Artykuły

Boy-Żeleński, krytyk

W byciu tłumaczem również był pisarzem, w byciu krytykiem również był pisarzem. Nie wiem, czy był pisarzem w swym byciu lekarzem, może wypisywał jakieś totalne recepty? - pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

Szanowni Państwo, Boy-Żeleński był pisarzem. Zaczynam jak Michelet wykłady z historii Anglii, że "Anglia jest wyspą", lub jak Kołakowski książkę z historii marksizmu, że "Karl Marx był Niemcem", ale wbrew pozorom Boya-Żeleńskiego też trzeba przedstawiać. Wszyscy go znają, tylko jako kogo? Jako tłumacza, autora śmiesznych wierszyków i siewcę zamętu, a w Krakowie może jeszcze jako patrona przystanku "Teatr Bagatela". I to wszystko prawda, Boy-Żeleński jest tym wszystkim - ale to są, że tak powiem, tylko przypadłości, tylko etykiety, niewyrażające istoty geniuszu. Boy-Żeleński był pisarzem, a że był nim bardzo dobrym, dlatego wszedł do historii.

W byciu tłumaczem również był pisarzem, w byciu krytykiem również był pisarzem. Nie wiem, czy był pisarzem w swym byciu lekarzem, może wypisywał jakieś totalne recepty? Chyba nie, bo jak powiada we wstępie do "Rozprawy o metodzie", choć tłumaczył w gabinecie, to pomiędzy pacjentami, w przerwach roboty lekarskiej.

Nie wiem, kiedy się utarło, że pisarz to znaczy pisarz powieści, może opowiadań. Wiersze to poeta, eseje to eseista, tłumaczenia - tłumacz, a pisarz - powieściopisarz! Czasy są już inne, nowe, dziś rządzi non-fiction i tworzą je twórcy, których kiedyś byśmy zwali tylko "dziennikarze", a dziś otrzymują na przykład Nagrodę Nobla. Każdy, kto pisze, może zasłużyć na miano pisarza, bo nieważne, co piszesz, ważne, jak to robisz. Boy-Żeleński tak robił, nim to było modne! Nie tworzył powieści, tylko wszystko inne, a zawsze w najwyższym stylu. Wtedy mówiło się "literat".

Dlaczego piszę o Boyu? Bowiem on się nie obrazi, a to z dwóch powodów: 1. ponieważ nie żyje; 2. ponieważ będzie chwalony.

Miał podstawową kwalifikację zawodową do bycia krytykiem typu teatralnym: był kompletnie niemoralny. Albo moralnie niekonwencjonalny, elastyczny w pewnych sprawach. I nie chodzi o to, żeby kogoś zabił, raczej, że przeleciał. Wisława Szymborska o punkcie widzenia Zofii Żeleńskiej, żony Tadeusza: "Gorzej z przelotnymi flirtami małżonka. Bo to nie były ani flirty, ani przelotne" ("Lektury nadobowiązkowe"). Lecz zaraz dodaje: "Pani Zofia znosiła to ze stoickim spokojem. Nikomu nie wiadomo, żeby biegała ze skargami do przyjaciółek i adwokatów. Musiała być między obojgiem niepisana umowa, oparta na przeświadczeniu, że w każdym poszczególnym wypadku - zarówno z jego, jak i jej strony - zawsze więcej będzie ich łączyć, niż dzielić". Luz obyczajowy Boya-Żeleńskiego czyni go seksownym dzisiaj, kiedy znowu nakładamy symboliczne pasy cnoty.

Ale rozwiązłość to jest tylko objaw, korzeń tkwi gdzie indziej: w duchu przekory, w nonkonformizmie. Sensem życia Boya było żyć w tych świętych czasach, w których żyć mu przyszło, i w tym świętym mieście, stołecznym królewskim - i nie pasować. Krytycznoteatralne artykuły Boya zawsze były negatywne, a przynajmniej w pewnym sensie. Nawet jeśli chwalił, to przeciwko czemuś. Cały jego styl był przeciw: "W bogobojnym Krakowie wspiera farsę francuską (którą później, w Warszawie, będzie tępił)" (Józef Hen, "Błazen - wielki mąż: opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim", dalej jako "Hen"), a to dlatego, że gdziekolwiek się znajdzie, musi być na przekór, taką ma potrzebę. Był krytykiem site-specific. "W liście do Wacława Borowego, swojego entuzjasty, a zarazem głęboko wierzącego katolika, tłumaczy, dlaczego pisze o teatrze w >>Czasie<<, mimo że pismo to >>ma trochę zacieśnioną klientelę<<. Drukować gdzieś daleko >>jest jakoś nieprzyjemnie<< - każde miasto i pismo ma swój kamerton, którego na odległość się nie wyczuwa - przy tym w >>Czasie<< bardzo mnie bawi różne rzeczy pisać, też mam uczucie, że >>gwałcę polską matronę<<, co jest zawsze jeszcze moim ulubionym zajęciem" (Hen).

(To samo później Słonimski: "Gdy tylko przedstawienie mu się nie podobało, a najczęściej nie podobało, nie było konceptu, z którego by zrezygnował. Ofiarą kpinek padały nawet tytuły sztuk, nazwiska, a i nierzadko fizyczne mankamenty aktorów. Dziś niektóre zaczepki wydają się niesprawiedliwe i bezlitosne. Ale to dlatego, że już mało kto wie, jak wzdętym stylem pisywali wówczas recenzenci. Oczywiście, wielkiego stylistę Boya wyłączam, ale ci inni, których było mnóstwo?" - Szymborska).

Bycie przekornym rodzi przeciwników. Boy miał ich całą paletę, całą litanię naszych wszystkich świętych, od Irzykowskiego i wyżej wymienionego Słonimskiego w dół. Mógłby, gdyby dożył, powtórzyć za Rafałem Wojaczkiem: "Po trzydzieste siódme: / Kogo obraziłem wczoraj? / Po trzydzieste ósme: / Nikogo, bo byłem chory" ("Poemat mojej melancholii"). Mieć wrogów to zresztą zaszczyt, bowiem to oni są najobiektywniejszą miarą powodzenia.

Wróćmy na moment do tej rozwiązłości, bo się nie ograniczała do sfery prywatnej. "Flirt z Melpomeną", taki nadał zbiorczy tytuł cyklowi recenzyj, dzisiaj 10 tomów - wymiar seksualny jest tutaj chyba widoczny, ale gdyby nie, por. Słonimski, "Gwałt na Melpomenie". Wygląda na to, że Boy traktował krytykę jako płci obcowanie, jako część higieny osobistej typu "czuję, że ja muszę". I nie samo oglądanie, ale pisanie o oglądaniu. "I ja się cieszę, że wróciłem do pisania, bo miewałem momenty, że mi jak mamce >>pokarm na mózg uderzał<<" (za: Hen).

I nic dziwnego, skoro krytykę teatralną traktował dość osobiście, jak sam o tym pisze: "Jest to moja najbardziej osobista książka, wiodąca się w prostej linii nie od uczonych wydawnictw teatrologicznych, ale od - Słówek". Dziś powiedzielibyśmy, że był mistrzem off-topica - wtrącał swobodnie, co mu serce dyktowało albo przynajmniej wątroba. Dawał sobie prawo odchodzenia od tematu, bowiem w teatrze czuł się jak u siebie. "W teatrze czuje się >>bardziej widzem niż krytykiem<<. Wychodzi z niego >>zawsze zamyślony nad życiem, rzadziej nad teatrem<<. I chwała Bogu. Bo cóżbyśmy mieli, gdyby posłuchał ludzi teatru? Tomy recenzji (jeśliby przy nich trwał), które stanowiłyby może uzupełnienie do historii teatru polskiego, ale - dla teatrologów. A tak mamy prozę, którą należy zaliczyć (jak spostrzegł Andrzej Stawar) do beletrystyki, literatury" (Hen).

Jego tendencję do wtrąceń równoważy i usprawiedliwia lekarska sumienność. Trzeba mu przyznać, że potrafił streszczać. Tworzył rozbudowane streszczenia interpretujące. Mówił "to samo" swoimi słowami, bo większości przedstawień wcale nie trzeba objeżdżać, wystarczy je streścić.

Recenzje są ważne w środowisku teatralnym, bo są tym, co pozostaje. Tak, naprawdę, nawet dzisiaj! Nagranie - okej, ale to jak obraz z kamery przemysłowej. Widz jest właściwą stroną romansu i tylko on może wiarygodnie zaświadczyć, JAK BYŁO. Większość widzów mówi znajomym, a krytyk tym się różni od reszty "państwa widzostwa", że to mówi nieznajomym.

Wiadomo - i to jest najważniejsze zdanie tego omówienia - że Tadeusz Boy-Żeleński był wielkim stylistą. Żył za Młodej Polski, a potem międzywojennej, ale jego jednego da się jeszcze czytać, ba - polubić. Nie przesadzałbym zresztą z tym pojazdem po młodopolskim stylu, ja na przykład lubię. Młoda Polska nie jest wcale wiekiem ciemnym w historii języka, jest wiekiem przegiętym, a to co innego. To trzeba lubić, i nie z naciskiem na predykatyw "trzeba", tylko na czasownik "lubić". Boy-Żeleński niby żył w Młodej Polsce, ale tak naprawdę we Francji parę wieków wcześniej. Wiedział od Francuzów, że styl to człowiek, a na pewno w tekście.

Przeszedł klasyczną drogę polskiego inteligenta, tę samą co później Mrożek, tę samą co później Mrozek, tę samą co później "Przekrój", ze stolicy starej do nowej. "Z recenzjami w Warszawie było trochę inaczej niż w nieśpieszącym się Krakowie, trzeba je było pisać natychmiast po przedstawieniu, w nocy, żeby czytelnik przy porannej kawie już wiedział, co ma sądzić o spektaklu" (Hen). Pod koniec życia trafił do Lwowa, gdzie awansował na filologa, na uniwersyteckiego literaturoznawcę.

Recenzja jest formą dziennikarską czy literacką? Tak w ogóle, to nie wiem, ale u Boya była literacką, była felietonem, swobodną rozmową z wydarzeniem teatralnym. Niespecjalistyczną. Wielu krytyków wytwarza nietowarzyską atmosferę egzaminu, oceniają to, co widzą, szacują, sztorcują. Lepiej by się odnaleźli w urzędzie cenzorskim i podkreślmy słowo urząd. Boy-Żeleński, kimkolwiek był, nie był urzędnikiem: "Krytyka to nie jest jakiś sztywny urząd miar i wag; przeciwnie, krytyk jest czymś w rodzaju ogrodnika, który, wedle sił swoich, zależnie od potrzeb gruntu i chwili, podpiera, chroni, podlewa, to znów przycina wybujałości, plewi i wyrywa zielska" (Boy, za: Hen).

W kolejnym odcinku cyklu o krytyce będzie, by tak rzec, o niczym, bo nie będzie kolejnego odcinka, wracam na taśmę, do recenzowania. Dziękuję Karynie Piwowarskiej, że zilustrowała, i kolegom krytykom, że się obrazili.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji