Artykuły

Karkołomna wędrówka z Broadwayu do Gdańska

"Kandyd" Leonarda Bernsteina w reż. Anny Wieczur-Bluszcz w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Henryk Tronowicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Leonard Bernstein podjął przed laty na Broadwayu przedsięwzięcie co się zowie karkołomne. Targnął się na powiastkę filozoficzną Woltera "Kandyd", przenosząc genialny tekst na scenę. Ale żeby tylko! Na kanwie "Kandyda" skomponował operę.

Najpierw zabawny obrazek z Warszawy. Kiedy Bernstein dał - dwa lata później w Warszawie - koncert z nowojorskimi filharmonikami (dyrygował i grał na fortepianie), Jerzy Waldorff recenzował: "Bernstein skakał w górę, potem kucał, tupał, podrygiwał, tańczył, palce gryzł, a na koniec poprowadził bis, klęcząc na taborecie od fortepianu".

Arcydzieła Bernsteina

Temperament artystyczny Bernsteina eksplodował w musicalu "West Side Story" (1957), lecz już wcześniejszą kompozycję "Kandyda" zgodnie uznano za arcydzieło. Krytycy głowią się tylko nad zaszufladkowaniem tego muzycznego utworu. Nie wiadomo bowiem, czy to musical, operetka, opera komiczna, może pop-opera? Sam Bernstein dodatkowo kwestię zagmatwał, opatrując partyturę pleonazmem "Operetka komiczna".

Nosy stworzone dla okularów

Wystawienie "Kandyda" w Operze Bałtyckiej w Gdańsku stało się sensacją nie lada. Konwencja operowa podnosi dodatkowo poprzeczkę. Wolter, myślowy wodzirej epoki oświecenia, rozprawia się w powiastce z tezami Leibniza, który w "Teodycei" ogłosił, że tworząc nasz świat, potężny Bóg stworzył najlepszy z możliwych światów. Suma dobra bowiem zdecydowanie przewyższa sumę zła.

Tego Wolterowi było za wiele. Wzbijając się w obronie rozumu na szczyty ironii, uderzył genialnym szyderstwem w naiwną wizję Leibniza. I oto Pangloss, mentor Kandyda, wywodzi z żelazną logiką: "Nosy są stworzone dla okularów, dlatego mamy okulary. Nogi są wyraźnie stworzone po to, aby były obute; dlatego mamy obuwie".

Spór o najlepszy ze światów

Powiastka "Kandyd, czyli optymizm" powstała po straszliwym trzęsieniu ziemi w Lizbonie, które w roku 1755 pochłonęło tysiące ofiar. Tworząc alegoryczną opowieść o niewiarygodnych doświadczeniach Kandyda i damy jego serca Kunegundy w czasie tułaczki po świecie, Wolter wzywa uczonych filozofów do opamiętania. Świat pustoszyły klęski żywiołowe. Szalała tyrania i fanatyzm. Panowało okrucieństwo i niesprawiedliwość. Rozpętała się Wojna siedmioletnia, która pozbawiła życia siedem razy więcej ofiar niż tragedia w Lizbonie.

Na scenie gdańskiej

Libretto Hugha Wheelera w operze Bernsteina bezbłędnie podchwytuje satyryczną poetykę powiastki Woltera. W gdańskim spektaklu za trafne posunięcie uważam wprowadzenie postaci samego Woltera - jako cicerone, który oprowadza publiczność po dziesięciu odległych krainach (nie licząc Eldorado).

Najbardziej wyrazistą postać na scenie Opery Bałtyckiej kreuje Artur Janda, wcielający się w figurę Panglossa (oprócz tego w dwie inne role). Postać Kandyda u Woltera jest infantylnie piękna, w operze, w wykonaniu Aleksandra Kunacha tej dwuznacznej subtelności zabrakło.

Oko widza przyciąga bogactwo kostiumów (dzieło Ewy Gdowiok). Świetny jest pomysł z "judaszem" w głębi sceny, dzięki czemu oglądamy ryciny Daniela Chodowieckiego z przekładu powiastki "Kandyda" na język niemiecki. Błyszczą sceny zbiorowe z udziałem Chóru i Baletu Opery Bałtyckiej. Podziwu godna jest kolorystyka w epizodzie paryskim, natomiast rozczarowuje wizja krainy Eldorado.

O rytmie przedstawienia decyduje jednak dynamika muzyki Bernsteina, wybrzmiewająca doskonale pod batutą Jose Maria Florencio.

Wolter jako bezbożnik

Eksponując ironię Woltera, szydzącego nielitościwie z duchownych hierarchów, reżyserka przedstawienia, Anna Wieczur-Bluszcz nie wyostrza retorycznego oręża. Tu warto dołączyć drobną korektę co do bezbożności Woltera. Powszechnie wiadomo, iż istotę wolterianizmu stanowi ateizm. Tylko że nie jest to prawda, jakoby Wolter kwestionował istnienie Boga. Stwórca był dla Woltera bezspornie prawem najwyższym. Natomiast nie był dla niego przedmiotem adoracji w stylu kościelnych praktyk.

A jednak światopogląd Woltera znajduje dzisiaj tęgich adwersarzy. Leszek Kołakowski uważał, że autor "Kandyda" nie jest zbyt oryginalnym myślicielem ("Nic łatwiejszego niż drwiny Woltera z Leibniza"). Kołakowski w dyskursie sięga do poważnych argumentów.

Po upływie stuleci

Za to przywołanie po 250 latach powiastki Woltera, może być pretekstem do namysłu nad sztuką współczesną. Oto Kandyd znalazłszy się w Paryżu zagaduje znawcę:

- Ile posiadacie sztuk teatralnych we Francji?

- Pięć do sześciu tysięcy.

- To dużo. A ile między nimi dobrych?

- Z piętnaście.

- To dużo.

Refleksję nad tą złośliwą pointą pozostawmy demiurgom dzisiejszego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji