Artykuły

Czy aktor zjadł autora?

Już pierwsze słowa, wypowiedziane przez wynurzającego się z ciemnej czeluści sceny, odzianego w szlafrok, perukę i trzewiki - aktora, nie pozostawiają złudzeń. Koniec z tradycyjną fabułą i wszechwiedzą autora - narratora! Nieważne, co jest grane, liczy się aktor i to, w jaki sposób on sam poprzez dramatopisarza realizuje się na scenie. To samo dotyczyć będzie najbliższego otoczenia głównego bohatera: krawca- nihilisty, bagażowego. który rozpaczliwie broni się przed nudą oraz śmieciarza, wierzącego w wartości absolutne. Oto "treść" sztuki, niemożliwej do opowiedzenia, swoiste odwrócenie ról i zarazem przejaw schaefferowskiej autoironii.

Jeżeli dramat ten wymyka się wszelkim opisom, nie poddaje się jakimkolwiek kryteriom, to dlatego, że nie ma tu (dosłownie!)- ani jednej, postaci, sceny czy sytuacji, które byłyby jednoznacznie określone, nie Zakwestionowane przez ironiczny dystans! Na dobrą sprawę, nie wiadomo czego się trzymać!

Tytułowy aktor (dynamicznie rozwijającego się ostatnio talentu) Mirosława Siedlera, na pewno monolitem nie jest. Zmienny, niczym kameleon, z niebywałą zręcznością przeobrażający się w skórę, już to natchnionego kreatora, maga. szarlatana, już to clowna czy błazna, lub z równym powodzeniem zwykłego kabotyna. Każdy z bohaterów, łącznie z "reżyserem" siedzącym na widowni. który ani na chwilę nie pozwala zapomnieć o tym. że oto oglądamy próbę w teatrze (chwyt stary jak świat!) - reprezentuje odmienną koncepcję życia i sztuki. Co ciekawe, każdy ma rację, jakby Schaeffer zrezygnował z zajmowania stanowiska. Dezorientację widza pogłębiają dodatkowo liczne aluzje literackie, filozoficzne i muzyczne. Jakby ważniejszy był klimat, nie dająca się zracjonalizować atmosfera, a może po prostu rodzaj odprysku z naszego życia: szybkiego chaotycznego właśnie bezrefleksyjnego.

Współczesna sztuka i kultura, także ta życia codziennego, zdaje się zmierzać ku upadkowi. Szkoda, że w ślad za tym przeczuciem nie idą próby głębszego wniknięcia w ledwie zarysowane w spektaklu symptomy takich zjawisk, jak: degradacja języka, porzucony na śmietniku tom filozofii N. Hartmanna, a nawet obumierająca tradycja dobrego krawieckiego rzemiosła... Kiedy smutni bohaterowie sztuki Schaeffera wirują na obrotowej scenie, a zaraz potem po ich zniknięciu pojawia się w "budce suflera" jaskrawo wymalowana, błazeńska twarz Chama, przestanie spektaklu nie budzi wątpliwości. Kiedy jednak w finałowej scenie ci sami głosiciele upadku wartości duchowych człowieka siadają przy ruchomym, pokrytym zielonym suknem stole, a nad ich głowami połyskują kiczowate - do granic wytrzymałości - barokowe amorki, nie wiadomo, kto właściwie i komu przyprawia "gębę"

Ironia i humor w inscenizacji B. Cybulskiego, to jedyne możliwości opanowania tego chaosu. A może tylko kolejne złudzenie i jeszcze większa próżnia? Cóż za przewrotność... Niezależnie od tego, czyż da się poważnie traktować patetyczne deklaracje-osobnika w peruce i krótkich spodenkach, przygniatanego przez ramę sceny czy śmieciarza, rozprawiającego ze swadą o Hartmannie? A komizm sytuacji - autentyczny, niewymuszony, rozbrajający wszelkie zadęcia i pozy, (wspaniale, liczne epizody Barbary Połomskiej)?

Wydaje się, że być może właśnie dzięki specyficznej ironii i poczuciu humoru znalazł Cybulski klucz porozumienia z publicznością, utrafił w jej wrażliwość, o czym świadczyły nieczęsto spotykane w czasie premierowych wieczorów - długie owacje na stojąco. Warto się jednak "zastanowić (pomijając fenomen publiczności), czy łódzki sukces "Aktora" nie umacnia przypadkiem staruszki tezy o uwiądzie współczesnej dramaturgii?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji