Artykuły

Jak po Morawskim odbudować Teatr Polski?

Cezary Morawski nie będzie już dłużej dewastował teatru i to jest najważniejsze. Ale trzeba teraz cofnąć jego niszczycielskie decyzje, artystyczne i organizacyjne. Nie sposób brnąć w to dalej - rozmowa z Moniką Pęcikiewicz, reżyserką pracującą z Teatrem Polskim w Podziemiu.

Magda Piekarska: Słyszałam, że pani szczerze się cieszy z odwołania Cezarego Morawskiego. We Wrocławiu korki szampanów nie strzelają. Słychać raczej ponurą konstatację, że ta decyzja została podjęta za późno. Jest się jeszcze z czego cieszyć?

Monika Pęcikiewicz: Tak, absolutnie się cieszę. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z kilkoma kryzysami w polskich teatrach i to jest pierwszy przykład, kiedy protest artystów przyniósł wymierny skutek. Oczywiście, nie wiemy wciąż, co miałoby być dobrym zakończeniem całej tej historii, jak odbudować Teatr Polski, ale kumulacja energii zadziałała. Sprawiła, że przez całe te dwa i pół roku patrzyło się Morawskiemu na ręce. A pamiętajmy, że zazwyczaj podobne konflikty się rozpuszczają, z czasem wszyscy uznają za normę nawet to, co skrajnie od niej odbiega.

Dlatego będę powtarzać, że odwołanie Morawskiego jest sukcesem, choć było okupione ogromnym wysiłkiem zaangażowanych w protest ludzi, którzy zapłacili za to wysoką cenę. Obserwuję aktorów Teatru Polskiego w Podziemiu na próbach, są w trudnej kondycji życiowej. Długo mobilizowani wysiłkiem w obronie teatru nie odczuwali skutków swojego protestu. I nie chodzi mi tu wyłącznie o stratę miejsca pracy, bo większość musiała odwrócić o 180 stopni całe życie.

Ania Ilczuk, Ewa Skibińska, Michał Opaliński, Adam Szczyszczaj, Marta Zięba, Andrzej Wilk i wielu innych - w tym gronie są rodowici wrocławianie, od zawsze zakorzenieni w mieście, które odwróciło się od nich plecami, ale też ludzie pochodzący skądinąd, którzy na scenie Polskiego zostawili nawet kilkadziesiąt lat życia. Robili coś istotnego i nagle okazało się, że dla decydentów ich wysiłek kompletnie się nie liczy. Nagle musieli pozabierać dzieci ze szkół, opuścić domy, za które wciąż spłacają kredyty. Część z nich jeździ z miasta do miasta wiele razy w tygodniu, nie mając możliwości prowadzenia normalnego życia.

To ta ciemna strona medalu, ale jest też jasna - dokonali czegoś niezwykłego. Cezary Morawski nie będzie już dłużej dewastował teatru i to jest najważniejsze.

Ale pozostanie w Polskim i przez blisko rok będzie pobierał wysoką pensję. Trudno się dziwić zwolnionym pracownikom, że odbierają taki finał jako policzek.

- Ta kwestia jest głęboko oburzająca. Tym bardziej, że Cezary Morawski nie urodził się wczoraj. Wiemy od lat, kim jest. Był profesorem na Wydziale Aktorskim warszawskiej Akademii Teatralnej, gdzie studiowałam - wykładowcą całkowicie przeciętnym, człowiekiem bez właściwości, słabym nauczycielem.

Późniejsza afera w ZASP rzuciła złe światło na jego kompetencje w zarządzaniu publicznymi pieniędzmi. A jednak dano mu możliwość zrujnowania Teatru Polskiego. Pozostawienie go w tej instytucji jest fatalnym posunięciem.

Mam nadzieję, że to się tak nie skończy, że przeprowadzony po zmianie dyrekcji audyt pozwoli przerwać tę demoralizującą sytuację. Bo dziś trudno uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Oczywiście, zawsze można się spierać, co jest miarą sukcesu i klęski w sztuce, ale w przypadku Polskiego ta klęska ma namacalny wymiar. Dlatego jest nie do przyjęcia, żeby osoba, która zdewastowała takie miejsce, w nim pozostawała.

Ale sam Morawski nie ma sobie nic do zarzucenia. "Bardzo dobrze prowadziłem teatr" - powiedział dziennikarzom TVN-u, po tym jak został odwołany. Co ten człowiek ma w głowie?

- Powtórzę: to człowiek bez właściwości. Widziałam tę jego telewizyjną wypowiedź. Pomijając wygłoszoną opinię, pana widok, panie Cezary, budzi współczucie. Wygląda pan na osobę skrajnie przestraszoną, zestresowaną, aż żal patrzeć. Taką cenę płaci się za brak honoru i godności. Wziął pan na siebie zadanie nie do wykonania i od początku czuł się pan jak uzurpator. Trafił pan do teatru przez przypadek i do końca próbuje pan grać w tę grę. Ale każda komórka pana ciała, wyraz twarzy, wypieki na policzkach, pokazują, ile to pana kosztuje. Nie warto, odpuść, panie Cezary.

Obawiam się, że ten apel nie podziała. Tak jak apele wybitnych artystów, kiedy obejmował stanowisko. Od Mai Komorowskiej nie odebrał nawet telefonu.

- Dlatego tak ważne jest, żeby urzędnicy uświadomili sobie, że nie są bezkarni. Że muszą ponieść odpowiedzialność za błąd, jaki popełnili przy wyborze dyrektora. Że ich obowiązkiem jest wsłuchiwanie się w głos specjalistów. Jak im wysiada serce, idą do kardiologa, a nie mianują kolegi kardiologiem i u niego się leczą. W przypadku Morawskiego wszyscy święci uprzedzali, że to skończy się katastrofą. Urzędnicy nie posłuchali i teraz nie mogą udawać, że nic się nie stało. Że po odwołaniu Morawskiego sprawa jest załatwiona.

Kto powinien teraz poprowadzić teatr, jeśli chodzi o repertuar? Nazwisko nowego dyrektora artystycznego mamy poznać pod koniec tygodnia.

- Niezwykle istotne jest, by osoba, która pokieruje teraz teatrem miała siłę prawdziwej przemiany. By była zdolna podjąć dialog z polskimi twórcami, różnych pokoleń, z Krzysztofem Garbaczewskim, Moniką Strzępką, młodymi reżyserami, wybitnymi scenografami, z Krystianem Lupą, fundamentalnym polskim twórcą, o którego upomina się cały świat. To musi być człowiek, który dogłębnie rozumie, czym jest nowoczesny teatr, z jakimi potrzebami intelektualnymi, emocjonalnymi i światopoglądowymi publiczności rezonuje, na jakie pytania wrażliwi widzowie szukają w nim odpowiedzi.

Teatr artystyczny ma pewne określone obowiązki. To nie jest farsa czy wodewil, to próba przeżycia sztuki i wejścia za jej pośrednictwem w głęboki dialog. W przeciwnym razie będzie to tylko Morawski-bis, teatralny skansen, ramota. Tylko prawdziwa pasja i miłość do teatru, może stworzyć miejsce, na którym skupiają się oczy teatralnego świata. Trzeba stanowczo zerwać z kształtem Polskiego w ostatnich dwóch latach i z ludźmi, którzy dopuścili do tej ruiny.

Ktokolwiek to będzie, musi też zdawać sobie sprawę, że w teatrze wszystkie napięcia się pogłębiły, że atmosfera jest nie do zniesienia, o czym mówią ludzie, którzy tam zostali. Jeśli władze nie mają planów rozwiązania instytucji, żeby mogła wystartować od nowa, co w sytuacji tak głębokiego kryzysu byłoby wskazane, powinna pojawić tam się bardzo koncyliacyjna osoba, która mogłaby doprowadzić do uspokojenia nastrojów. Bo w tak destrukcyjnych warunkach nie da się pracować.

Zespół jest w rozsypce, a proces scalania potrwa długo. Potrzeba odbudowy zaufania, poczucia, że się gra do tej samej bramki, że się bierze odpowiedzialność za to, co powstaje na scenie. Aktorzy muszą czuć się twórcami artystycznego przekazu, nie tylko narzędziem w rękach reżyserów. To wszystko tworzyło zespół Polskiego przez lata, stąd też tak ostry i zdecydowany protest w obronie teatru. Nie wyobrażam sobie rozmowy o przyszłym kształcie teatru, bez udziału ludzi, którzy o niego walczyli.

Myślę, że warto wziąć pod uwagę kandydaturę Piotra Rudzkiego, który zna się na teatrze i zna Polski od środka, będzie chciał i umiał rozmawiać z różnymi ludźmi. Wie, jak rozglądać się po tym gruzowisku i co można jeszcze uratować. Nie mam wątpliwości, że to jest bardzo trudny moment dla teatru, ze względu na ogromne podziały między pracownikami.

Dziś większość członków tamtego zespołu jest poza teatrem. A Cezary Morawski przyjął do pracy nowe osoby.

- Dyrektor artystyczny powinien mieć narzędzia, które pozwalają kształtować zespół, takie są wymogi współczesności. Sytuacja w Polskim bardzo się skomplikowała, dużo nowych nazwisk pojawia się na afiszach i ci wszyscy ludzie powinni podlegać weryfikacji, tak jak produkcje Morawskiego. Jej rodzajem są rozmowy sezonowe, które określają perspektywy pracy aktora.

Z drugiej strony, wielu można mobilizować do nowych wyzwań. Każda moja praca w teatrze zaczynała się od rozmowy z dyrektorem, który podpowiadał mi: weź ją, weź jego, dawno nie zagrał w niczym nowym. Uważam jednak, że w pracy nad odbudową Polskiego musi się pojawić rodzaj punktu zero. Trzeba się wrócić do momentu sprzed zmian wprowadzonych przez Morawskiego.

Wszyscy wiemy, że jego produkcje teatralne nie mają sensu, zarówno ze względów artystycznych, jak i ekonomicznych - gościnnie występuje tam mnóstwo aktorów, co generuje dodatkowe koszty. Trzeba cofnąć te niszczycielskie decyzje, artystyczne i organizacyjne, podjęte ze złej woli, na podstawie fatalnych przesłanek. Nie sposób brnąć w to dalej.

Pracuje pani z aktorami Teatru Polskiego w Podziemiu. W Warszawie, choć premiera odbędzie się we Wrocławiu. Dlaczego?

- Bo tam rozbitemu zespołowi łatwiej się spotkać. Władze Wrocławia muszą pamiętać, że to miasto nie jest dużym rynkiem pracy dla artystów. Mieszkać poza Warszawą i być aktorem oznacza duże ryzyko. Dlatego Gdańsk, Wrocław, Poznań muszą dbać o społeczności swoich artystów ze zdwojoną siłą.

Pani spektakl będzie feministycznym "Poskromieniem złośnicy"?

- Nie, będziemy rozmawiać o poskramianiu w różnych aspektach życia. Także na podstawie doświadczenia zespołu - znacznej części obsady grunt usunął się spod nóg, próbują swój świat budować od zera, przeszczepić rodzinę w nowe miejsce, zyskać przyjaciół, odnaleźć się w nowych środowiskach. To przedstawienie będzie dalekie od moich zainteresowań feministycznych, choć feministką zawsze będę, nie będzie też opowieścią o aktorach Teatru Polskiego w Podziemiu. Raczej o kondycji człowieka w chwili utraty, o ważnych momentach w życiu, kiedy próbujemy zdefiniować się na nowo, zobaczyć w szerszej perspektywie.

Co nas poskramia?

- To, co najważniejsze, fundamentalne, powstaje na granicy, obrzeżach głównego nurtu, w którym odrabiamy pilnie kolejne życiowe zadania. To lęk przed umieraniem, doświadczenie bólu, miłości, sztuki, piękna. Wydaje mi się, że warto wchodzić na te granice, szukać siebie. Bo koniec końców nic więcej nie pozostanie.

Kogo zobaczymy w spektaklu?

- Krzesisławę Dubielównę, Annę Ilczuk, Ewę Skibińską, Martę Ziębę, Michała Opalińskiego, Adama Szczyszczaja, Andrzeja Wilka. A ponieważ będzie to koprodukcja Podziemia z Teatrem Śląskim w Katowicach, pojawi się też dwójka aktorów stamtąd - Kasia Dudek i Mateusz Znaniecki oraz Jacek Beler z warszawskiego Powszechnego. Premiera prawdopodobnie w marcu.

Teatr Polski był miejscem pani debiutu, tu w 2001 roku wyreżyserowała pani "Leworęczną kobietę", a potem "One", "Hamleta" i w 2010 "Sen nocy letniej". W tym czasie teatrem kierowali Jacek Weksler, Paweł Miśkiewicz, Krzysztof Mieszkowski. Jak się zmienił teatr przez te lata?

- Zawsze miał wyjątkowy, rozgrzany, mocno ze sobą związany zespół, kształtowany przez niezwykłych reżyserów, Grzegorzewskiego, Jarockiego, Lupę. Skibińska, Preis, Rasiakówna, nieżyjąca już Halina Skoczyńska - to były nazwiska rozpoznawane w całej Polsce. Dlatego to, co się stało ostatnio we Wrocławiu, ma dla mnie tak drastyczny wymiar. Bo choć wcześniej zdarzały się kryzysy, to nigdy nie było tak dewastujących doświadczeń.

Przyglądałam się rozpadowi teatru z dystansu, a i tak miałam poczucie pożegnania z czymś, do czego nie będzie już powrotu - do kondycji, gotowości poszukiwań, bycia razem. Ten rozdział niestety zakończył się bezpowrotnie.

Przez te dwa i pół roku towarzyszyło mi poczucie niemocy i przekonanie, że głos artystów zostanie zlekceważony. Dlatego to, że udało się wywalczyć odwołanie Morawskiego uważam za sukces.

Urzędnicy, którzy doprowadzili do tej tragedii, pozostali wprawdzie bezkarni, ale jednak musieli wycofać się ze swojej decyzji. A ten krok w tył, także w kontekście tego, co się dzieje w kraju, daje ogromną nadzieję.

***

Monika Pęcikiewicz, reżyserka teatralna, debiutowała "Leworęczną kobietą" na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu, gdzie wystawiła także trzy inne spektakle - "One", "Hamleta" i "Sen nocy letniej". W Teatrze Polskim w Podziemiu pracuje nad premierą "Poskromienia złośnicy" - spektakl powstaje w koprodukcji z Teatrem Śląskim w Katowicach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji