Artykuły

Bawmy się na rewii

"Nasze szaleństwo" - program ,Syreny" na 25-lecie wyzwolenia Warszawy. "Bawmy się" - zachęca jedna z jego piosenek. Bawimy się. Wielkie widowisko - jak brzmi podtytuł - utrzymane w starym, rewiowym stylu. Warszawskim. Przeważają zbiorowe sceny Śpiewane i tańczone. Lepsze i gorsze, ale zawsze efektowne dzięki przepychowi wystawy, dzięki kolorowej feerii kostiumów Zuzanny Piątkowskiej, dzięki pomysłowym układom i reżyserii Stanisławy Stanisławskiej. Od strusich piór do mi-ni-jupek - z zachowaniem należytej skromności. Od stylizowanych music- hallowo kontuszów do takichże guniek góralskich. Złocą się fraki, srebrzą smokingi. Wszystko w dobrym gatunku, jak w prawdziwej rewii.

Treść nasyca miły sentyment warszawski. Poszczególne numery obracają się mniej więcej wokół spraw związanych ze stolicą. Drugą część w większości zajmują "Piosenki warszawskiej ulicy czyli Dwa wieki syrenich śpiewów" - tytuł mówi sam za siebie. Tych piosenek jest osiemnaście - od "Szynkareczki" poprzez "Lambethwalk" do szczególnie udanej pod względem inscenizacyjnym "Mini - maxi", śpiewanej przez Emilię Radziejowską. Rewia jest także przeglądem weteranów naszej estrady z niezawodnym Ludwikiem Sempolińskim na czele. To także należy do pejzażu Warszawy przed_ i powojennej. W pejzażu tym nie mogło zabraknąć Jaremy Stępowskiego w tekstach - jeżeli dobrze zgaduję, bo program tego nie wyszczególnia - Wojciecha Młynarskiego i Wiecha, oni też są tu dla pełności obrazu nieodzowni. Nowoczesność reprezentują "Czerwone Gitary", choć nie wiem, czy to tylko gościnny występ, czy stała pozycja, bo w programie w ogóle nie są wymienieni. W każdym razie big beat po raz pierwszy wkroczył na ulicę Litewską, co niniejszym kwituję jako datę historyczną.

Wśród masy scen rewiowych z przyjemnością wyławia się indywidualne występy i teksty satyryczne. Kapitalne jest "Moje dwudziestopięciolecie" Mariana Załuckiego. Kilka dobrych dowcipów ma "Syrena" w wykonaniu Hanny Bielickiej. Bardzo zabawna "Warszawska My fair lady", podana przez Irenę Kwiatkowską, znakomitą tu i w piosence "Całuj", a zupełnie genialną w tercecie "Żalibabki". Cóż to za świetne aktorstwo! Kwiatkowska jest w doskonałej formie i skutecznie broni się przed wszelką sztampą i manierą. Imitacja głosów znanych postaci ze świata artystycznego przypadła tym razem Tadeuszowi Rossowi, który wywiązał się z tego z powodzeniem w tekście własnego autorstwa.

Sceny zbiorowe wypadły sprawnie, ale szatańskim pomysłem był śpiew na playbacku. Rozumiem, że to wygoda dla aktorów: nie trzeba się męczyć, wystarczy markować, magnetofon raz na zawsze wyręcza. I dla teatru: niedyspozycje głosowe wykonawców przestają być niebezpieczne, przedstawienie z czasem nie grozi rozchwianiem, najwyżej taśma się zetrze, to ją można nakręcić na nowo. Cóż z tego, kiedy w wyniku głos brzmi martwo, huczy zawsze z jednakowym nasileniem, bez wycieniowania, bez stereofonicznego u-kształtowania, nienaturalnie. Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, aby utrwalić - na przykład przez sfilmowanie - także tańce. A balet - z Ewą Tchórznicką i Henrykiem Żarnowskim na czele - poczyna sobie w "Naszym szaleństwie" zupełnie dobrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji