Artykuły

Odszedł Kazimierz Kutz. Żegnaj, mistrzu

Kazimierz Kutz zmarł we wtorek po południu w warszawskim szpitalu, a wieczorem na scenie Teatru Śląskiego w Katowicach wystawiano jego "Piątą stronę świata". Więc w pewnym wymiarze wciąż został z nami - pisze Józef Krzyk w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Z tą wiadomością liczyliśmy się, odkąd w sierpniu zachorował. Wiedzieliśmy, że to musi być coś poważnego, gdy nie nadesłał cotygodniowego felietonu. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy od 14 lat, gdy się tego podjął. Nie brał urlopu ani nie robił przerwy świątecznej. Podziwialiśmy jego pracowitość i staraliśmy się naśladować w sumienności.

Starał się nie odmawiać nikomu

Był mistrzem we wszystkim, czego się tknął. O powstaniach śląskich w "Soli ziemi czarnej" opowiedział tak wiernie, że nie mógł się temu nadziwić sam Jerzy Ziętek. "Skąd wy to wiycie, panie Kutz, kiej wos wtedy jeszcze nie było na świecie?" - pytał reżysera Ziętek, który służył przecież w powstaniach.

Kutz nieraz mi to spotkanie ze "starym", jak nazywał wielkiego wojewodę, relacjonował. Bardzo surowo oceniał ludzi, ale Ziętka zawsze darzył atencją. Nie był wolny od próżności (nie byłby wtedy artystą), ale chyba do głowy mu nie przyszło, że swoimi osiągnięciami - dla Śląska i kultury polskiej - mógłby śmiało stanąć w jednym rzędzie obok "Starego Jorga".

Swoimi filmami pokazał światu skomplikowaną śląską historię i jego piękno. Nauczył Śląska m.in. Leszka Balcerowicza, gdy ten 21 lat temu wystartował w wyborach do Sejmu w okręgu katowickim. Kutz w tych samych wyborach zdobył mandat senatorski. Miał wtedy już 68 lat i dopiero debiutował w polityce, gdy inni w tym wieku zażywają odpoczynku na emeryturze. On tymczasem w Senacie (a przez jedną kadencję w Sejmie) starał się o sprawy Śląska. Do jego biura przy Gliwickiej w Katowicach różne osoby przychodziły z prośbami, a on starał się nie odmawiać nikomu, choć nieraz za to drogo płacił.

Pozostał niezależny

Nie dał się podporządkować żadnej partyjnej dyscyplinie, pozostał niezależny i ostro krytykował nawet to ugrupowanie, które go popierało.

Nie kierował się koniunkturalizmem. Był bezkompromisowy w swoich sądach i postawach. - Często się z nim nie zgadzałem, ale zawsze doceniałem odwagę jego wypowiedzi - wspomina Kutza europoseł Jan Olbrycht.

Kąśliwymi uwagami wielu osobom tak zalazł za skórę, że zaprowadziło go to nawet na salę sądową. Najbardziej dosadnie atakował polską zaściankowość i tępy nacjonalizm, ten obecny i ten z czasów sanacji. Obydwa uważał za szkodliwe dla Polski i dla Śląska.

Po politycznym debiucie przyszła jeszcze pora na literacki. Jego "Piąta strona świata" oczarowała i wciąż czaruje rzesze czytelników, a za sprawą scenicznej adaptacji znalazła nowych odbiorców.

Nie owijał w bawełnę

A we wszystkim, co robił, pozostał sobą, synkiem z Szopienic i swojego miejsca pochodzenia się nie wstydził. Interesował się tym, co się tutaj dzieje, starał się o stworzenie muzeum dzieł Hilarego Krzysztofiaka, a gdy przyjeżdżał, pytał, co słychać i sprawdzał, co się zmieniło. Z czułością mówił, że wraca do swojego gniazda.

Obok nikogo nie przechodził obojętnie. Zarażał otoczenie swoją radością, cieszył się życiem.

Cenił ludzi podobnych sobie, chwytających byka za rogi. Wspólny język bez trudu znalazł np. z Elżbietą Bieńkowską. Oceniając ostro innych, sam bywał atakowany bez pardonu, często niesprawiedliwie. Wypominano mu rzekomą antyzagłębiowską fobię, a nawet śląski szowinizm.

Gdy coś mu się nie podobało, nie owijał w bawełnę. Najbardziej zapalczywy stawał się, gdy jakaś sprawa dotyczyła Śląska, bo w miłości do rodzinnej ziemi był nieustępliwy.

W przekleństwach była czułość

- Potrafił naprawdę zajść człowiekowi za skórę. Po kilkudziesięciu minutach miałem naprawdę dość i nawet byłem gotów przyznać mu rację, choć tak oczywiście nie było - wspomina jedną z takich spraw poseł Marek Wójcik.

Przekleństwami sypał nawet w trakcie spotkania z biskupem, choć trzeba było go nie znać, by mu zarzucać wulgarność. W tych przekleństwach była czasem czułość, czasem radość, ale nigdy nienawiść.

Miał odwagę walić prawdę między oczy. Doświadczył tego np. Robert Talarczyk, gdy w trakcie pracy nad wystawieniem "Piątej strony świata" dostał odpowiedź: "Panie, to jest do dupy, tak być nie może, musimy to sobie obgadać". Talarczyk na szczęście się nie obraził, pojechał, porozmawiał i przy wiśniówce udało się dojść do porozumienia. W środę w Teatrze Śląskim odbędzie się kolejny spektakl. Po wczorajszym już drugi bez Kazimierza Kutza.

---

Na zdjęciu: Robert Talarczyk i Kazimierz Kutz podczas 88. urodzin reżysera w Teatrze Śląskim w Katowicach

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji