Artykuły

Z notatek o Konradzie S.

24 sierpnia 1951 roku Wydział Społeczno-Administracyjny Prezydium MRN w Katowicach wydał zaświadczenie: "(...) na podstawie przeprowadzonego dochodzenia stwierdza się, że ob. Swinarski Konrad (...) jest sierotą i majątku ruchomego na terenie m. Katowic nie posiada. Pochodzenie socjalne wymienionego jest: inteligencja pracująca". Sygnował ktoś w zastępstwie kierownika wydziału. Podpis nieczytelny. Historia lubi takie podpisy - o powojennych losach reżysera i jego matki, Irmgardy z Liczbińskich Swinarskiej pisze Ryszard Jasnorzewski w Śląsku.

Urodzony w 1929 roku w Warszawie Konrad Ksawery Swinarski był synem podpułkownika Wojska Polskiego - Karola oraz Irmgardy z domu Liczbińskiej. Jego ojciec (jako dowódca 2 pułku strzelców podhalańskich w Sanoku) zmarł w 1935 roku. Po śmierci męża Irmgarda Swinarska zamieszkała z Konradem i starszym synem Henrykiem w Wieliczce. W latach wojny wybrała niemiecką listę narodowościową. Henryk wstąpił ochotniczo do Waffen SS. Ciężko ranny podczas walk w okolicach Raciborza, zmarł w marcu 1945 roku.

W styczniu Irmgarda i Konrad znaleźli schronienie u Anety i Mieczysława Cybińskich, krewnych mieszkających w Katowicach. Pod koniec lutego matkę Konrada zauważył na ulicy ksiądz Śliwa z Wieliczki. Doniósł o tym odpowiednim organom. W tym czasie aresztowania Niemców - bądź tych, których za Niemców uznano - przybrały masową skalę. Zatrzymano też Irmgardę i Konrada.

Przejęty przez nową władzę Obóz (do września-października 1945 roku) Karny, a później Obóz Pracy w Mysłowicach nazywano "Ogrodem Róż". A to dlatego, że przed budynkiem głównym obozu ustawiono kołowrót nabity gwoździami. Przywiązywano do niego więźnia. Czterej inni wprawiali narzędzie kaźni w ruch. Krew tryskała na ściany. Niektórzy jednak twierdzili, że nazwę obóz zawdzięczał istniejącemu tam przed wojną rozarium.

W Mysłowicach osadzano osoby posiadające niemieckie obywatelstwo lub wpisane w latach wojny na jedną z trzech pierwszych kategorii niemieckiej listy narodowościowej. Najczęściej nie informowano zatrzymanych o powodach uwięzienia. Nie było również w zwyczaju, aby informować rodzinę o miejscu pobytu więźnia (jeńca?). Nakaz osadzenia wydawał Urząd Bezpieczeństwa. Rówieśnik Konrada, Henryk z Knurowa, wspominał: "[...] w Katowicach trafiliśmy do budynku UB [...] Następnie połączono naszą grupę z innymi grupami i pieszo udaliśmy się do Mysłowic. Tam zostaliśmy umieszczeni w starym obozie karnym. Taka nazwa widniała na jego bramie. Wcześniej nikt nas nie poinformował, gdzie idziemy i dlaczego".

W Mysłowicach Konrad nie byłby najmłodszy. W obozie przetrzymywano z matkami dzieci, które jeszcze nie skończyły półtora roku. Nie miały wielkich szans na przeżycie. Śniadanie składało się z kromki czarnego chleba. Według relacji więźniów porcja chleba miała wielkość dłoni. Wspomnienia jednak nie precyzują, czy wzięto pod uwagę dłoń męską, kobiecą, czy może dziecięcą. Rano wydzielano również czarną kawę lub ciepłą wodę z mąką. Obiad składał się z zupy z brukwi z kawałkami zepsutych buraków lub liści buraczanych. Niekiedy więźniowie otrzymywali rozgotowane liście kapusty albo cienką zupę z ziemniakami w łupinach lub z obierkami. Na kolację dawano znowu czarny chleb i kawę. Ale niekiedy nie było kolacji. Miski i sztućce pochodziły z okupacyjnego wyposażenia więzienia policyjnego. Dla wszystkich nie wystarczyło. Wiele osób musiało jadać z puszek po konserwach, często zardzewiałych. Panował głód. Z czasem pozwolono rodzinom na dostarczanie paczek żywnościowych. W grypsie, wysłanym do Cybińskich w sierpniu, Irmgarda dziękowała za paczkę, w której odnalazła m.in. prawdziwą Bohnenkaffe. Matce Konrada bardzo jej brakowało, gdyż w obozie dawali "ganz dunnen Kaffee". Nadzór nad zatrzymanymi kobietami sprawowały strażniczki. Więźniarkom zrywano kolczyki i odbierano pierścionki. Zdarzały się przypadki pobicia.

Konradowi udało się uniknąć obozu. Podobno zwolnienie z aresztu zawdzięczał łapówce, którą przekazał Cybiński. Pieniędzy nie było jednak na tyle, aby doprowadzić do zwolnienia Irmgardy. Zmarła 12 grudnia 1945 roku - jako jedna z wielu ofiar epidemii tyfusu - i została pochowana w masowej mogile na cmentarzu ewangelickim. Zapewne jej rzeczy osobiste wymieniono na wódkę. Była to powszechna praktyka w obozie.

W niedokończonym krakowskim "Hamlecie" Swinarskiego Gertrudą miała być Anna Polony. Zapamiętała, że podczas pracy nad spektaklem Konrad dużo mówił o matce: "Jakby powróciło nagle falą jego dzieciństwo, wszystkie jego kompleksy". Rok przed śmiercią reżyserował w Düsseldorfie "Marię Stuart" Wolfganga Hildesheimera. Przygotowaniom do egzekucji zdetronizowanej królowej asystowała publiczność. Widzowie zasiedli tuż obok miejsca gry, ciasno, za balustradami. W brudnej komnacie cuchnęło zgnilizną i łajnem. Stara kobieta siedziała na katowskim pniu. Nim została - jak manekin - przysposobiona do egzekucji, służba ograbiła ją z resztek majątku. Maria na przemian modliła się i przeklinała, raz była bezbronnym dzieckiem, raz spragnioną nieba męczennicą. Obsadzono ją w roli królowej i miała zagrać siebie do końca, ale strach nie pozwolił jej panować nad własną fizjologią. O ten strach, o namacalną bliskość śmierci ocierała się publiczność.

Niedługo po rzeczywistej i nieteatralnej śmierci Irmgardy Teatr Śląski zaprosił na komedię w trzech aktach i czterech odsłonach. Jak zauważył recenzent "Trybuny Robotniczej", była to komedia mądra i na czasie, pozbawiona nadmuchanej intrygi i wybujałych problemów erotycznych. "Misja Mr. Perkinsa w kraju bolszewików" Aleksandra Kornijczuka, w przekładzie Wandy Wasilewskiej, była po prostu "dobrym artykułem prasowym", wyjętym z gazety w chwalebnym celu. Mimo że, jak zauważył po premierze Jan Brzoza, "aktorzy dali z siebie wszystko", to jednak role "ludzi zachodu wypadły im lepiej, role ludzi sowieckich - gorzej". Szczególnie dostało się Lidii Burskiej, którą recenzent upomniał: "dziewczęta sowieckie chodzą prosto, nie rozstawiają szeroko nóg, są skromne, raczej nieśmiałe". Najważniejsze jednak - zachwalał przedstawienie dziennikarz - że tytułowy bohater przekonał się, jak bardzo spostrzeżenia wrogiej propagandy rozmijają się z rzeczywistym obrazem Związku Sowieckiego. Pan Perkins przejrzał na oczy i - odpowiednio już wyedukowany - dostrzegł ogromne pokłady bohaterstwa, prostoty i prawdy w kraju bolszewików. Być może przy okazji katowiczanie dostrzegli odpowiednią dawkę ironii, gdyż kraj bolszewików przyszedł do nich osobiście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji