Artykuły

Mentalny lifting

- Dziś cywilizacja kłamstwa bezwarunkowo umawia się z nami, że człowiek jest istotą piękną i stworzoną do życia jak w niebie - mówi reżyser MARIUSZ GRZEGORZEK, laureat pięciu Złotych Masek za spektakl "Lew na ulicy".

Leszek Karczewski: Czy ma Pan jakieś plany związane z szczęśliwą dla Pana autorką, Judith Thompson?

Mariusz Grzegorzek: Judith Thompson to odkrycie! Mam zaskakujące poczucie pokrewieństwa, a momentami - wrażenie, że sam pisałem te teksty. Chcę sfilmować jedną z jej sztuk, "I'm Yours". Po raz pierwszy od kilku lat jestem przekonany, że znalazłem intrygujący materiał, ważny myślowo i wirtuozerski dramaturgicznie. Thompson jest bezlitosną demaskatorką żenujących prób liftingowania ezgtystencjalnej sytuacji istoty ludzkiej. Dziś cywilizacja kłamstwa bezwarunkowo umawia się z nami, że człowiek jest istotą piękną i stworzoną do życia jak w niebie.

A kiedyś?

- Komunizm nękał ludzi, ale tym bardziej szukaliśmy wolności, wolności ducha. Nazwiska Bergmana czy Herzoga nie były niszowymi zjawiskami, budzącymi zainteresowanie garstki wyznawców. Lektura Dostojewskiego nie wynikała ze snobowania się na konesera, tylko z organicznej potrzeby zgłębiania tragizmu ludzkiego losu.

Może dzisiaj jesteśmy panami sytuacji?

- Tak, mamy paszporty w szufladach i banany w supermarketach. Pamiętam, w latach 80. szliśmy z żoną po Piotrkowskiej. Na wystawie prywaciarskiej budki leżały cudowne, żółciutkie banany. I nagle zaczęliśmy gorączkowo kombinować, na ile nas stać? Czy możemy kupić sobie po bananie, czy tylko jednego na pół, czy może jednak zrezygnować z takiego wydatku? Historia obrazuje nie tylko ubóstwo finansowe, ale przede wszystkim mentalne ubezwłasnowolnienie. Wydawało mi się, że gdy, mówiąc metaforycznie, będziemy otoczeni bananami, to życie samo się uporządkuje. Zrezygnujemy z histerycznego szturmownia sal z przedstawieniami offowymi, ze spędzania nocy w kolejne pod kinem, by kupić karnet na jedyne w roku konfrontacje filmowe. Że stabilizacja przyniesie uspokojenie; może zmieszczaniejemy, ale będzie lepiej, bardziej przyjaźnie. Pomyliłem się. Dziś musimy histerycznie produkować i konsumować.

A na czym polega ów lifting, który żenuje Pana i Judith Thompson?

- Działa on tak: jestem - produkuję - posiadam - konsumuję - osiągnąłem status - znaczę. Za wszelką cenę, z lęku przed odrzuceniem. W istocie popełniamy wewnętrzne samobójstwo. Małe, ciemne zwierzątko, które niektórzy zwą duchowością, pogrzebaliśmy cztery metry pod ziemią. A ono tam piszczy, bo chce jeść. O tym właśnie jest "I'm Yours" Thompson. Jej bohaterowie nagle doznają iluminacji, że istnieje pierwotna potrzeba bliskości, której nie sposób zagłuszyć. I inne, sensowne życie.

Czyli jakie?

- Wbrew pozorom nie chodzi o rewolucję, lecz o wewnętrzną harmonię z przysłowa "i o niebie, i o chlebie". Kiedy uciekam od rzeczywistości, palę zbyt wiele świec, blednę i odpływam, to wybieram się do Galerii Łódzkiej, kupić nowe spodnie, żeby oswoić to, przed czym uciekam.

Kultura offowa już nie stanowi godnej alternatywy?

- Off też uległ rutynie. Jeśli idę na film offowy, to, zgodnie z konwencją, będzie nakręcony kamerą z trzęsącej się ręki, a na ekranie zobaczę dwoje mamroczących młodych ludzi. Offowi zabrakło siły. Jedna Dorota Masłowska "Wojną polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną" dała literackiego czadu. I w moich prywatnych kategoriach - Judith Thompson, która nagle, jak cud, pojawiła się na horyzoncie.

Ale ona jest Kanadyjką...

- Co kompromituje załamywanie rąk przez ciotki rewolucji: "Kiedyż to doczekamy się dzieła, które by przenikliwie opisywało sytuację naszego znękanego kraju? Dlaczegóż to od lat tak już wielu czekamy na diagnozą podobną tej, którą dawało kino moralnego niepokoju, na epikę tak szeroką jak "Człowiek z marmuru?" "Tu i teraz" to dodatek prowincjonalny do prawd ważnych pod każdą szerokością geograficzną. Współczesną Polskę wnikliwie opisuje Judith Thompson, mieszkająca tysiące kilometrów stąd!

Na jakim etapie są przygotowania do filmu wg "I'm Yours"?

- Dzięki pomocy Małgorzaty Semil, tłumaczki, uzyskałem wstępną zgodę autorki na rozpoczęcie pracy. Napisałem do autorki list, przesłałem swoje fabuły na DVD oraz materiały promocyjne "Lwa na ulicy". Thompson jest podobno pełna entuzjazmu, co dodaje mi sił, by rozpocząć gehennę zdobywania pieniędzy na produkcję.

To zwyczajowa droga w świecie filmu, że artysta pisze do artysty? A nie producent do agenta?

- Prowadzimy z żoną skromną firmę produkcyjną "Krakatau". Porozumienie na ludzkiej stopie jest możliwe. Rozmawiamy nie o biznesie, ale o autentycznym i pełnym wiary w sens sztuki przedsiewzięciu; Judith Thompson wyczuła to od razu. W końcu Ian McEwan, od paru lat murowany kandydat do literackiego Nobla, dał zgodę na ekranizację mojej "Rozmowy człowieka z szafy".

Kto zagra w "I'm Yours"?

- Na pewno aktorzy z Teatru Jaracza. To byłoby faryzejskie, gdybym anagażował do filmu Joannę Brodzik i polskiego Brada Pitta, jakbym produkował oglądalność zamiast filmu, zmistyfikowany mainstream w stylu: "Claudia" to moje ulubione pismo. Chciałbym, żeby film powstał w artystycznej rodzinie.

Właśnie: w "Blasku życia" i "Lwie na ulicy" między Panem a aktorami widać obustronne zaufanie znacznie większe, niż wymagałoby tego po prostu profesjonalne rzemiosło.

- Nie chcę popaść w koturnowy ton. Poważny teatr musi być próbą nawiązania głębokich, intymnych relacji z drugim człowiekim. W tym sensie sformułowania "aktor" czy "reżyser" nie oznaczają tylko profesji. W codziennym życiu mam syndrom Kaja z "Królowej śniegu": bardzo trudno nawiązuję relacje z ludźmi. A na próbach w sposób organiczny przepełnia mnie serdeczność i potrzeba kontaktu. Wtedy wspólna gotowość do robienia rzeczy niezwykłych staje się zjawiskiem naturalnym.

Myśli już Pan o nowych realizacjach teatralnych?

- Myślę o dwóch projektach. Chciałbym przenieść na scenę scenariusz znakomitego filmu Todda Solondza "Happiness" - mam już zgodę autora. Przymierzam się też do tekstu Sarah Ruhl "Posprzątane", którego bohaterowie, nieszczęśliwi i samotni, powoli odpruwają przyszyte do twarzy maski, by odnaleźć w sobie zdolność do miłości. Czyli znowu o mentalnym liftingu.

Na zdjęciu: spektakl Mariuszka Grzegorzka "Lew na ulicy", laureat pięciu Złotych Masek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji