Chłopak z Olsztyna
- Podczas wakacji 1961 r. odwiedziłem olsztyński teatr, gdzie spotkałem reżysera Bogdana Porębę, który wspomniał o nowym filmie ["Nóż w wodzie"] i roli chłopaka. Poręba uważał, że się do niej nadaję. Potem zgłosiłem się na zdjęcia próbne, po których usłyszałem od Polańskiego: "Spotkamy się na planie" - mówi ZYGMUNT MALANOWICZ, aktor TR Warszawa.
Mija właśnie 45 lat od realizacji filmu "Nóż w wodzie", którym Roman Polański wszedł na wyżyny światowego kina. W jednej z głównych ról wystąpił Zygmunt Malanowicz, chłopak z Olsztyna.
Marek Książek: - Pochodzi Pan z Wileńszczyzny, ale jako siedmiolatek przyjechał Pan z rodziną do Olsztyna. Czasy dzieciństwa pozostały w pamięci?
Zygmunt Malanowicz: - Szkołę podstawową nie bardzo pamiętam, ale doskonale zachowało się w mojej pamięci Liceum nr 2 na Wyzwolenia. Z przyjemnością wspominam panią Wilamowską, która uczyła nas geografii i panią profesor Kottik, która uczyła nas biologii. Doskonale pamiętam panią Pokorską, nauczycielkę języka polskiego, z którą robiliśmy olimpiady humanistyczne i teatry w szkole.
- I to ona zaszczepiła w Panu pasję aktorską?
- Nie wiem, może poszła tym tropem, ponieważ wcześniej udzielałem się w Wojewódzkim Domu Kultury, blisko Stadionu Leśnego, gdzie w tej chwili żaby kumkają, bo nikt o to nie dba.
- Ale wkrótce ma powstać centrum sportowo-rehabilitacyjne.
- Tak? No to daj Boże, może to się zdarzy.... I z tego domu kultury trafiłem do olsztyńskiego Teatru Jaracza, gdzie właściwie był mój debiut teatralny.
- Jeszcze jako ucznia?
- Chyba byłem w ósmej klasie liceum. Wystawiano "Niemców" Kruczkowskiego i ja zagrałem w nich chłopca żydowskiego.
- Był konkurs na tę rolę?
- Nie, jeden z aktorów, Roman Górski, który prowadził z nami zajęcia w domu kultury, uznał, że spełniam warunki do tej roli i polecił mnie reżyserowi. To był mój debiut i pierwsze pieniądze za rolę.
- A sport Pan uprawiał?
- Szermierkę w klubie "Start", trenował nas pan Jarosław Monkiewicz, a Czesio Majewski był w kadrze narodowej.
- Po maturze pojechał Pan do Łodzi?
- Gdzie bez problemu dostałem się do słynnej "filmówki".
- "Nóż w wodzie" to był pański debiut filmowy?
- Właściwie był to debiut, choć wcześniej zagrałem niewielką rolę w "Miejscu na ziemi" Różewicza.
- A jak Pan trafił do Polańskiego?
- Przypadkowo. Podczas wakacji 1961 r. odwiedziłem olsztyński teatr, gdzie spotkałem reżysera Bogdana Porębę, który wspomniał o nowym filmie i roli chłopaka. Poręba uważał, że się do niej nadaję. Potem zgłosiłem się na zdjęcia próbne, po których usłyszałem od Polańskiego: "Spotkamy się na planie".
- A jaki on był na planie? To też był młody człowiek!
- Młody, ale już ukształtowany zawodowo. Przecież zanim nakręcił "Nóż w wodzie", zrobił wiele filmów średniego metrażu, nagradzanych na festiwalach. W tym filmach jasno wyłożył swoją myśl twórczą. Poza tym on grał wcześniej u Wajdy i tam zdobywał ostrogi.
- Ale do innych filmów Pana nie angażował?
- W Polsce potem robił tylko "Pianistę". A tak się złożyło, że kiedy kręcił ten
film, ja występowałem za granicą z warszawskim Teatrem Rozmaitości.
- A do miasta wczesnej młodości czasami Pan wraca?
- Oczywiście, często bywam w Olsztynie, ponieważ mam tam siostrę. A jak bywam, to odwiedzam ulubione miejsca, na przykład Stadion Leśny, gdzie się chodziło na mecze, przełażąc przez jakieś dziury w płocie. Wspominam jeziora, w których często pływałem. Niestety, nie mogłem przyjechać na zjazd absolwentów naszej klasy licealnej, czego bardzo żałuję, ale miałem wtedy bardzo poważne zajęcia zawodowe.