez okno.

Z pewnością miałaś marzenia związane z powrotem do Płocka. Spełniają się?

- Kiedy zaczynałam pracę w tym teatrze, wtedy, za pierwszym razem, ktoś napisał o mnie "królowa epizodów". Nie wiem, może tak faktycznie było. Wchodziłam na scenę na dziesięć minut, ale z tych dziesięciu minut starałam się wyciągnąć wszystko. Ludzie pamiętają nawet, jak jako kucharka strzepywałam ścierkę w spektaklu "W małym dworku"! Dobrze jest być królową epizodów, ale zawsze myślałam: "chcę pokazać coś jeszcze". Przed moim oficjalnym powrotem, w marcu tego roku, na jubileuszu Srebrnych Masek [to nagrody wręczane co roku przez Płockie Towarzystwo Przyjaciół teatru - red.] śpiewałam w Płocku piosenkę Miry. Podeszła do mnie Lena Szatkowska, powiedziała, że pisze sztukę o Zimińskiej i że chce, bym ją zagrała. Zapytała, ile mam wzrostu. Metr sześćdziesiąt dwa - opowiedziałam, a ona na to: - Ta rola jest ci przeznaczona! Rzecz jasna wszystko zależało od dyrektora Marka Mokrowieckiego, ale na szczęście zdecydował się wystawić sztukę. No i gram! Mam nadzieję, że płocczanie pokochają tę moją Mirę.

Czyli koniec z królową epizodów?

- Mam nadzieję, że nie. Dobrze zagrać epizod - to dopiero sztuka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji