Artykuły

Spór o "Nowych niezadowolonych"

Portret najmłodszego teatru, jaki przedstawił Piotr Gruszczyński, poprzedzony jest ekspresowym wstępem, który kreśli nowemu teatrowi historyczne tło. A więc mieliśmy jakiś jałowy teatr, najwyżej "kulturalną rozrywkę". Rezultat martwoty pochodzącej z opresji politycznej, izolacji, a potem stagnacji stanu wojennego - Małgorzata Dziewulska polemizuje w Tygodniku Powszechnym z Piotrem Gruszczyńskim.

Pospieszną prezentację tła uzupełnia surowa ocena: "nie był jednak nigdy teatrem wiernym romantycznemu powołaniu artysty, którego zadanie polega na docieraniu do prawdy". To kilka zdań, ale jak tu się nie przyczepić. Stagnacja lat 80.? To było zejście do podziemia. Teatr artystyczny uciekał przed propagandą i to nie oficjalną (bo nie zniżał się przecież do dialogu z infantylną ideologią), ale właśnie opozycyjną, żywą i pełną energii. Tego rodzaju przyspieszenia, jakby nie były zbawienne dla bytu zbiorowego, nigdy nie tworzą sprzyjających warunków, bo teatr żyje podświadomością zbiorową a nie oczywistościami na powierzchni. Jarzyna i Warlikowski nie wyszli z żadnej pustki lat 80., tylko z bogatego undergroundu Krystiana Lupy. U autora Lupa pojawia się w jednym zdaniu podrzędnym jako deus ex machina. A izolacja? Żarty, izolację przezwyciężył 50 lat temu Konrad Swinarski, zresztą w Berlinie. Tak autor wygodnie przysposobił sobie tło, na którym zaczną działać, samorodnie, jego interesujący bohaterowie. Nie będę wyliczać przedstawień lat 80., na jakich zasiadało pokolenie Rozmaitości oraz jego rówieśnik Jan Klata. Bo przecież nie w teatrze "kulturalnej rozrywki". Wielka seria spektakli Jarockiego, Grzegorzewskiego, Lupy i innych, o których można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że wyparły się prawdy. To raczej najmłodsi i z nimi startujący Klata, niewątpliwie ze względu na bardziej palące sprawy, odłożyli na potem tego rodzaju zadania. I niech mi nikt nie tłumaczy, że nie da się tego powiedzieć krótko. To nie jest kwestia niehistorycznych dociekań, tylko kwestia pewnej, przepraszam, bzdury zrodzonej z pośpiechu. Więc nie jest tak, że w teatrze polskim był zastój, a teraz zaczyna migać światło w tunelu.

Od stulecia kilkunastu wielkich artystów o formacie światowym budowało teatr niezależny, pełen odwagi, niepokorny i zbuntowany. "Nowi niezadowoleni" uświadomili mi, że mój nienowy spór z Gruszczyńskim przeciwstawia widzenie teatru jako ciągłości widzeniu go jako pociętego epizodami pola walki. Podzielam opinię Gombrowicza, że duch bierze się z imitacji, toteż dla mnie teatr jest instrumentem dialogu. Uważam, że potrzeba rozmowy z poprzednikami jest równa potrzebie poderżnięcia im gardeł. Przodków chce się zamordować, ale zabija się też po to, by sprzątnąć sprzed oczu nad wyraz męczące podobieństwa, jeśli nie zapożyczenia.

Wypowiedź Gruszczyńskiego jest napisana dla berlińskiego widza. Jemu to tłumaczy autor, że do roku 1989 obowiązywał w polskiej kulturze paradygmat romantyczny ("ja i ojczyzna to jedno"). Na pewno nie w teatrze! Jerzy Jarocki nie wystawił ani jednego polskiego dramatu romantycznego prócz "Snu srebrnego Salomei", podobnie Krystian Lupa. W gwałtownym sporze z tym paradygmatem był od początku antyromantyzm Swinarskiego i Grzegorzewskiego. Walczył w ich teatrze z ich własnym przywiązaniem do romantycznych tekstów. Już Wyspiański rozpoczął tę awanturę, zresztą dla współczesnych wyglądała nader brutalnie. Bez fenomenalnie sformułowanych sprzeciwów Witkiewicza, Gombrowicza, Mrożka czy Różewicza, którzy ukształtowali co najmniej trzech spośród, jeśli trzymać się rodzinnego języka, "dziadków" najmłodszych reżyserów, nikomu nie śniłoby się o najnowszej, znacznie skromniejszej wersji podważania owego osławionego paradygmatu.

Awantura z kołtunem

Nie zależy mi aż tak bardzo na tym, by lepiej informować Niemców. Znacznie bardziej zależy mi na tym, by nie malować bohaterom tak kiczowatego tła. Jest złożone ze stereotypów. Oni nie są myszami, które urodziły się z banału. Autor stosuje pewien chwyt w istocie promocyjny, który polega na takim opisaniu Niemcom teatru zastanego, by antenaci wyszli na narodowców (w Berlinie czytaj: nacjonalistów) i nudziarzy, w najlepszym razie "kulturalnych". Taki zabieg należał zawsze do chwytów awangardowej krytyki w walce o zaczepienie uwagi. Nie podoba mi się też, że krytyka wikła się obecnie w zachowania typowo medialne, które zacierają proporcje, dopasowują fakty, by narzucić się wyobraźni czytelnika.

Czyż idea główna Gruszczyńskiego to nie jest w gruncie rzeczy postawangardowa wersja kryterium nowości oraz hasła walki z kołtunem? Dla obu stron pola bitwy ta potyczkajest przydatna, bo produkuje newsy i zapewnia miejsce w mediach. Formę awantury z kołtunem przyjęło również podnoszone przez autora troszczenie się pokolenia Rozmaitości o "kondycję duchową widowni". Moim zdaniem ograniczało się ono do prowadzenia zaczepnej wojny gatunku obyczajowego. O kondycję duchową nikt w teatrze po 1989 roku się nie zatroszczył, bo nie zdążył. Jakim cudem mogłoby dokonać tego kilku młodych wówczas artystów? Ta wymagałaby wyjścia z etapu świadomie kultywowanego dziecięctwa i lirycznej skargi na zły świat. W teatrze jest tylko jeden sposób na zatroszczenie się o kondycję duchową widowni: powstanie arcydzieła. Owszem, pokolenie Rozmaitości pragnęło dać swojej młodej widowni własne miejsce w nowym świecie, i doprawdy dokonało tego. Wbrew niechętnym krytykom przyjęło nawet pewną odpowiedzialność - w formie poczucia winy. A poczucie winy wyraziło się tu we wszechwładzy instynktu autodestrukcji. Ten deadendlogicznie doprowadził do obecnego zapożyczenia "nowego patriotyzmu" od Klaty.

Gruszczyński dostrzegł prostą prawdę, którą niewielu dostrzega, rozliczając Klatę, Wojcieszka czy innych tylko za jakość przedstawień - że najważniejsza dla nowego teatru jest sprawa widowni, odbudowanie teatru jako komunikacji. Oni usiłują nadrobić kilkadziesiąt lat i naprawić w naszym teatrze jego największy brak, jakim było odsunięcie na bok rozmowy z publicznością. Płaci się tu brutalizacjąi prostactwem, które tak nie podobają się "wujom" (znów rodzina). Jednak coś za coś. Młody teatr już dokonał ważnego dzieła: sprowadził do teatru nową widownię. I to jest na razie jego największa zasługa. Bez tego odnowienia za parę lat teatr stałby się martwy.

Wątek "patriotyczny", jaki się pojawił w ostatnim rzucie teatru, jest wielce interesujący. Wyprowadza nareszcie scenę z podziemia lat 80. i 90., kiedy artyści brzydzili się czytaniem gazet. Niemniej warto dostrzec nie tylko harmonijną i zgodną z liberalną poprawnością wersję Gruszczyńskiego, gdzie (nazwijmy ich tak) "młodzi niezdolni" stają w szranki z polskim ciemnogrodem. Czytamy, że Wojcieszek zawsze konfrontuje swoich bohaterów z wielkopolakami. Chętnie uzupełnię tę obserwację o fakt, że Wojcieszek ma na celowniku również liberalne elity (patrz: "Zabij ich wszystkich"). Warto wiedzieć, że nowi reżyserzy są autorami złośliwych komentarzy do charyzmatycznych niegdyś haseł opozycji, które po zmianie ustroju okazały według nich swoją pustkę, albo do ujęcia demokracji jako wielkiej wartości. Nie da się więc wszystkiego zwalić na komunistów plus wielkopolaków. Ten nowy patriotyzm szuka obłudy wszędzie, wszystkim zadaje je "gwałtowne i niesprawiedliwe" pytania i niekoniecznie nas ominie. To pokolenie - ze swoim umyślnie niewybrednym śmietnikiem, który przelewa się wierzchem, bez żadnej francuskiej lekkości wylewając miazmaty zalegające od dziesięcioleci - bije w elitaryzm Polski komunistycznej, a także Polski pierwszego okresu niepodległości.

Nad obrazem Gruszczyńskiego zawisa kategoria natury biologicznej, jak w tytule jego książki "Ojcobójcy", gdzie przybierała antyczny pozór. Może militarna, a nawet rzeźnicza? Ta budzi we mnie strach i choć bardzo lubię spotkać autora w cywilizowanych miejscach, czuję, że wolałabym nie znaleźć się z nim na bezludnej wyspie. Zasada fizycznej eliminacji, owszem, porządkuje. Przez przypadek (Berlin) z ewidencji wypadła tu Maja Kleczewska, nie tak skłonna do bitki, mniej opętana potrzebą zaistnienia, wśród nowych reżyserów najgłębsza i najciekawsza. Mamy więc obraz wojenny: młodsi zdolniejsi kiedyś uderzyli, oto wdzierają się następni (noszą mundury), za chwilę włamią się kolejni. To prawda. Ich programem jest na razie dojście do głosu, też prawda. Program artystyczny dorobi się ex post - zwykle tak bywa. Tak samo czyni Samoobrona. Czym jednak Klata różni się od Leppera? Oto pytanie.

Zazdroszczę Gruszczyńskiemu jego pisarskiej sprawności, więc po cichu oczekuję, że jakiś nowy teatr zbuntuje się przeciw tak efektownie koncypowanej krytyce, przeciw syndromowi newsa, medialnej drapieżności i przecenianiu technik ataku. Przeciw Gruszczyńskiemu! Nie będzie to łatwe, bo położył wielkie zasługi.

***

MAŁGORZATA DZIEWULSKA jest pisarzem teatralnym, wykładowcą Akademii Teatralnej w Warszawie, konsultantem ds. programowych w warszawskim Teatrze Dramatycznym; wydała "Teatr zdradzonego przymierza" oraz "Artystów i pielgrzymów".

Na zdjęciu: scena z "Fanta$y" w reż. Jana Klaty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji