Artykuły

Miksowanie Gombrowicza

- Przede wszystkim chciałbym, żeby publiczność weszła w fabułę, w pewną przygodę, która spotkała Gombrowicza dzięki kontaktom z różnymi ludźmi i zapoczątkowała w nim zmiany - z Tomaszem Gawronem, reżyserem spektaklu "Trans-Atlantico" w tarnowskim Teatrze im. Solskiego, rozmawiała przed premierą Beata Stelmach-Kutrzuba w Temi.

Beata Stelmach-Kutrzuba: W tarnowskim teatrze kilka lat temu wyreżyserował Pan sztukę Davida Harrowera "Blackbird", która wciąż pojawia się w repertuarze i cieszy się zainteresowaniem widzów. Teraz będzie Pan pracował nad inscenizacją "Trans-Atlantyku" Gombrowicza. Jak znajduje Pan swój powrót do Tarnowa? Dostrzega Pan jakieś zmiany?

Tomasz Gawron: Dla mnie powrót do Tarnowa ma znaczenie trochę symboliczne, ponieważ siedem lat temu bardzo dobrze pracowało mi się przy realizacji "Blackbirda" - było to wyjątkowo miłe spotkanie z tym teatrem i jak się okazało twórcze. Cieszę się, że spektakl nadal ma powodzenie na tarnowskiej scenie. Nowe wyzwanie, którego się tu podjąłem, jest trochę z innej półki. Po pierwsze: "Trans-Atlantyk" to tekst niemalże klasyczny. Po drugie: wielka inscenizacja z dużą obsadą. Po trzecie: jest to proza i nawet gdy wybrane przeze mnie sceny w czytaniu brzmią świetnie, nie znaczy to, że równie dobrze zafunkcjonują w przełożeniu na język teatru. W związku z tym moje obecne działanie tutaj ma odmienny charakter.

Jeśli zaś chodzi o zmiany w teatrze, to zauważyłem, że do zespołu aktorskiego dołączyły młode osoby, które dają mu nową energię - to bardzo pozytywne zjawisko.

Dlaczego postanowił Pan przenieść na scenę akurat tę konkretną powieść Gombrowicza?

- Rozmawialiśmy z dyrektorem Marcinem Hycnarem o tym, jak przywrócić tego pisarza zarówno dla młodzieży, jak i dla teatru w ogóle. Zakładaliśmy więc, że będę w Tarnowie pracował nad tekstem Gombrowicza, a "Trans-Atlantyk" jest wynikiem naszych wspólnych uzgodnień. Na początku miałem pewne wątpliwości, sądząc, że ta materia jest dla mnie zbyt "gęsta", jednak po kolejnym spotkaniu z panem dyrektorem jakoś się przekonałem i inaczej podszedłem do tego tekstu - bardziej osobiście. Postanowiłem włączyć do scenariusza fragmenty "Dziennika" i popatrzeć na Gombrowicza jak na jednostkę, która doświadcza czegoś nowego w Argentynie.

"Trans-Atlantyk" bywa często uważany za satyrę na nasze wady narodowe, a na tarnowskiej wystawie w BWA poświęconej sarmatyzmowi w polskiej kulturze powieść pojawiła się właśnie w tym kontekście. Jednak sam pisarz odżegnywał się od takiej interpretacji. Jak Pan jako inscenizator spogląda na ten tekst?

- Gombrowicz pisał, że jeśli krytycy odbierają jego książkę jako satyrę, nie bardzo wiedzą, co w niej chodzi. Owszem, język powieści jest stylizowany na staropolszczyznę, występują w niej różne zawijasy słowne, które budują bliską nam tożsamość językową. Natomiast moim zdaniem, sprawa polega zupełnie na czymś innym. Autor opisuje w "Trans-Atlantyku" swoje pierwsze lata i zdarzenia ze swojego pobytu w Argentynie oraz, co najważniejsze, spotkanie z absolutnie obcą mu dotąd mentalnością i kulturą, która "otwierała" go, podpowiadała krytyczne spojrzenie przede wszystkim na siebie, ale również na Polskę, którą w sobie nosił. Nie czuję w tym satyry, widzę raczej sytuacje absurdalne i komediowe, które w naszej inscenizacji staramy się uwypuklać.

Jednak przynajmniej część publiczności - jak podejrzewam - odbierze ten tekst jako prześmiewczy wobec naszych narodowych postaw...

- Przede wszystkim chciałbym, żeby publiczność weszła w fabułę, w pewną przygodę, która spotkała Gombrowicza dzięki kontaktom z różnymi ludźmi i zapoczątkowała w nim zmiany. Pamiętajmy, że pisarz przypłynął do Argentyny, kiedy na swym koncie miał zaledwie jedną książkę - "Ferdydurke", przed podróżą chwalił się wręcz w "Ziemiańskiej", że jest autorem niepiszącym. Dopiero w zetknięciu z argentyńskimi realiami zmienił swoje myślenie o własnej osobowości i twórczości, a wobec możliwości poszerzenia horyzontów zaczyna na nowo pisać. To dla mnie najbardziej interesujące. Przy czym wspomniane dołączenie do scenariusza fragmentów "Dziennika" pozwala obserwować sytuacje na scenie dwutorowo - przez pryzmat autorskich wypowiedzi oraz toczącej się akcji.

A jak Pan rozumie charakterystyczne dla powieści przeciwstawienie ojczyzny i "synczyzny"?

- Dla mnie jest ono podwójne. Z jednej strony Gonzalo ewidentnie kusi Gombrowicza, żeby stanął po stronie młodości, jak się później okazuje - skutecznie. Z drugiej strony na poziomie narodowych wartości jest to przeciwstawienie tradycji, strzeżonej przez ojców i narzucanej synom, koncepcji wolności, czyli wypuszczenia synów z ojcowskiej klatki, by sami wybierali swoją drogę. Dodajmy, że pisarz nie namawia wcale do odrzucenia tradycji czy patriotyzmu, ale zachęca do otwierania umysłów, chłonięcia z zewnątrz wszelkich nowości. Do tego dochodzi pojawiający się w finale śmiech oznaczający potrzebę dystansu do siebie oraz apel o poczucie humoru i lekkość w życiu, bo mamy je tylko jedno.

Kogo zobaczymy w przedstawieniu?

- W spektaklu zagra dziewięcioro aktorów plus ośmioro statystów. Oprócz tarnowskich aktorów do współpracy zaprosiłem Tomka Schimscheinera z Krakowa, który wcieli się w Gonzala, czyli postać niemalże równoważną z Gombrowiczem. Jest to ciekawa współpraca, która, mam nadzieję, wniesie ożywczy pierwiastek do tutejszego teatru. Natomiast pisarza zagra Aleksander Fiałek, który wychodząc od funkcji narrator, staje się postacią tu i teraz na scenie.

Był ogłaszany casting dla młodych tancerzy. Czy to znaczy, że w widowisku będzie dużo muzyki i tańca?

- To oczywiście nie będzie musical, ale i taniec, i muzyka pojawią się w naszej inscenizacji. Chcę przekonująco zbudować klimat Argentyny, który zafascynował Gombrowicza i może "wciągnie" też naszych widzów. Dominować będą więc gorące latynoskie rytmy. Muzyka została napisana specjalnie do spektaklu przez Agnieszkę Szczepanik, wykorzystujemy też utwory gotowe, ewentualnie zmiksowane - tanga i muzykę gitarową. Z kolei taniec towarzyszył będzie kilku epizodom, ale nie będzie stanowił osobnych scen. Tancerzy wybraliśmy podczas castingu - zależało mi na ludziach potrafiących się poruszać, czuć rytm, będących w stanie swobodnie wejść w kontekst choreograficzny naszej realizacji.

Jakie inne elementy przedstawienia epatować będą publiczność i budować pożądaną atmosferę?

- Pracuje ze mną jeden z najlepszych scenografów w kraju - Mirek Kaczmarczyk, twórca uznany i nagradzany. To nasza druga współpraca po "Joplin" w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu i równie udana. Chcielibyśmy pójść w minimalizm dekoracyjny, ale za to bardzo mocno ukierunkowany, by scenografia sprawiała wrażenie niezwykle klimatycznej.

Pojawią się też w spektaklu projekcje filmowe towarzyszące akcji, część z nich to zdjęcia z Polski, a część to kolorowe, nastrojowe, argentyńskie migawki podkreślające np. absurd funkcjonowania w domu u Gonzala.

Jesteśmy na razie na etapie łączenia scen - rezultat zobaczymy, jak to wszystko poskładamy. Cały ten proces montażu - światło, dźwięk plus projekcje, zbuduje, mam nadzieję, odpowiednią atmosferę, która da widzom możliwość zagłębienia się w fabułę i zachłyśnięcia różnymi efektami.

Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za Pana drugą udaną realizację teatralną w Tarnowie.

Spektakl "Trans-Atlantico" w adaptacji i reżyserii Tomasza Gawrona będzie miał premierę na Dużej Scenie Teatru im. L. Solskiego w Tarnowie 27 stycznia o godz. 19. Zostanie też zaprezentowany przedpremierowo dzień wcześniej o tej samej godzinie.

W przedstawieniu wystąpią: Ewa Sąsiadek, Maciej Babicz, Aleksander Fiałek, Stefan Krzysztofiak, Jerzy Pal, Ireneusz Pastuszak, Kamil Urban, Tomasz Wiśniewski oraz gościnnie Tomasz Schimscheiner.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji