Artykuły

Elżbietańska osobowość neurotyczna

W XIII-wiecznej kronice duńskiej Saxo Grammaticusa, a także XVI-wiecznej francuskiej wersji Belleforesta najważniejsza w "Hamlecie" jest fabuła. Dopiero Szekspir rozwinął i wzbogacił psychologiczny portret duńskiego księcia, sprawił, że w dramacie pojawiły się żywe, pełnokrwiste postaci, często niejednoznaczne i ambiwalentne. Szekspir w kronikę historyczną tchnął życie. Na przestrzeni kilku wieków rozmaicie interpretowano postać Hamleta. Najciekawszym chyba odczytaniem tej postaci jest opinia Goethego, mówiąca o "wielkim czynie nałożonym na duszę niezdolną do jego wykonania". Była to analiza charakteru, oparta na podstawie nauki zwanej psychologią. Dziś, po lekturze Freuda, Junga i Karen Horney powiedzielibyśmy, że Hamlet był typową osobowością neurotyczną. Wiele mówiło się o jego skrajnym indywidualizmie, "skłonności do melancholii", nadmiernej pobudliwości, a przede wszystkim niezdolności do czynu. O ile człowiek zdrowy nie czuje się bezbronny wobec ludzkich ułomności, wydarzeń, które wymagają ustosunkowania się, wyborów, czynu, neurotyk reaguje na nie apatią lub agresją. Jest wobec wydarzeń, które go otaczają, zupełnie bezradny, niezdolny do rozsądnej i skutecznej reakcji. W tym uproszczonym z konieczności portrecie bez trudu poznajemy nieszczęśliwego duńskiego królewicza, przytłoczonego brzemieniem ponad siły. A jak odczyta tę postać kolejny jego adaptator i inscenizator, Jan Englert?

Studio nr 1, wysokie mury z drobnej brunatnej cegły tworzą scenografię otwartą, ażurową, rodzaj labiryntu. Daleko, w trzecim - czwartym planie widoczne są żelazne kręte schodki o subtelnym rysunku - niczym w weneckiej komedii Ruzantego. Ale jest to scenografia do "Hamleta", surowa, umowna, w gruncie rzeczy teatralna. Pomiędzy gigantycznymi ścianami spaceruje trójka młodych ludzi w czarnych aksamitnych kubrakach, wysokich butach, furczących aksamitnymi pelerynami. Białe koronkowe kołnierze rozświetlają surową czerń strojów, przy każdym ruchu połyskują kindżały znakomitej snycerskiej roboty. Trafiłam na ważną scenę, scenę piątą, w której Hamlet dowiaduje się od ducha ojca o zdradliwym morderstwie. Próba trwa. Hamlet (Jan Frycz specjalizujący się w rolach bohaterów romantycznych) zbiega ze schodków, zbliża się do kamery, słyszy głos Ducha.

Duch (głosem Jana Englerta): Słuchaj mnie

Hamlet (zamiera): Słucham

D: Zbliża się godzina, w której w srogie siarczyste płomienie muszę powrócić znowu.

H: Biedny duchu!

D: Nie lituj się nade mną, ale bacznym uchem ogarnij to, co ci mam odkryć.

H: Mów, powinnością moją słuchać ciebie.

D: Jak niemniej zemścić się, gdy mnie wysłuchasz.

H: Zemścić się?

D: Jestem duchem twego ojca, skazanymi tułać się nocą po świecie. A przez dzień jęczeć w ogniu, póki wszystek kał popełnionych za żywota grzechów nie wypali się we mnie... Słuchaj, o, słuchaj, słuchaj, jeśli choć cokolwiek kochałeś twego ojca...

H: Przebóg!

D: Pomścij śmierć jego, dzieło ohydnego mordu!

H: Mordu?!

D: Tak, mordu; wszelki mord ohydny, lecz ten był nadzwyczajny, niesłychany...

Jan Frycz gra tę scenę ostro, z całym sztafażem reakcji bohatera romantycznego. Ale stop!

Englert: Panowie, trzeba zasłonić tę dziurę, bo widać graty z zaplecza!

Techniczni: Tak jest, szefie!

E: A te okrzyki - Englert kieruje słowa do Horacego (Adam Ferency) i żołnierza - kiedy widzicie ducha, muszą być głośniejsze, ostre, żwawe I pamiętajcie, że gracie na dwie kamery! Istotnie, jedna kamera leży na posadzce, druga umieszczona na wózku przesuwającym się na szynach, także bardzo nisko.

E: Powtarzamy scenę! Janek na schody

Frycz raz jeszcze głośno zbiega ze schodów.

E: Dobrze, świetnie wchodzisz w te cienie, bardzo ładnie...

Frycz podchodzi do kamery powoli, jakby nadsłuchując - głos Ducha coraz mocniejszy - wsłuchuje się coraz u-ważniej, zatrzymuje ze zgrozą, wreszcie osuwa na ziemię.

E.: Światło, stop, złe światło! Co z mikrofonem ?

Dźwiękowcy poprawiają mikrofon, oświetlacze krzątają się przy źle Umocowanym reflektorze. Wreszcie zaczyna się kolejna próba.

Dopiero po nagraniu sceny piątej JAN ENGLERT ma trochę czasu na rozmowy. Przysiadamy więc w mrocznej, pustej już reżyserce i gawędzimy chwilę.

- Pana brat, Maciej Englert, Jest popularnym reżyserem i dyrektorem warszawskiego Teatru Współczesnego. Reżyseruje Pan "Hamleta" - czyżby pozazdrościł Pan bratu sukcesów?

- Sukcesów dyrektorskich ple będzie, ponieważ mnie to nie Interesuje. Natomiast reżyserskie? "Hamlet" nie jest moim debiutem. Zrobiłem kilka przedstawień, których się nie wstydzę: "Irydiona" Krasińskiego w telewizji, "Matkę" Witkacego w warszawskim Teatrze Kameralnym, przedstawienie dyplomowe w warszawskiej PWST. Reżyserowałem też rozmaite dramaty i komedie dla telewizji - ale zdaję sobie sprawę, że wszystko to jeszcze jest raczkowaniem.

- Był Pan swego czasu znakomitym, pamiętnym Hamletem, nie ominęła Pana rola, za którą tęskni większość młodych aktorów. Czy reżyserowanie "Hamleta" to dalszy ciąg słabości do tej postaci, tego dramatu?

- Mam wiele sentymentu do klasyki. Po pierwsze - jestem aktorem, a pani wie, czym jest dla aktora repertuar klasyczny. A po drugie - znajdujemy tam wciąż żywe do dzisiaj treści. Trzeba także przyznać, że w ciągu kilku ostatnich lat nie powstało zbyt wiele scenariuszy godnych uwagi, a zarazem wystawienia na scenie teatralnej czy telewizyjnej. A w klasyce wciąż jeszcze można znaleźć wszystko, co nas dziś interesuje. Ponadto - klasyczny tekst zmusza do poszukiwania nowych form, do znajdowania nowych koncepcji prezentowania znanego tekstu. To mniej więcej tyle.

- Jakie motywacje sprawiły, że znalazł się Pan, nie po raz pierwszy, po drugiej stronie kamery?

- Uważam, że Teatr TV jest jeszcze nie odkrytym lądem. Wymaga znalezienia własnego, autonomicznego języka różnego od filmowego, a tym bardziej teatralnego. A więc uznajmy, że pociąga mnie rola poszukiwacza przygód, który ma nadzieję zostać odkrywcą.

- A więc świadom różnic tworzywa, natury, formy, chciałby Pan pokazać "Hamleta" jeszcze inaczej?

- Inaczej - to jest konieczność. Telewidz zna już montaż filmowy, błyskawiczną przemienność ujęć i planów teledysków, przyzwyczajony jest do innej narracji. Tę różnicę odbioru reżyser tv musi uwzględnić, jeżeli nie chce zanudzić widza na śmierć. Druga sprawa to jakość artystyczna. Dlatego wynegocjowałem aż 16 dni zdjęciowych, co dla spektaklu telewizyjnego jest - oczywiście w naszej polskiej praktyce - bardzo dużo. Chciałbym, zgodnie z tym, co już wcześniej powiedziałem, zrealizować różne swoje pomysły i zamysły inscenizacyjne, uwzględnić ów "telewizyjny" sposób opowiadania, fotografuję na dwie strony, co także zdynamizuje akcję.

- Czy ma Pan już wizję "Hamleta" zakończonego?

- Och mam nadzieję, że nie będzie to "Hamlet" przyzwoity, to znaczy- letni, jaki taki. Może będzie to skandal, może niewypał, ale na pewno nie będzie nijaki. Czas skończyć z produkcją "przyzwoitą", średnią, dostateczną!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji